Wyrok pokazowy
W słusznie minionej epoce karmiono publikę procesami pokazowymi. Nieważna była rzeczywista wina. Liczyło się zamówienie partii rządzącej. Fabrykowano pseudodowody oskarżenia, wymuszano fałszywe zeznania. Oskarżyciel robił to, co kazała partia. Sędziowie zależni od władzy udawali, że mu wierzą. Dziennikarze relacjonowali pod nadzorem. Najważniejszy był wydźwięk propagandowy. Nie chodziło absolutnie o fakty, o ustalenie, jak było naprawdę. Trzeba było skazać, najczęściej, by zastraszyć innych. Tak bywało we wszystkich systemach, gdzie sądy były zależne.
Z wielu ludzi zrobiono kozły ofiarne właśnie pod publiczkę. Gdy potrzebowano „czarownic”, znajdowano takież i je skazywano. Podobnie było z wrogami klasowymi, z karłami reakcji, ze zdrajcami narodu, z podludźmi, z heretykami, z rewizjonistami… Wyrokowano pod publikę. Albo w ogóle im nie dawano szans na obronę, albo tak torturowano, że przyznawali się do wszystkiego. Mogli ewentualnie złagodzić „karę”, oskarżając fałszywie domniemanych wspólników. Bo ujawnienie „spisku” mocniej wpływało na opinię publiczną.
Niebagatelną rolę odgrywały plotki. Umiejętnie rozsiewane znajdowały potwierdzenie w tych wyrokach, a jednocześnie przyczyniały się do uzasadnienia ich. To, co było tylko plotką, stawało się prawdą, bo przecież jednak znaleźli się winni, wykryto wrogi spisek.
Dziś coraz częściej „skazuje się” ludzi nie ze względu na fakty, lecz ze względu na fakty medialne. Rujnuje się komuś opinię, życie, wyrzuca z pracy lub zakazuje działalności w mediach nie dlatego, że coś źle zrobił, ale dlatego, że tak a nie inaczej przedstawiono to w mediach. Nie liczą się fakty, lecz odbiór tzw. opinii publicznej. Decydentów bardziej obchodzi wizerunek firmy, instytucji niż odnalezienie rzeczywiście winnych danego kryzysu. Chcą oczyścić ten wizerunek, poświęcając kozła ofiarnego. Robią to pod publikę. Chodzi o to, by nie odpłynęli udziałowcy, by współpracownicy nie stracili ochoty na bycie kojarzonymi z daną instytucją, by nie utracić zaufania wiernych klientów.
Stąd pokazowo się kogoś „karze”. Nie ma to nic wspólnego z uczciwością. Broniąc się przed nagonką, nie uderza się w autorów owej nagonki, lecz rzuca się im na pożarcie wybranego kozła (nieraz brytana, gdy groźniejsze wilki atakują).
Na szczęście jest i druga strona tego procederu. Gdy widać jak na dłoni, że poświęcono niewinnego, to inteligentniejsza część opinii publicznej myśli sobie: albo skazujący są uwikłani i zależni, albo po prostu naiwni, bo uwierzyli w niedorzeczne oskarżenia. Jedno i drugie kompromituje taką władzę. Mądra władza na dłuższą metę unika „produkowania” męczenników, także medialnych…