Wyrwałam się z islamskiego piekła, ale nie śpię spokojnie
Julita zakochała się w muzułmaninie. Konsekwencje tego uczucia ponosi do dzisiaj. Uciekła od narzeczonego i z córeczką ukrywa się.
Strach o siebie i o dziecko towarzyszy jej od 10 lat. Nie umie się go wyzbyć. – Nie wiem, czy przyjdzie taki wieczór, że zamknę oczy zupełnie zrelaksowana – zaczyna swoją opowieść 34-letnia Julita z małej wsi w powiecie sokólskim.
Egzotyczny związek
Była narzeczoną Kurda z Iranu. Poznali się w Niemczech. Dziś mieszka w Polsce i ukrywa się.
– W moim domu nigdy się nie przelewało, ojciec szybko zmarł. Ledwo wiązałyśmy z matką koniec z końcem. Nie mogłam pójść do wymarzonego ogólniaka, bo mamie zależało, bym szybko podjęła pracę
– wspomina. Skończyła zawodówkę fryzjerską w Białymstoku, potem wyemigrowała do Niemiec.
– To było 13 lat temu. Nawet w sklepie trudno było o etat – opowiada. W Niemczech pracę znalazła szybko. I jeszcze szybciej miłość. Wydawało się, że złapała Pana Boga za nogi.
– Na Zachodzie muzułmanów jest wielu. Dla nich Polki są kanonem piękności. Nawet te, które u nas uznane byłyby za brzydkie – zauważa. – Wystarczy, że kobieta ma niebieskie oczy i jasne włosy. Ciemnoskórzy lecą na takie jak muchy na lep. Zresztą Polki też są oczarowane ich egzotycznością: kruczoczarnymi włosami, ciemnymi oczami, zadbanym wyglądem i nienagannymi manierami.
Tamir też taki był. Zakochała się w nim bez pamięci. O problemach kulturowych mieszanych związków słyszała, ale sądziła, że jej nie dotyczą. Wszak przyszłość wiązała z Niemcami, nie zamierzała z ukochanym wyjeżdżać do jego rodzinnego kraju.
Ślub ma być w Iranie
Para po kilku miesiącach zamieszkała razem. Nawet toczyły się rozmowy o ślubie, ale Julita zaszła w ciążę. Nie chciała występować w sukni ślubnej z dużym brzuchem. Wymarzyła sobie, że ten dzień będzie jak z bajki. Tamir, choć niechętnie, przystał na jej pomysł, by zalegalizowanie związku odłożyć na później. W końcu na świat przyszła ich córeczka. I wtedy zaczęło się piekło.
– Nie byliśmy małżeństwem, ale zaczął mnie traktować jak swoją własność – wspomina Polka. – Miałam zakaz kontaktowania się ze swoimi przyjaciółmi i rodziną. Wieprzowina, jako mięso nieczyste w islamie, była zakazana. Musiałam dbać o swoją reputację, czyli skromny strój. Mogłam spotykać się jedynie ze znajomymi Tamira, którzy – mimo przebywania w Niemczech przez kilkanaście lat – słabo mówili po niemiecku i nie chcieli się asymilować. Mieszkali w swoim getcie.
Zaborczy Kurd za niewielkie przejawy nieposłuszeństwa zaczął ją karać. Kilka razy poważnie pobił. – Islam dopuszcza takie praktyki. Oberwać można za wszystko – wyznaje Julita. – Stałam się rzeczą, obiektem seksualnym. Znosiłam to prawie rok. Potem zjawili się jego rodzice. Bardzo niezadowoleni, że formalnie nie jestem jego żoną. Nie pytając mnie o zdanie, zdecydowali, że weźmiemy ślub w Iranie! Zaczęli organizować nasz wyjazd.
To był ostatni moment na ucieczkę. Wiedziała, że jeśli wyjedzie do Iranu, może już nigdy nie zobaczyć swoich najbliższych. I że wystarczy jeden fałszywy ruch, by odebrano jej córeczkę. – Szariat stanowi, że w małżeństwach mieszanych dziecko ma być wychowywane w „lepszej z dwóch religii wyznawanych przez rodziców”, przy czym tą lepszą jest oczywiście islam. A rozwieść się może tylko mąż z żoną. Nigdy na odwrót. I do tego wystarczy jego ustne oświadczenie – mówi Julita. – W przypadku rozwodu dzieci zawsze pozostają z ojcem, który może zabronić matce widywać się z nimi.
Nie myśląc wiele, wykorzystała chwilę nieuwagi narzeczonego i wyszła z domu z córeczką na rękach. Wsiadła w pierwsze metro. Dojechała do końcowej stacji. – Siadłam w poczekalni i ze łzami w oczach zastanawiałam się, co dalej
– opowiada.
– Nie miałam pieniędzy, dokumentów. Byłam w obcym kraju ze świadomością, że jeśli Tamir mnie znajdzie, może mnie nawet zabić. Nie mogłam udać się do moich znajomych, bo wiedziałam, że gdy tylko zorientuje się, że uciekłam, będzie mnie tam szukać.
Jej atutem była znajomość niemieckiego. Trafiła na kobietę, dzięki której znalazła się pod opieką fundacji zajmującej się uciekinierkami z islamskiego piekła. – Przy jej wsparciu sześć dni później znów stałam na dworcu, tyle że w Warszawie. Myślałam, że najgorsze już za mną – wspomina. Matka przyjęła ją i wnuczkę z otwartymi ramionami. Ponad rok nie miały kontaktu, myślała, że Julita nie żyje. – To był wrzesień. Na Wszystkich Świętych przyjechała koleżanka z Niemiec. Powiedziała, że Tamir mnie szuka i grozi, że zabije. Choć nie zna mojego adresu, zdałam sobie sprawę, że pewnego dnia może stanąć w drzwiach i odebrać mi dziecko.
Strach codzienny
Dała córeczce polskie imię. Miała trochę kłopotów w urzędach, ale finalnie w akcie urodzenia dziecka ojciec widnieje jako „nieznany”. Córka myśli, że on nie żyje. Julita marzy o własnym salonie fryzjerskim. Nie może go jednak otworzyć, bo boi się, że Tamir po jej nazwisku, jako właścicielki firmy, odkryje adres, pod którym się ukrywa. Kilkakrotnie odbierała od znajomych sygnały, że Kurd nie zaprzestaje poszukiwań.
– Codziennie drżę, że nagle zobaczę go w drzwiach. Wiem, że jeśli przyjdzie, to będzie ostatni dzień, w którym będę widziała moje dziecko. I żadne polskie służby mi wtedy nie pomogą – kończy cicho kobieta.
Imię bohaterki i nazwa miejscowości, w której mieszka, ze względu na bezpieczeństwo, są do wiadomości redakcji.