Wyrwaliśmy z Ewangelii karty mówiące o tym, jak traktować obcych
Dlaczego jest taka niechęć katolików wobec imigrantów? O czym powinniśmy pamiętać w Niedzielę Miłosierdzia Bożego? Rozmawiamy z ks. Mirosławem Toszą.
Podczas wielkoczwartkowej mszy papież Franciszek obmył w ośrodku dla uchodźców stopy 12 imigrantom, w tym muzułmanom. Mówił o braterstwie, które nas łączy, ale jednocześnie potępił zamachy terrorystyczne, które prawie dwa tygodnie temu znów wstrząsnęły światem. Tymczasem można odnieść wrażenie, że najbardziej kontrowersyjne komentarze antyimigracyjne i antymuzułmańskie wypływają właśnie ze środowiska katolickiego.
Nie zgodziłbym się ze stwierdzeniem „środowisko katolickie”, bo to pojęcie niedefiniowalne. Z jednej strony, możemy mieć księdza narodowca, który publicznie głosi hasła sprowadzające się do myśli: „Polska dla Polaków” i potrafiącego podpiąć pod to „swój” katolicyzm - co dla mnie jest trudne do pojęcia - z drugiej tzw. kato-lewaka, który głosi tezę „wszystko dla wszystkich i na jakichkolwiek zasadach”. Myślę, że tak jak społeczeństwo jest podzielone w kwestii imigrantów, tak samo jest w środowisku katolickim. Żyjemy w kraju, w którym znakomita większość ludzi przyjęło chrzest. To, że ktoś ma chrzest, wcale nie oznacza, że ma katolickie poglądy. To, jak jesteśmy podzielni, widać już na przykładzie oceny gestów papieża. Wielu ludziom bardzo się one podobają , ale są też środowiska, które je kontestują. Obawiam się wypowiedzi bagatelizujących ten gest, tłumaczących, że Franciszek jest z innego kręgu kulturowego, że nie rozumie, że muzułmanie mogą to odebrać jako wyraz słabości chrześcijaństwa. A ja czytałem w relacjach z tamtej mszy, że ci ludzie mieli łzy w oczach. Rozumiem świat lęków, bo ludzie mogą czuć się zagrożeni przybyciem takiej liczby osób obcych kulturowo, ale myślę też o lęku tych, którzy przybywają… Uważam, że najbardziej poszkodowani są uchodźcy, którzy uciekają przed wojną. Zawsze powtarzam, że ci ludzie nie dla sportu przechodzą tysiące kilometrów, wsiadają na łódki, ryzykując własne życie. Pewnie spodziewali się, że uciekną przed zagrożeniem, a tu spotykają się z niechęcią, agresją, murami, zasiekami, strachem. Jest to dla nich trudne doświadczenie.
Jak można temu zaradzić?
Myślę, że ważny jest przekaz medialny, bo bardzo łatwo wybiórczo pokazać świat, pokazać, że to są z reguły młodzi mężczyźni, którzy atakują w czasie świąt niewinne kobiety. Można pokazać świat fragmentarycznie, a później ten obraz przenosimy na całość. Dramatem jest to, że nie chcemy poznawać historii tych ludzi z imienia i nazwiska. To daleko idąca analogia, ale w pewnym sensie podobnie jest z bezdomnością. Często jestem pytany, jak rozwiązać ten problem? Jak bezdomni to, jak bezdomni tamto. A ja odpowiadam, że jestem w stanie powiedzieć o kilkuset bezdomnych, których poznałem, o Marku, Krzyśku, Andrzeju, ale jak z tą bezdomnością ogólnie jest, to ja nie wiem. To są konkretne historie, konkretne dramaty. Żeby to wszystko sobie poukładać, oddzieliliśmy najpierw uchodźców od imigrantów. Pojawił się postulat, że uchodźców możemy przyjąć, a imigrantów - być może, ale po gruntownym prześwietleniu. Jest też pomysł, żeby przyjmować chrześcijan, a muzułmanów nie.
Co ksiądz myśli o takim kategoryzowaniu?
