- Mam wrażenie, że człowiek pracujący musi stać się swoistą maszyną, aby w ogóle coś znaczyć na rynku pracy - mówi prof. Anna Musiała z Wydziału Prawa i Administracji UAM w Poznaniu, która zajmuje się prawem pracy. Z którą rozmawiamy o rynku pracy w Polsce oraz najważniejszych wyzwaniach, które czekają nas w 2022 r.
Jakie największe wyzwanie czeka polski rynek pracy w 2022 r.?
Prof. Anna Musiała: Myślę, że to wyzwanie nie tylko na nowy rok – mimo że minęło 30 lat od transformacji ustrojowej, wciąż nie ma w Polsce wizji prawa pracy i nad tym należy się pochylić. Co prawda mamy Kodeks pracy, ale jest on w praktyce wykładany w duchu wyraźnie neoliberalnym. Transformacja wywołała wiele frustracji, nierówności społecznych, a sama problematyka świata pracy była systematycznie spychana na margines i nikt się nią specjalnie nie interesował przez ten czas – począwszy od polityków (przypomnijmy zwłaszcza II połowę lat 2000, kiedy mocno zafunkcjonowały umowy „śmieciowe”), a skończywszy na braku jakiegoś głębszego zainteresowania ideami prawa pracy pośród samych przedstawicieli nauki.
Czytaj więcej:
Co ma wspólnego lewica z chrześcijaństwem? "Wspólnota, solidarność, braterstwo". Profesor z UAM z nagrodą MEiN
Jak Pani opisałaby polskie obecne podejście do pracy?
Z początkiem transformacji ustrojowej społeczeństwu w Polsce została narzucona amerykańska wizja pracy, gdzie każdy negocjuje sobie warunki. Jak czas pokazał, było to katastrofalne w skutkach dla polskiego świata pracy. Sprowadziliśmy prawo pracy do relacji kontraktowych, a to w zasadzie w pewnym sensie nierzadko przyniosło darwinizm społeczny. Najprościej opisując – jak sobie wyszarpiesz, to tak będziesz mieć. A gdzie w tym miejsce dla słabszych?
Dlatego powszechna jest ciągła pogoń za wynikami? Liczą się tylko cyfry i wyrobione normy, co raz mniej zważając na zdrowie czy relacje z drugim człowiekiem?
Mam wrażenie, że człowiek pracujący musi stać się swoistą maszyną, aby w ogóle coś znaczyć na rynku pracy. Potwierdza to praca w wielu korporacjach, co pokazuje prasa. Czy pracownik poszedłby do kierownika z Kodeksem pracy i pokazał mu, jakie ma prawa? Nawet gdyby zdecydował się wejść na drogę prawną, to poprzez opieszałość sądownictwa oraz posiadanie przez korporację całego grona fachowych pełnomocników, ma małe szanse na wygraną.
A co ze związkami zawodowymi? To one też powinny stać na straży praw w danym zakładzie.
W Polsce nie ma już istotnego ruchu związkowego, ponieważ niespecjalnie się w związki zawodowe wierzy. Ludzie nie chcą się zrzeszać, ani bronić swoich praw. Dlaczego? Ponieważ nie tłumaczy się polskiemu światu pracy, na czym polega nowoczesne prawo pracy. Konieczna byłaby wpierw kampania, w której mówi się o wartościach, o wspólnocie ludzi pracy itd.
Od stycznia wzrasta płaca minimalna. Ma ona swoich zwolenników, jak i przeciwników. Co Pani sądzi na jej temat?
Dobrze, że wzrasta, ale należy zauważyć inne zjawisko w sferze wynagrodzeń – dochodzi do spłaszczania płac. To nie jest tak, że wszyscy powinniśmy zarabiać tyle samo, niezależnie od rodzaju prac, które wykonujemy. Podnosimy płacę minimalną, ale nie podejmujemy dyskusji, jak wygląda np. płaca lekarzy, nauczycieli czy pań z opieki społecznej. Nie mamy ułożonej sprawiedliwej hierarchii wynagrodzeń, którą potrafimy uzasadnić. W efekcie lekarz z wieloletnim doświadczeniem ucieka do prywatnej służby zdrowia, żeby lepiej zarabiać. Powinniśmy przedyskutować sposób, w jaki ludzi zatrzymać w systemie – z pewnością sprawiedliwiej wynagradzając, aby nie mieli poczucia bycia wykorzystanymi.
Jeśli chodzi o służbę zdrowia, to często w ostatnim czasie dochodzi do protestów pielęgniarek, ratowników medycznych, czy zawodów z innego sektora, np. nauczycieli i pracowników szkolnictwa wyższego. To zmusza do rozmów.
