Wyspa o kształcie motyla
Wyspy Dodokanezu są oblężone przez uchodźców? Spokojnie, trzeba znaleźć taką, na którą nie jest im po drodze...
Mieliśmy szczęście zobaczyć Astypalaię już z samolotu. I dlatego zrozumieliśmy dlaczego nazywana jest wyspą-motylem. Rzeczywiście z lotu ptaka do złudzenia przypomina tego owada. Przesmyk między dwoma „skrzydłami” ma zaledwie 100 metrów szerokości. Od dawna nas kusiła, zagubiona między dwoma archipelagami.
Jednak nigdy nie było nam po drodze. Podróż po Małych Cykladach kończyliśmy na Amorgos, drugi z archipelagów miał swój kres na Kalymnos. Na tę górzystą, ale i urodzajną wyspę dotarliśmy wykupując lot czarterowy na Rodos (600 zł w obie strony). Później prom. Tilos - Nisyros - Kos - Kalymnos... Oczywiście grzechem byłoby nie odwiedzić przynajmniej dwóch z tych wysp, jakby po drodze.
Astypalaia powitała nas mrokiem. Cóż, prom przypłynął w środku nocy. W porcie, określenie bardzo na wyrost, nie czekał tłum właścicieli pensjonatów. Ale za to czekał autobus, jakby żywcem wyjęty z lat 60., czy 70. W stolicy ciemno i cicho. Nie było wyjścia, nocleg na plaży. Spokojnie, na plażowym łóżeczku, pod parasolem z trawy. I świt w tym miejscu, gdy horyzont powoli się rozjaśnia i naszym oczom ukazuje się przepiękna zatoka z majaczącym na szczycie góry zamkiem, wart jest każdych pieniędzy. A tutaj jeszcze za darmo.
6.00 rano. Idziemy na kawę i natychmiast znajdujemy nocleg. Kilkanaście metrów od naszego pierwszego hotelu (30 euro za apartament). Przy okazji nie musimy udawać, że znamy kilka słów po grecku - właściciele są reemigrantami ze Stanów Zjednoczonych.
Stolica wyspy spełnia nasze wyobrażenia na każdym kroku. Białe domki przypominające kostki cukru, niebieskie okiennice i miliony schodów. „Stolica” to brzmi zdecydowanie dumnie, ale na całej wyspie mieszka raptem 1.100 osób.