Wzmocnieni wiarą rozjadą się po całym świecie
Wczoraj na Jasnej Górze kilkaset tysięcy wiernych spotkało się z Ojcem Świętym. Choć w tłumie wielu z nich nawet się nie minęło, ogromna większość była dla siebie anonimowa, zgodnie mówią, że byli jedną wielką rodziną. Tę wspaniałą moc łączenia ma w sobie wiara.
Jak to tak można, Ojciec Święty tak blisko i nie spotkać się z nim? Nie, to nie wchodzi w grę. Nigdy nie wchodziło i nie będzie. Przecież to nasz duchowy przewodnik - podkreślała Bożena Szczęsna-Jasińska, która w czwartek przyjechała do Częstochowy z Będzina. Wczorajsza wyprawa śladami papieży w Polsce była jej 10. w życiu. Nie opuściła ani jednego krajowego spotkania z Janem Pawłem II. Dziesięć lat temu słuchała Benedykta XVI. Teraz modliła się wraz z Franciszkiem. - To prawdziwa uczta dla ducha. Uczta, która daje ogrom radości, siły, energii, chęci do życia. Najlepszy sposób na naładowanie akumulatorów - zdradziła mieszkanka Będzina.
Podobnie mówili inni pielgrzymi, z którymi wczoraj rozmawialiśmy pod jasnogórskim szczytem. Wielu z nich przejechało całą Polskę, tylko po to, by osobiście posłuchać homilii Ojca Świętego, którą wygłosił podczas uroczystej mszy z okazji 1050. rocznicy Chrztu Polski. - To bezcenne doświadczenie. Polecamy każdemu, też niewierzącemu - zachęcali.
Z Polski i z całego świata
Blisko 500 kilometrów, jakie dzieli Pruszcz Gdański i Częstochowę, już w środę pokonała rodzina Anny Danielewicz. - Droga nie była męcząca, odkąd otworzyli autostrady Polska bardzo się skurczyła, na miejscu byliśmy w niecałe cztery godziny - komentowała. Spotkaliśmy ją wczoraj przed piątą rano, kiedy wraz z córką siedziała w tłumie pielgrzymów przed wejściem na Jasną Górę. - Udało nam się zająć dobre miejsca, tuż przed ołtarzem, ale córka prawie zemdlała. Musiałyśmy wyjść na zewnątrz. Mąż z rodziną zostali przed szczytem. My pewnie już się tam nie dostaniemy - ubolewała. Czemu przejechała taki kawał drogi, skoro słów papieża można wysłuchać w domu, siedząc wygodnie przed telewizorem i popijając kawę?
- Byłam tu 25 lat temu, podczas Światowych Dni Młodzieży, które prowadził Jan Paweł II. Skoro nowy papież przyjechał do Polski, a nigdy nie wiadomo, czy kiedykolwiek tu wróci, nie mogliśmy odpuścić takiej okazji - zaznaczyła. Tym bardziej, że wiara w Boga nadaje jej życiu sens. - Dla ludzi wierzących to oczywiste. Wiara w Boga jest całym naszym życiem, przeznaczeniem, głównym celem, do którego dążymy każdego dnia - tłumaczyła. Liczy, że papież wskaże jej nowe drogi, które pomogą umocnić ją w tej wierze, w tym, co robi.
W Pszczynie do specjalnego pociągu dla pielgrzymów wsiedli Barbara i Henryk Pyclikowie, którym towarzyszyliśmy w podróży. - Bóg jest wszędzie, skądkolwiek będziemy kierować do niego modlitwę, usłyszy ją. Ale przyjazd papieża to wydarzenie bez precedensu. Przyjechaliśmy, by pokazać mu, że jesteśmy narodem wiary - tłumaczyła pani Barbara.
Na tę głęboką duchowość uwagę zwróciła również Jessica, która do Polski przyleciała aż z Meksyku. - Szczególnie w Częstochowie wiarę widać i czuć na każdym kroku. Widziałam wiele pomników, śladów Jana Pawła II, wiele pięknych kościołów. To absolutnie przejmujące, jako katoliczka musiałam tu przyjechać - zaznaczała w rozmowie z DZ.
Nocą w drogę do Częstochowy wybrała się również rodzina Krzysztoniów z Sosnowca. Katarzyna i Łukasz zabrali ze sobą dzieci, 4-letniego Dawida i 6-letnią Zuzię.
- Chcemy dać im świadectwo wiary, pokazać jak ważną rolę w naszym życiu pełni Bóg - komentowali. Jak dzieci zniosły nocną podróż? - Doskonale. Były tak zafascynowane spotkaniem z Ojcem Świętym, samą podróżą pociągiem, że przed wyjazdem mieliśmy problem z położeniem ich do łóżek - śmiali się rodzice. Nie są „pielgrzymkowymi“ nowicjuszami. Wiedzieli, że wrócą do domu tak naładowani radością i miłością, że starczy jej na długie miesiące. O jakimkolwiek zmęczeniu nie będzie nawet mowy.
Co możesz dać Bogu od siebie?
Pan Henryk zaniósł do Boga modlitwę w intencji trzech synów. - Prosiłem, by dał im silną wiarę, umiejętność dokonywania w życiu mądrych i dobrych decyzji oraz odrzucania zła i przyjmowania dobra - opowiadał siedząc na podłodze zatłoczonego pociągu. Wtedy wtrąciła się pani Barbara: - Proszę pamiętać, że mówimy o miłości do Boga, a wtedy nie tylko składa się prośby. Bogu trzeba też dać coś od siebie.
- Oczywiście wiele dać Mu nie możemy - dopowiedziała pani Bożena. - Zresztą Bóg dużo od nas nie oczekuje. Wystarczy szczera modlitwa, nawet nieudolna, powiedziana własnymi słowami. Wysiłek, jaki wkładamy w przyjście na Jasną Górę, nieprzespana noc, wylany pot, obdarte stopy czy przemoczone na deszczu ubranie, które nie zniechęca w dotarciu do celu. Zapewniam, On to doceni - podsumowała pani Bożena.
Sama doskonale wie, jak podziękować Bogu za pomoc. Robiła to już nieraz. - Różne rzeczy mnie w życiu spotkały, ale zawsze wiedziałam, że Bóg jest, że działa, że pomoże przetrwać nawet najtrudniejsze chwile. Nigdy się na nim nie zawiodłam - podkreślała. Wczoraj modliła się w intencji młodych ludzi, w końcu właśnie trwa ich święto, i swojej córki Katarzyny. - By nigdy nie zeszła z drogi, która wiedzie do Boga - wyjaśniła.
Także Zofia Pilecka z Lachowic, małej mieściny niedaleko Suchej Beskidzkiej, dużo wymodliła w swoim życiu. - Najwięcej u Matki Kalwaryjskiej. Do niej mam najbliżej, dlatego najczęściej ją odwiedzam - wyjaśniła. I od razu zaznacza, że na Jasnej Górze także nieraz gościła. I to przy jakich okazjach! - W jasnogórskim sanktuarium modliłam się podczas uroczystej mszy z okazji 1000-lecia Chrztu Polski. Bóg dał mi siłę i zdrowie. Jakbym mogła nie przyjechać na uroczystości z okazji 1050. rocznicy. Tym bardziej, że prowadził je sam Ojciec Święty - dodała.
Z tym zdrowiem u pani Zofii było krucho. 24 lata temu przeszła poważną operację. Ma jedną nerkę. - Wtedy nie dawano mi szans. A ja ćwierć wieku później nadal żyję i to jak! Mam siłę osobiście podziękować Bogu za opiekę - mówiła. Na pamięć też nie ma co narzekać. Doskonale pamięta wyprawę sprzed 50 lat.
- Wtedy podróż nie była tak łatwa i przyjemna, jak dziś. Był jeden pociąg na cały dzień. Wraz z koleżanką spałyśmy u jej wujka z Częstochowy. Był... żebrakiem. Swojego syna także wychowywał na żebraka. Nie potrafiłam tego zrozumieć. W mszy świętej chciał uczestniczyć ówczesny papież Paweł VI, ale władze komunistyczne nie pozwoliły na jego przyjazd - wspominała. Na pamiątkę kupiła wówczas święty obrazek. Wczoraj do kompletu dokupiła drugi.
W roku Miłosierdzia Bożego
Do 20 sierpnia w Kościele katolickim trwa, ogłoszony przez Ojca Świętego, Nadzwyczajny Rok Święty Miłosierdzia Bożego. Tego wątku, tak bliskiego Franciszkowi, nie mogło zabraknąć w trakcie wczorajszej wizyty. Już w środę prosił wiernych o otwarcie swoich serc na potrzebujących, także uchodźców, którzy uciekają przed tragedią wojny. To kwestia tak delikatna, że po raz pierwszy podzieliła naszych rozmówców.
Dla Marii Wielgos, która przyjechała do Częstochowy z Chorzowa, sprawa przyjmowania do Polski uchodźców nie wchodzi w grę. - Widzi pani, co się dzieje u naszych sąsiadów. Nie mówię, żeby im nie pomagać, ale róbmy to na odległość. Ich obecność w Polsce niczego dobrego na nas nie sprowadzi - komentowała. - Nie, nie czuję, że nie słucham słów papieża. On nie precyzuje o jaką pomoc chodzi. A ja przecież jej im nie odmawiam - zaznaczała.
Katarzyna Krzysztoń nie miała wątpliwości. Słowa Ojca Świętego dotrą do wiernych. - Papież Franciszek mówi tak prosto, tak głęboko, bez problemu trafia do ludzi. Z pewnością dużo otrzymamy z jego mądrości - zapewniała.
- Miłosierdzie to jedna z najważniejszych zasad naszej wiary. Musimy być otwarci na innych, na potrzebujących. Nie możemy skupić się wyłącznie na sobie czy wokół polskiego Kościoła, przecież mówimy o religii powszechnej - komentowała pani Anna. - Jeśli jest to możliwe, otwierać się powinniśmy również na uchodźców. Jednak wcześniej powinniśmy dokładnie sprawdzać, komu będziemy pomagać - uzupełniła.