Z betonem Waryński nie dał rady, ale Walentyńskiemu się udało
20 lat temu w Toruniu trwały zmagania monumentem, do którego budowy miały być użyte zmielone ludzkie kości.
Tym razem nasza wycieczka w przeszłość będzie dość szczególna. Nie cofniemy się w czasie o sto czy więcej lat, ale tylko o dwie dekady, aby wspomnieć wydarzenia, jakie odbiły się szerokim echem nie tylko w Polsce.
23 lipca 1997 roku rozpoczął się ostateczny szturm pomnika Wdzięczności, jaki 51 lat wcześniej stanął na skwerze przed Muzeum Etnograficznym w Toruniu. Jak pisze Marcin Orłowski w wiele już razy przez nas przywoływanym „Space-rowniku toruńskim po czasie i przestrzeni”, 12-metrowy betonowy dowód wdzięczności, jaki miała żywić ludność polska względem radzieckich wyzwolicieli, stanął przy Wałach z inicjatywy... miejskiej Wojennej Komendantury Armii Czerwonej. Według wielu świadectw budowali go jeńcy niemieccy, pracując na cmentarzu.
Nie naruszamy żadnych międzynarodowych umów i nie profanujemy mogił żołnierzy radzieckich.
O tym, że skwer jest wielką nekropolią, można się przekonać i dziś przy okazji każdych prowadzonych w tym rejonie robót ziemnych. Torunianie byli w tym miejscu chowani już w wiekach średnich, później dołączyli do nich pod ziemią również żołnierze Napoleona, a w 1945 roku niemieccy obrońcy miasta oraz jego zdobywcy, którzy zmarli podczas walk lub później, z powodu ran lub chorób w którymś z licznych polowych szpitali.
Szczątki z betonem?
Kiedy radzieckie dowództwo wydało rozkaz budowy pomnika, zapędzając do tego jeńców, wokół, w całkiem świeżych grobach, miało spoczywać nawet 300 żołnierzy. Ich szczątki zostały ekshumowane w 1948 roku, czyli dwa lata po uroczystym odsłonięciu pomnika.
Marcin Orłowski zwraca uwagę na zastanawiającą różnicę w liczbach. Chociaż na skwerze miało w 1945 roku zostać pochowanych 300 żołnierzy, podczas ekshumacji wydobyto szczątki mniej niż 190 osób. Co się stało z resztą?
Podobno pracujący przy budowie jeńcy niemieccy, trafiając podczas kopania piasku na kości swoich ciemiężycieli, mieli je wrzucać do maszyn kruszących i następnie do betoniarek. Tego, czy w tej makabrycznej historii tkwi jakieś ziarno prawdy, czy jest to tylko kolejna ponura miejska legenda, zapewne nigdy się już nie dowiemy.
Co do jednego nie można mieć jednak żadnych wątpliwości - pomnik został zbudowany niezwykle solidnie, o czym 20 lat temu przekonali się ówcześni gospodarze miasta.
Decyzja o rozbiórce pomnika zapadła w lutym 1997 roku, kiedy to grupa radnych miejskich zgłosiła projekt przeniesienia monumentu na Cmentarz Komunalny nr 2, gdzie znajduje się kwatera żołnierzy radzieckich. Uchwała przeszła bardzo nieznaczną większością głosów, poparło ją 27 członków rady składającej się wtedy z 50 osób.
Budowla stojąca przy Wałach generała Sikorskiego w Toruniu należała już wtedy w Polsce do rzadkości. Większość tego typu pomników zniknęła niedługo po upadku komunizmu. W Toruniu pomnik stracił jedynie część tablic. Z czasem zaczynało się na nim pojawiać coraz więcej bazgrołów - zdecydowanie nie był ozdobą okolic miejsca, które po 1989 roku przestało być placem Armii Czerwonej, by znów stać się placem Teatralnym.
Decydujący rozdział spóźnionych porachunków z historią rozpoczął się w Toruniu latem 1997 roku. Do boju ruszyła koparka marki Waryński. Pojazdy te w takich akcjach bywały bardzo skuteczne. W listopadzie 1989 roku maszyna ozdobiona nazwiskiem twórcy Proletariatu dosłownie rozniosła warszawski pomnik Feliksa Dzierżyńskiego, co stało się jednym z symboli upadku komunizmu w Polsce.
Twardy jak skała
Toruński Waryński pomnikowi Wdzięczności nie dał rady. Władzom miasta trafił się wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia. 1 lipca zapadła decyzja o wysadzeniu budowli, do magistratu zgłosił się wtedy jednak Piotr Walentyński, właściciel firmy zajmującej się cięciu i wierceniu betonu. Ale i on musiał się nieźle napocić. Pomnik udało się naruszyć przy pomocy specjalnego dźwigu sprowadzonego aż z Katowic. Ostateczny szturm rozpoczął się 23 lipca.
- W trakcie rozbiórki uszkodziliśmy zaledwie pięć procent pomnika - mówił trzy dni później Piotr Walentyński, rozmawiając z dziennikarką „Nowości” Joanną Wasicką.
Koszty tej operacji przerosły już sumę 10 tys. zł, jakie za demontaż pomnika miały zapłacić Walentyńskiemu władze miasta. Przedsiębiorca odkupił jednak wszystkie części, łącznie z wieńczącą monument gwiazdą, aby po renowacji ustawić na swojej działce.
I on, i gospodarze Torunia działali pod sporą presją. Zdecydowany sprzeciw wobec demontażu pomnika zgłosili dyplomaci Rosji, Białorusi i Ukrainy. W piątek 25 lipca ówczesny wiceminister rosyjskiego MSZ Aleksander Awdiejew zażądał podczas rozmowy z ambasadorem RP w Moskwie Andrzejem Załuckim wstrzymania prac rozbiórkowych, nazywając je „skrajnie nieprzyjazną akcją”.
- Nie naruszamy żadnych międzynarodowych umów i nie profanujemy mogił żołnierzy radzieckich. Wszystkie są na cmentarzu i wszystkie mają odpowiednią opiekę - zapewniał cytowany przez „Nowości” Roman Waraksa, naczelnik Wydziału Rolnictwa i Zieleni Urzędu Miasta Torunia. - Nie rozumiem, dlaczego robi się z tego międzynarodową aferę.
28 lipca 1997 r. polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wręczyło Rosjanom notę, tłumacząc w niej, że rozbiórka pomnika nie jest aktem wrogości. Wcześniej minister spraw zagranicznych Dariusz Rosati rozmawiał z prezydentem Torunia Zdzisławem Boćkiem.
Pod koniec miesiąca w drugim programie Telewizji Polskiej ukazał się reportaż o demontażu toruńskiego pomnika. Informacje o zamieszaniu wokół toruńskiego pomnika pojawiały się również m.in. w dziennikach amerykańskiej sieci CNN.
We wtorek 29 lipca Piotr Walentyński zabrał się wspólnie ze swoimi współpracownikami do rozbiórki ostatniego fragmentu pomnika.
Część zdemontowanego monumentu trafiła na cmentarz przy ulicy Grudziądzkiej. Resztę Piotr Walentyński umieścił jako trofeum przed siedzibą swojej firmy.