W tej kwestii bliski jest mi papież. Papież nie poszedł myć stóp do siedziby mafii, ale do ośrodka dla uchodźców. Niektórzy ortodoksi oburzyli się, mówiąc, że to gest zarezerwowany tylko dla uczniów Chrystusa. Wyjątkowo niebezpieczne jest zawłaszczanie sobie - przez nas, ludzi Kościoła również - pewnych gestów, które są własnością Boga. A jest pokusa, żeby decydować o tym, komu możemy obmyć stopy, a komu nie. To jak w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie [Łk 10, 25-37 - przyp. red.]. Zaczyna się ona od pytania jednego z uczonych w prawie, kto jest jego bliźnim. To próba wyznaczenia sobie grupy ludzi, których mam obowiązek kochać i którym mam przebaczać. W odpowiedzi Jezus opowiada tę przypowieść, z której zrobiliśmy ckliwą historyjkę o dobroczynności, a tak naprawdę to skandaliczna opowieść o obcym, czyli pogardzanym Samarytaninie, który jako jedyny pomógł poszkodowanemu. Gdyby dzisiaj Jezus opowiedział tę przypowieść, może głównym bohaterem byłby jakiś muzułmański facet, który pomógł pobitemu? Uważam, że papież genialnie wyczuł, żeby właśnie teraz obmyć stopy w ośrodku dla uchodźców, właśnie w kontekście Brukseli. Musimy oddzielić tłum ludzi, uciekający przed wojną, od działań ugrupowania terrorystycznego, którego ewidentnym interesem jest nakręcanie spirali strachu, Pamiętajmy również, że myśmy w samym środku chrześcijańskiej Europy stworzyli piekło na Bałkanach i budowaliśmy, my Europejczycy, obozy koncentracyjne.
W przypadku Bałkanów - mieliśmy świadomość, że to dzieje się wiele kilometrów od nas, a sam konflikt - mimo podłoża wyznaniowego, etnicznego - dotyczył przede wszystkim terytorium. Teraz nie walczymy o ziemię, ale o idee. Chrześcijanie czują się zagrożeni.
Zagrożona czuje się cała Europa. Szafuje się tym argumentem, że chrześcijaństwo jest zagrożone, że boimy się inwazji islamu. Problem migracyjny pokazuje słabość Europy: Europy bezideowej, Europy, która za wszelką cenę chce stać się laicka, a chrześcijaństwo jej w tym przeszkadza. Czy naprawdę chodzi tu o obronę idei? Wiele z nich złożyliśmy na ołtarzu wygody i egoizmu - zrelatywizowaliśmy sens wierności, prawdy, poświęcenia. Podważyliśmy większość zasad… kpimy z Boga i świętości. Dochodzi do absurdu w obchodzeniu chrześcijańskich świąt w niektórych państwach. Jeśli nie mamy dobrych korzeni, to próbujemy budować wspólnotę opartą na interesie, pieniądzach. Hasło solidarności sprowadza się do jedności z tymi miejscami, których interes jest zgodny z naszym. To ujawnia kryzys Europy. Boimy się spotkania ze światem muzułmańskim, ale ten lęk bierze się z poczucia własnej słabości. Nie wierzymy w siłę chrześcijaństwa. Tak idealizujemy europejskie wartości. Ale jestem ciekawy, jak my byśmy się zachowali, będąc w sytuacji tułaczki, lęku, strachu, mieszkania w obcej kulturze? Pognałbym nasze towarzystwo w takiej samej ilości w tę drugą stronę i kazał koczować w skrajnych warunkach. Jak się zachowamy w sytuacji niepewności? Czy rzeczywiście będziemy tacy grzeczni? Myślę, że mamy zbyt optymistyczną wizję naszej tzw. europejskiej kondycji.
Co powinniśmy zrobić?
Jak rozwiązać kryzys migracyjny? Nie mam zielonego pojęcia. Ale uważam, że nikt nie ma prawa nam narzucać liczby osób, którą możemy przyjąć. Daleki jestem od hurraoptymizmu mówiącego, że w imię świętej gościnności powinniśmy przyjąć wszystkich pukających do naszych drzwi. Powinniśmy przyjąć tyle osób, co do których mamy pewność, że jesteśmy w stanie zapewnić im takie warunki, iż to nie będzie pogłębiać ich frustracji i prowadzić do aktów desperacji. Musimy ocenić, na ile państwo, służby i - przede wszystkim - nasze serca są wydolne w tej kwestii. Nie możemy przyjąć i zostawić tych ludzi samych sobie. Prowadzimy dom dla bezdomnych. W naszej wspólnocie mamy pewien pomysł, jak tym ludziom pomagać. Ktoś, kto do nas przychodzi, jest potrzebującym, w pewnym sensie uchodźcą, bo ucieka - chociażby przed mrozem. My go przyjmujemy, ale na naszych warunkach. Jesteśmy wspólnotą chrześcijańską, ale nie żądamy, żeby ktoś nagle przyjmował naszą wiarę. Jeśli ktoś pyta czy przyjmiemy muzułmanina - oczywiście, że przyjmiemy. Świadka Jehowy? Oczywiście, że tak. Tylko że ten muzułmanin czy świadek Jehowy musi uszanować świat wartości, który panuje w naszym domu. Nikogo nie będziemy zmuszać, żeby uczestniczył w naszych modlitwach, nie będziemy łamać jego sumienia i kupować jego lojalność za cenę rzeczy, które są mu obce. Jeśli ktoś będzie chodził na modlitwę, adorację, będzie uczestniczył w życiu chrześcijańskim tego domu, to wcale nie będzie miał lepszego pokoju, jedzenia, wcale nie będzie lepiej traktowany. To byłoby kupczenie rzeczami świętymi, a to jest obrzydliwe. Podobnie w kwestii uchodźców - od samego początku powinniśmy jasno określić, kto jest gospodarzem, a kto gościem. Naszym świętym prawem jest przyjąć tych ludzi, ale ich świętym obowiązkiem jest szanować nasze zasady.
