W ciągu 28 dni na rowerze przejechał 3 624 kilometry, przemierzając 12 krajów w Europie.
Krystian Nowak jest emerytowanym pracownikiem słupskiej Scanii, gdzie zarządzał zespołem na wydziale montażu. Na rowerze jeździ już 32 lata. Zaczął po komunii syna, bo wtedy kupił jemu i sobie pierwsze rowery. Najpierw jeździł po Pomorzu, ale gdy po wielu rowerowych wyprawach nabrał kondycji, zaczął wybierać coraz dłuższe trasy.
- Najczęściej dziennie jeżdżę trasy do 200 kilometrów. Latem jeszcze więcej. Mój rekord dzienny to 350 kilometrów. Jechałem wtedy do najstarszego w Polsce Sanktuarium Maryjnego w Górce Klasztornej koło Łobżenicy - opowiada pan Krystian.
Samotny wędrowiec
Początkowo uczestniczył w wyjazdach grupowych. Kilka razy brał udział w rowerowych pielgrzymkach do Włoch, Francji i Hiszpanii. Po latach zmagań i przygód z towarzyszami zdecydował się jeździć samotnie, gdyż wtedy sam wybiera trasę oraz narzuca tempo jazdy i jest to bardziej spójne z duszą niespokojnego, samotnego wędrowca, jakim jest podróżnik ze Słupska. Do tej pory na rowerze zwiedził już 25 europejskich krajów i raczej na tym nie poprzestanie. - Z wyprawy na wyprawę nabieram pewności siebie i zaufania do ludzi, a to pozwala mi myśleć o podróżach rowerem do kolejnych krajów, może nawet poza Europą, o ile zdrowie będzie dopisywać - deklaruje.
Chrzest bojowy roweru
Przez ponad 30 lat zmienił już kilka rowerów. W ubiegłym roku kupił Gianta Roam XR1. Przejechał na nim do tej pory 18 tysięcy kilometrów. Nowy rower przeszedł chrzest bojowy podczas podroży z Finlandii, przez Estonię, Łotwę i Litwę.
- Nic się nie zmieniło. Na widok biało-czerwonej koszulki z orzełkiem miejscowi ludzie z uśmiechem cytowali polskie przekleństwa, wychwalali wyborową, ale też dla równowagi wspominali postać Jana Pawła II - opowiada.
Dopiero w tym roku zdecydował się na 28-dniową wyprawę, którą rozpoczął w Atenach, w Grecji. Ta ostatnia i zarazem jego najdłuższa z dotychczasowych wypraw rowerowych trwała od 7 maja do 3 czerwca. W tym czasie przejechał i zwiedził 12 krajów. Jechał przez Grecję, Macedonię, Albanię, Czarnogórę, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Słowenię, Węgry, Słowację, Austrię i Czechy. Chciał jeszcze jechać na niemieckie Drezno, ale z uwagi na bardzo złe warunki atmosferyczne skierował się do przejścia granicznego w Zgorzelcu. Natchniony w końcu swojskim klimatem, kuchnią i bliskością rodziny, za którą zdążył już zatęsknić, przez Świebodzin i Wałcz wrócił do domu i najbliższych, którzy czekali na niego z pewnym niepokojem.
Zawsze spał w namiocie
W czasie całej podróży zawsze spał w namiocie, który woził.
- Nie korzystałem z hoteli ani z zaproszeń, aby się przespać w domu ludzi, których poznałem. Nie odmawiałem natomiast poczęstunku, który przede mną stawiali, gdyż byłem bardzo ciekawy specjałów lokalnej społeczności. To zupełnie coś innego niż w restauracjach. Ludzie byli mili i przyjacielscy. Jednak żeby sobie zaskarbić ich uprzejmość, trzeba się samemu otworzyć i coś o sobie powiedzieć. Ja porozumiewałem się po angielsku. Wszędzie tam, gdzie jeździłem, młodsi ludzie potrafią się porozumieć w tym języku. Z moimi rówieśnikami już jest różnie - ocenia. Do domu przywiózł sporo zdjęć i filmików, które stanowią barwną ilustrację opowieści podczas spotkań z rodziną i znajomymi.
