Wywiad z Mateuszem Borkiem [wideo]
Mateusz Borek - czołowy polski komentator - opowiada o wielkiej pasji do futbolu, telewizyjnej kuchni, najważniejszych momentach swojej pracy i o tym, co i jak pokażą nam podczas mistrzostw Europy telewizje.
Kiedy postanowił pan zostać komentatorem?
Gdy miałem pięć lat. Babcia mieszkała blisko lodowiska, więc siłą rzeczy zainteresował mnie hokej na lodzie. Słuchałem komentarzy klasyka w tej dyscyplinie - Stefana Rzeszota. Gdy wydawało mi się, że nabieram wprawy - wyłączałem dźwięk, żeby samemu komentować.
Rodzice nie kręcili czasami nosem, że syna zajmuje tak mało ambitna pasja?
Rzeczywiście, dom miałem bardzo artystyczny, w którym nikogo sport nie zajmował. Tata był dyrektorem teatru. Rodzice posłali mnie do szkoły muzycznej, do klasy skrzypiec. Szybko trafiłem do zespołu folklorystycznego. Zacząłem podróżować po Europie, koncertować dla kilku tysięcy osób. Startowałem także w konkursach recytatorskich, szybko zacząłem pracować także jako konferansjer. Wiele rzeczy, które robiłem za młodu, pomogło mi w zawodzie.
Jak to należy rozumieć?
Po pierwsze, stałem się odporny na stres. Recytując nauczyłem się dobrze dykcji, budowania zdań. To potem się przydało w dziennikarstwie, bo gdy przychodzisz do radia czy telewizji, to nawet jeśli masz wiedzę, a nie masz warsztatu - giniesz. Nikt nie dostrzega potrzeby (i chęci), by ci pomóc, bo jest konkurencja, a wielu redakcji nie stać na logopedę. Takie są realia tego zawodu.
Sport i komentowanie jednak zwyciężyły...
Warunkiem, żebym mógł chodzić na mecze, był egzamin do szkoły muzycznej. Zdałem, bo okazało się, że mam dobry słuch. Ale skrzypce odłożyłem na półkę; miałem 20 lat, jak ostatni raz wziąłem je do ręki. Ponad 20 lat już nie gram.
Jak wyglądała reakcja rodziców, gdy usłyszeli pierwszy skomentowany przez pana mecz?
Uszanowali moją pasję! Ojciec zrobił mi nawet prezent. Przyniósł z Domu Kultury 60 egzemplarzy „Tempa”. Pamiętam do dziś, że czytałem sobie te „Tempa”, komentarze, wywiady, świetną publicystykę. To były czasy, że leciało się do kiosku, bo przychodziły trzy egzemplarze „Tempa” i jeden „Sportowca”. O internecie nikt wówczas nic jeszcze nie wiedział.
Mimo że nie pracował pan w telewizji publicznej, odebrał pan solidną szkołę komentatora sportowego...
Szukałem swojego miejsca w życiu. Właśnie startował Eurosport w Polsce, więc zgłosiłem się na casting. Dostałem tam szansę od Witolda Domańskiego. Pracowałem w Eurosporcie kilka miesięcy, gdy przyszedł do mnie szef sportu w Canal Plus, Janusz Basałaj. Powiedział, że jeśli mam ochotę, to zaprasza do siebie, ale przy okazji zaznaczył, że nie będę tam komentował. Mam się uczyć, być reporterem, montażystą, itp. Poza tym czytałem, chodziłem na mecze. Cały czas ciągnęło mnie do mikrofonu. Telewizja publiczna... Zgłosiłem się, owszem, dwa, a nawet trzy razy na Woronicza, lecz nie przyjęli mnie nawet na staż.
Komentowanie transmisji sportowych to ciężki kawałek chleba?
To trudny zawód, zwłaszcza w Polsce. Nie ma żadnej szkoły, nikt cię do tego nie przygotowuje. Wiedza, rozumienie futbolu w przypadku transmisji piłkarskich, detali taktycznych - to wszystko składa się na indywidualną pracę komentatora. Porównywanie się do innych, szczególnie tych starszych (Ciszewski, Zydorowicz, Szpakowski) nie ma większego sensu. Zresztą zawsze mnie o to pytają.
Muszę za to zapytać: jakie są różnice w komentowaniu relacji w paśmie otwartym a telewizji zakodowanej?
Komentarz meczu na antenie kodowanej musi być inny, eklektyczny czyli łączący różne style. Natomiast mecze naszej reprezentacji ogląda kilkanaście milionów ludzi; prawdziwi kibice, ale też osoby nie interesujące się na co dzień piłką. Muszę się zastanowić, bo z jednej strony chciałbym być detaliczny i analityczny; z drugiej strony wiem, że muszę mówić tak, żeby mnie zrozumiał też ten, kto włącza mecz od święta.
Przygotowanie do komentowania meczu zajmuje dużo czasu?
Nie można przygotować się do jednego meczu. To jest praca na cały rok, każdy dzień zaczynasz i kończysz na czytaniu, dzwonieniu, rozmawianiu o piłce. To jest pasja, trzeba żyć piłką 24 godziny na dobę, inaczej nie da się przygotować do komentowania. Gdy komentuję, nie lubię rzeczy wypisanych na kartce. Podglądam czasem kolegów, którzy mają napisane wstępy albo wypisaną tezę. Nie lubię tego robić. Trzeba wiedzieć, kto zasiadł na ławce rezerwowych, kim są sędziowie...
Hołduje pan zasadzie oglądania i słuchania siebie?
Nigdy! Zdarza się za to często, że rozmawiam z osobami mi przyjaznymi i wypytuję: jak poszło? Od Andrzeja Persona, mojego zawodowego mentora, Andrzeja Janisza, radiowca czy... Artura Barcisia, mogę liczyć na analityczną ocenę dobrych i złych zachowań. To są zwykle bardzo cenne wskazówki, a ja się z tego powodu nie obrażam.
A problemy głosowe często pana dopadają?
Mecz z Niemcami na Stadionie Narodowym zapamiętam do końca życia, bo po raz pierwszy straciłem głos. W 88. minucie pada bramka autorstwa Mili na 2:0, a ja czuję, że to jest koniec, że mnie nie ma. Napisałem Tomkowi Hajcie na kartce, że musi ciągnąć sam. Heroicznie dotrwałem do końca. A we wtorek był mecz ze Szkocją. W sobotę - nie potrafiłem wypowiedzieć słowa. W niedzielę - nie mam głosu, w poniedziałek wieczór - panika. We wtorek rano zadzwoniłem do Artura. Miał kiedyś problemy z krtanią, umówił mnie na wizytę w szpitalu na Banacha. Dali mi jakiś steryd i powiedzieli, żebym do godziny 18 nic nie mówił. Ale o tej 18 mówiłem normalnie.
Uczepię się jeszcze tych zakodowanych transmisji. Kibice bardzo tego nie lubią ...
Ja ich rozumiem. Ale reprezentacja jest też produktem tak naprawdę przyporządkowanym biznesowi. Właściciel naszej stacji kupił licencję na pokazywanie mistrzostw Europy za własne pieniądze; ciężkie miliony. On nie może każdemu potencjalnemu kibicowi dopisać 15 złotych do rachunku za elektryczność.
Osiągnął pan już szczyt w swojej profesji?
Szczyt to jeszcze nie, ale dużo. Komentowałem mistrzostwa świata w Korei, gdzie byliśmy na zasadzie sublicencji, potem mundial w Niemczech w 2006 roku, Euro 2008. No i teraz prowadziliśmy reprezentację od eliminacji, udanie bo do finałów we Francji. Cieszę się, że tam będę jej towarzyszył. Poza tym zobaczyłem 20 finałów Ligi Mistrzów, z czego 9 skomentowałem.
Gdyby mistrzostwa miały się zacząć jutro - jest pan gotowy do pracy?
Tak. Starałem się pokierować swoim czasem (i życiem) tak, aby „złapać formę” na finały. Na początku roku odpoczywałem w Tajlandii, u swojego przyjaciela. Wiele czytałem. Przed wylotem do Francji będę komentował jeszcze galę boksu i MMA.
Jak Polsat zamierza pokazywać Euro?
Powinno być atrakcyjnie. Będziemy wszędzie tam, gdzie dotrze nasza reprezentacja. Przede wszystkim uruchomimy studia w Warszawie, w bazie biało-czerwonych w La Baule i na stadionach, gdzie wystąpi reprezentacja. Będzie mnóstwo gości i tyleż opinii. Zdradzę, że będą dla nas pracować m.in. Tomasz Hajto, Włodzimierz Lubańs-ki, Jacek Ziober, Czesław Michniewicz. Zakupiliśmy oryginalny program graficzny, dzięki któremu bardziej przystępne będą analizy meczów, które przygotuje Jacek Magiera. W sumie przez studio Euro przewinie się 60 osób, a w przygotowanie całości zaangażowanych będzie aż 300. Wisienką na torcie powinien okazać się kanał Polsat Sport 2. Planujemy 12 godzin transmisji na żywo, tyleż godzin powtórek i ani jednej reklamy. Program wzbogacą ciekawostki, opinie, wywiady, itp. Więcej szczegółów nie zdradzę, bo to ma być niespodzianka.
Czym się różni komentowanie kadry od komentowania zwykłego meczu ligowego?
Wszystkim. Najbardziej emocjami. Komentowanie kadry to są Himalaje zawodowe. Ale trzeba umieć pogodzić komentowanie sercem i komentowanie głową.
Jaki zagraniczny styl komentowania pan lubi? Ekspresyjny, bliski południowoamerykańskiemu, czy klasyczny europejski?
Jestem za symbiozą. Bliżej mi na pewno do Hiszpanii niż... Austrii. W naszej słowiańskiej duszy trudno sobie wyobrazić komentarz w niemieckim, spokojnym stylu. Nie potrafię sobie również wyobrazić, żeby polscy kibice z takiego stylu komentowania reprezentacji byli zadowoleni. Mecz to czas manifestacji patriotyzmu. Ludzie rzadko kiedy mają takie poczucie polskości i jedności jak wtedy, gdy są na stadionie. Kiedy mogą zaśpiewać sobie a capella „Mazurka Dąbrowskiego”. Oczekują euforii, żeby ich porwać, dać emocje. Ale w gruncie rzeczy jestem po to, żeby kibicom mówić prawdę. Komentator musi powiedzieć, że ten gra dobrze, ten bardzo dobrze, a ten kompromitująco źle. Nie jestem zwolennikiem komentarza życzeniowego.
Reprezentacja Adama Nawałki odniesie we Francji sukces?
Od iluż to dekad marzymy wszyscy o tym... (śmiech)
A jeśli reprezentacja odniesie sukces, będzie to również sukces Mateusza Borka?
(chwila zastanowienia) Po meczu z Niemcami pozwoliłem sobie na żart, że mogę już umierać.
Czego życzy się komentatorom?
Żeby nie stracili głosu.