Tak, ale proszę zwrócić uwagę, że nie rozmawiamy między grupami. Nie mamy całościowej wizji uregulowania wynagrodzeń w Polsce, ale sytuację, kiedy dana grupa, o ile sobie niejako „wyszarpie”, tyle ma. Zaraz odezwą się też inne grupy zawodowe – i słusznie – a problem zostanie.
Jeśli jesteśmy przy wynagrodzeniach, to mam wrażenie, że są one tematem tabu w polskim społeczeństwie. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej pada pytanie „ile pan/pani chciałby zarabiać?”, które wzbudza dyskomfort u kandydatów.
Jest to zjawisko wręcz fatalne. Dzieje się tak, ponieważ pracę w Polsce traktuje się jak towar i człowiek negocjuje swoją cenę jak na targu – a praca ludzka to przecież człowiek, siły jego mięśni i umysłu. Jeżeli pracę człowieka traktuje się jak towar, to nic innego, że się ją sprzedaje, a jeśli praca to człowiek, to sprowadziliśmy człowieka pracy do przedmiotu. Wyceniamy go jak samochód – albo jest stary i sprzedajemy go za parę groszy, albo trochę lepszy, to cenę dźwigamy. To pokazuje, do czego doprowadziło opuszczenie ideałów chrześcijańskich w polskim prawie pracy. Ale trudno się dziwić, bo w podręcznikach nie znajdziemy ani jednego rozdziału o aksjologii, czyli o wartościach.
Innym tematem wywołującym spore emocje jest handel w niedzielę. Kolejne sieci przekształcają się w placówki pocztowe, by móc się otworzyć w ten dzień. Czy system należałoby lepiej uszczelnić?
Pamiętam lata 90., kiedy właściwie na okrągło – w każdy weekend, a także w drugi dzień świąt – sklepy, galerie handlowe były otwarte. W pewnym sensie przyzwyczailiśmy się do tego z wygody. Przestaliśmy myśleć o tych, którzy w tych miejscach pracują, a to jest też kolejny dowód na to, że nie kierujemy się wartościami. Nie chcemy być solidarni z ludźmi, którzy chcieliby w tym czasie być w domu. Tak naprawdę problem jest głębszy, bo ukryty w ogromnych pieniądzach, które nie zostaną zarobione przez przedsiębiorców, kiedy w niedzielę się nie handluje. Pieniądz wszystko zdominował i podporządkował, co jest pokłosiem tego, co w 1989 zostało nam wpojone, a więc, że utowarowaliśmy wszystkie dziedziny życia.
Pandemia przyczyniła się do wprowadzenia pracy zdalnej na szeroką skalę. Czy konieczne jej jest unormowanie i na jakich zasadach?
Ona mogłaby być uregulowana przepisami wewnętrznymi np. w postaci regulaminów, ponieważ prawo pracy daje taki instrument pracodawcom. Niestety jest on rzadko wykorzystywany, a załatwiłyby także inne kwestie, np. weryfikację szczepień pracowników. Wydaje się nam, że brak regulacji na poziomie centralnym oznacza brak możliwości rozwiązania wielu problemów. Takie myślenie wynika z rozbicia wspólnoty pracy i dlatego tak ważne jest przebudowanie podejścia do pracy w Polsce, gdzie centralną instytucją jest nie stosunek pracy, a zakład pracy.
Dosyć często w debacie publicznej powraca koncepcja czterodniowego tygodnia roboczego. I tak w następnym roku w Irlandii ma ruszyć pilotażowy program pracy w takim wymiarze. Czy to dobre rozwiązanie?
Myślę, że problem leży gdzie indziej i to nie jest kwestia pracy przez 4 czy 5 dni w tygodniu. W Polsce mamy taką kulturę, że w ogóle bardzo ciężko przeżywamy wykonywanie obowiązków służbowych i nie traktujemy ich jako czegoś budującego. Najchętniej bylibyśmy w pracy jak najmniej. Polacy podchodzą do pracy na zasadzie: „Iść. Zrobić. Wyjść”. Przy takim myśleniu nie jest ważne, czy będą pracować 4 lub 5 dni, bo to nie sprawi, że praca stanie się mniej przykra. Najpierw trzeba się zastanowić, co nas motywuje do tego, że chcemy krótszego tygodnia, czy to przypadkiem nie jest tak, że będziemy kosztem dodatkowego dnia wolnego, pracować dłużej w kolejnych dniach.
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień