Z bocznej nawy: Klepnij w przycisk i czekaj na zielone
Nietuzinkowy sposób na zmniejszenie liczby wypadków znaleźli łódzcy urzędnicy. Uważają, że będzie ich mniej, jeśli... na jezdni rzadziej będą pojawiać się piesi. Zresztą coraz trudniej jest im się tam znaleźć.
Niedawno łódzka radna Urszula Niziołek-Janiak czekała 15 minut na przejście przez ulicę Narutowicza. Zebra na wysokości ulicy Uniwersyteckiej jest zmorą pieszych ze Śródmieścia. Jeden z pracowników budowy pobliskiego biurowca stracił 20 minut na przeprowadzenie przez ulicę roweru publicznego do stacji i powrót przez pasy. To tyle samo ile wyniósł jego bezpłatny czas podróży rowerem. My mierzyliśmy czas oczekiwania rok temu. Wyniósł „tylko” 6 minut i 40 sekund.
Ludzie z czerwonym radzą sobie różnie. - Nie próbuj tu nawet czekać, ono nigdy się nie zapali - ostrzegła mnie kiedyś jedna z bywalczyń skrzyżowania, która zwykle obchodzi je dookoła. Pokonanie trzech ulic i pięciu jezdni zajmuje jej mniej niż przejście przez felerną Narutowicza.
Inni wybierają rozwiązania bardziej drastyczne. Wchodzą na jezdnię, gdy samochody mają czerwone, potem biegną zanim pojawi się autobus lub tramwaj. To jest naprawdę niebezpieczne. Cud, że nikt jeszcze nie zginął.
Ale mieszkańcy Narutowicza i tak są szczęściarzami w porównaniu z pieszymi z Bałut, którzy w ogóle nie mogą przez ulicę przechodzić, bo całe przejście im... zabrano. Kilka tygodni temu na ul. Lutomierskiej przy ul. Bazarowej zebra została zlikwidowana, a miejsce po niej zagrodzono barierką. Powodem likwidacji przejścia były wypadki powodowane - zdaniem Biura Inżyniera Miasta i policji - przez sąsiadujący z przejściem przystanek autobusowy. Teraz piesi obchodzą skrzyżowanie dookoła. Oczywiście poza tymi, którzy mimo złej widoczności i zakazu wybierają drogę na skróty.
Kolejną zmorą pieszych są przyciski. Niezwykle często to ułatwienie działa tak: pieszy podchodzi do przejścia, uderza w przycisk, czeka, samochody stają i... nic się nie dzieje, bo przycisk nacisnął w zbyt późnej fazie cyklu. A jeśli się zagapił i zapomniał w ogóle nacisnąć przycisk - też będzie czekał dwie kolejki.
Niewiele może pomóc pieszemu przesiadka do tramwaju. Tu znów winne są światła na skrzyżowaniach. Tramwaje na ul. Narutowicza od ul. Kopcińskiego do Kościuszki (dwa kilometry plus jedenaście par świateł) jadą prawie 20 minut. Sęk w tym, że w takim samym czasie pokonuje ten dystans przeciętny piechur.
Mantra, którą powtarzają organizatorzy ruchu na łódzkich ulicach, czyli Zarząd Dróg i Transportu, Zarząd Inwestycji Miejskich, Biuro Inżyniera Miasta oraz drogówka: regulowanie ruchu w każdym możliwym aspekcie ma zmniejszyć liczbę wypadków. Tymczasem ze statystyk wynika, że mimo dokładania kolejnych świateł liczba wypadków z udziałem pieszych nie maleje. W 2014 w całym województwie było ich 958, rok później 977. W 2016 liczba takich wypadków wzrosła do 968.
Na dodatek piesi niecierpliwią się i coraz częściej wchodzą na jezdnię na czerwonym. W Łodzi w latach 2014 -2016 liczba wypadków spowodowanych wejściem pieszych na czerwonym spadła najpierw z 31 do 24, by ostatnio wzrosnąć znów do 30.
Tymczasem skrzyżowań ze światłami w Łodzi przybywa. Jeszcze sześć lat temu było ich na terenie Łodzi około 250. Teraz Zarząd Dróg i Transportu doliczył się ich już 300.
A będzie ich jeszcze więcej. Niedawno zamontowano światła na ul. Jaracza przy Sterlinga. Wkrótce pojawią się światła na skrzyżowaniach wzdłuż ul. Dąbrowskiego oraz na Radwańskiej przy al. Kościuszki. Praktycznie wszędzie tam, gdzie w centrum można jeszcze postawić światła, one się pojawiają.
Tymczasem w innych miastach pomaga się pieszym w łatwiejszym pokonywaniu ulic. Na Zachodzie przyciski służą temu, by przyspieszyć zmianę świateł i włączają zielone - choć nam trudno to sobie wyobrazić - już po kilku sekundach. Ostatnio także Gdańsk na jednej z ulic zastąpił światła fizycznymi spowalniaczami ruchu. W ten sposób wyeliminował problem wtargnięć pieszych na jezdnię, zmniejszył prędkość jadących samochodów i poprawił bezpieczeństwo pieszych. Na dodatek wszyscy są zadowoleni, bo przechodzą i przejeżdżają szybciej.
Tymczasem w Łodzi nadal obowiązuje zasada „klepnij w przycisk i sobie czekaj”. A jak pieszy nie wytrzyma i wejdzie pod samochód, to przecież jego wina.