Politycznych problemów nie rozstrzygniemy, ale jak - zdaniem księdza - nie ulegać spirali strachu? Jak powinniśmy wypośrodkować swoje spojrzenie, żeby nie było zbyt pobłażliwe, ale też nie generalizujące i wykluczające?
Ten problem ujawnia kondycję Europy, jej strachy, ale też poziom chrześcijaństwa każdego z nas: czy z tych wartości zrobiliśmy słodki lukier do ciasta, czy one rzeczywiście nas przenikają? W Ewangelii mamy jasno wskazane, jak mamy traktować obcych. Kogokolwiek by to dotyczyło, to każda forma niechęci, nienawiści, złości jest niechrześcijańska. Jeśli ktoś temu zaprzecza, to na drogę tego, co chrześcijańskie, w ogóle nie wszedł. Chrystus swoimi gestami kontestował i bulwersował. Wielu pobożnych ludzi tego nie rozumiało. Ostatecznie to przecież stróże ortodoksji z Izraela wydali go na śmierć. Jako chrześcijanie musimy prezentować inną postawę wobec obcych. Nie możemy być wrogo nastawieni, używać obelżywych słów, języka agresji i odwetu. Mam wrażenie, że biblijne wersety mówiące o tym, jak traktować obcych, wzięliśmy w nawias, że wyrwaliśmy te kartki z Ewangelii. Bo to zawsze wymaga od nas zrezygnowania w jakimś stopniu z naszej wygody. Długo się dorabialiśmy, teraz nie jesteśmy skorzy do tego, żeby się tym dzielić, żeby ktoś zburzył nasz mir domowy.
Chodzi o to, byśmy się nawzajem nie nawracali, ale byli dla siebie po prosty dobrzy?
Najskuteczniejszą formą nawracania jest promieniowanie swoją wiarą, żeby drugi człowiek w pewnym momencie zadał nam pytanie: jaka siła każe ci tak postępować? Rzymski setnik wyznał swoją wiarę, kiedy widział jak Jezus zachowywał się w sytuacji zaszczucia, kpiny, cierpienia i śmierci. Chrystus nikogo nie nawracał z krzyża.
W kontekście sytuacji politycznej, naszej kondycji religijnej - o czym powinniśmy pamiętać w Niedzielę Miłosierdzia, którą będziemy pojutrze obchodzić?
Pan Bóg na różne sposoby próbuje pokazać nam, że nie jest sekciarzem. Że nie ma miłosierdzia zarezerwowanego dla grupy wybrańców, bo miłosierdzie jest powszechne. Że Bóg chrześcijan jest nie tylko dla chrześcijan. Jest taka starożydowska opowieść: rabbi pyta uczniów kiedy kończy się noc, a zaczyna dzień. Jeden z nich odpowiada, że może wtedy, kiedy potrafimy rozróżnić psa od owcy. Rabbi odpowiada, że jeszcze nie. Na co inny uczeń, że może wtedy, gdy potrafimy odróżnić drzewo figowe od oliwnego? Ale to też nie jest rozwiązanie zagadki. Nauczyciel mówi swoim uczniom, że wtedy, kiedy w twarzy drugiego człowieka, odkrywasz twarz swojego brata. Dopóki nie będziemy widzieli w twarzy drugiego człowieka twarzy naszego brata, dopóty w naszym sercu będzie panowała noc. O braterstwie mówił papież w ośrodku dla uchodźców. Jednak jeśli nasze myśli nadal będą koncertowały się na niechęci i uprzedzeniach, to nadal będziemy tkwili w nocy. Tę naszą noc Chrystus chce rozświetlić światłem miłosierdzia.
Więcej informacji o Wspólnocie Betlejem można przeczytać po kliknięciu w ten link
***
Ks. Mirosław Tosza, pomysłodawca i założyciel Wspólnoty Betlejem, która od 2001 roku prowadzi w Jaworznie dom dla bezdomnych. Obecnie mieszka w nim 25 osób, które utrzymują się z tego, co same wypracują. Ks. Mirosław słynie ze swoich nietypowych pomysłów. Jednym z nich była pielgrzymka rowerowa z jaworznic-kiego Betlejem do Betlejem w Ziemi Świętej. Po miesięcznej podróży przez kraje muzułmańskie ks. Tosza mówi, że zapamiętał przede wszystkim gościnność ludzi, których uczestnicy spotykali po drodze.
- Żartowaliśmy, że nie możemy się już nigdzie zatrzymywać, bo nie dojedziemy do celu - śmieje się. W sierpniu planuje kolejną wyprawę, tym razem do Francji.