Z bocznej nawy: Sylwester i dworzec to kiepskie połączenie
Pomysł zorganizowania sylwestra na dworcu był oryginalny, ale jednak niefortunny. Zasadniczo to rozumiem PKP: też bałabym się wpuścić do siebie tłum upojonych ludzi.
Nie urodziłam się wczoraj i wiem, że sylwestrowa zabawa w Polsce oznacza alkohol, a zakrapiane imprezy i komunikacja nie idą ze sobą w parze. Jak większość dorosłych widziałam już w tej materii różne rzeczy. Jeden z moich znajomych uznał, że najlepiej na tramwaj czeka się na przystankowej latarni. Inny podróżował autobusem MPK robiąc fikołki na górnej poręczy. Inny skrócił drogę przez parking przechodząc dachami samochodów. Strach pomyśleć, co wpadłoby im do głowy na dworcu kolejowym.
Rozumiem więc zachowawczą, ale niepozbawioną rozsądku decyzję PKP. Zdaniem spółki sylwestrowicze mogliby zdewastować dworzec, utrudnić ruch pasażerom lub nawet wpaść pod nadjeżdżający pociąg, choć w godzinach zabawy na dworzec wjeżdżał tylko jeden.
Trudno się tego nie obawiać. Gdyby sylwester był na Piotrkowskiej, to o północy tłum rozbawionych i zmarzniętych sylwestrowiczów zasiliłby lokalne knajpy. W najgorszym wypadku do rana miałyby pełne obroty. Na Fabrycznym wszyscy poszliby się ogrzać na dworzec, szukając toalet, barów czy ławki.
Opanowanie takiego tłumu nie jest łatwe. O tym, jak wypadają imprezy w pociągach można się przekonać przy okazji festiwalu Woodstock. Co roku dla kogoś połączenie pociągu i alkoholu kończy się źle albo wręcz tragicznie.