Z górki i pod górkę
W Grecji na starożytny Akropol w Atenach nie wjechał, obserwując zabytkowe budowle u stóp wysokich schodów, które uniemożliwiały podjazd, a pierwszego dnia jakoś ciężko było zostawić rower z bagażami bez opieki. Koło miasta Larisa mijał obóz uchodźców z Afryki. Przygnębiający nastrój i smutek pośród przebywających tam ludzi skłonił go do głębokiej refleksji w trakcie jazdy. W Grecji mocno w kość dały mu podjazdy o nachyleniu od 8 do 12 stopni. Często musiał jechać na szczyt podjazdami po 10-12 kilometrów.
- Potem szybki zjazd i ponowny podjazd. Zdarzało się, że jechałem drogami, które przebiegały tuż koło przepaści. Choć miałem ze sobą ponad 30 kilogramów bagażu, to jednak utrzymywałem równowagę. Bałem się tylko, czy nagle na mojej drodze nie pojawią się niedźwiedzie, przed którymi w niektórych miejscach ostrzegały znaki drogowe - zdradza pan Krystian.
Przez dłuższą część wyprawy podróżnik musiał zmagać się z wysokimi temperaturami przekraczającymi 35 st. C i słoneczną aurą. - Dziennie wypijałem do 10 litrów wody, a mimo to pragnienie było duże.
Ten ryk go przeraził
Nie obyło się bez chwil grozy. Na pograniczu Grecji i Macedonii podczas postoju na wzniesieniu usłyszał przeraźliwy ryk niedźwiedzia. Miał wrażenie, że zbliża się potężne zwierzę.
- Stałem pod wiatr, więc niedźwiedź pewnie poczuł zapach kabanosa, którego przegryzałem. Choć miałem ze sobą gaz policyjny i brzęczyk, który robił hałas na poziomie 120 decybeli, to tak się przeraziłem, że w kilka minut zjechałem z tej góry. Rower tak mi chodził, że musiałem ograniczać prędkość do 60 kilometrów na godzinę. Na szczęście niedźwiedź mnie nie ścigał, a rower był niezawodny - relacjonuje pan Krystian.
Gorzej było z watahami dzikich psów w Grecji. Jeden z nich go nawet zaatakował, ale na szczęście policyjny gaz go powstrzymał. Wtedy zdecydował, że na noc będzie rozkładał namiot w pobliżu ludzkich siedlisk, ale zawsze poza miastami. - Grecy byli pod wrażeniem, bo tam na rowerze w górach się nie jeździ - dodaje pan Krystian.
W Macedonii wielkie wrażenie zrobiło nam nim Jezioro Ochrydzkie. Na swojej trasie przejechał także przez ponad 20 dłuższych i krótszych tuneli, choć rowerzyści powinni je omijać.
- Wiem, że ryzykowałem. Czasem wyjeżdżałem z nich cały spocony, zwłaszcza wtedy, gdy mijały mnie olbrzymie ciężarówki, ale na szczęście nic się nie stało. Policja też mnie tam nie zatrzymała. Tylko raz na Węgrzech musiałem za policjantami zjechać z pasa technicznego na autostradzie, ale wtedy się wytłumaczyłem, że pomyliłem kierunek. Policjant powiedział, że Polak i Węgier to dwa bratanki i wyprowadził mnie na właściwą drogę - opowiada.
W Sarajewie policja urządziła za nim krótki pościg na sygnale, gdy sfotografował budynek, prawdopodobnie rządowy i odjechał pomimo krzyków zza płotu. Okazało się, że nie można było go fotografować. Ale przyjęto jego tłumaczenie, że jest turystą i fotografuje ładne budowle. Pozwolono mu zachować kartę do aparatu - opowiada pan Krystian.
Po tych wielu obserwacjach z czystym sumieniem może stwierdzić, że tylko u nas są tak piękne postoje w lasach. W innych krajach tego nie ma. Po powrocie do domu okazało się że schudł ponad 10 kilogramów, co było zamierzonym skutkiem. Dzięki temu teraz czuje się jeszcze lepiej.