Z Bydgoszczy, przez Łódź do Cannes. Film „Bestie wokół nas” Natalii Durszewicz trafił na słynny festiwal filmowy
- Uwielbiam proces tworzenia animacji, choć jest tak żmudny. Czuję w tym momencie, że mam swój świat pod kontrolą, że trzymam go w ryzach - mówi Natalia Durszewicz, bydgoszczanka, absolwentka Liceum Plastycznego im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy, studentka łódzkiej filmówki, jest jedyną polską reżyserką zaproszoną do konkursu tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes.
Pierwszy raz w życiu stanęła pani przed wyborem... sukienki na czerwony dywan rozłożony w Cannes przed najsłynniejszymi ludźmi filmu.
To było wyzwanie z jednej strony zabawne, z drugiej - trudne. Na co dzień ubieram się raczej wygodnie, bez ekstrawagancji. Zresztą tego nauczono mnie w bydgoskim liceum plastycznym, gdzie obowiązywały pod względem stroju dość surowe zasady - przekazano nam, że lepiej jest wyrażać siebie poprzez to, co się umie, poprzez to, jakiem wartościom się hołduje, niż poprzez to, jak się wygląda. Ta zasada stała się moją, choć jak każda kobieta lubię się czasem wystroić, a festiwal filmowy w Cannes wydaje się do tego najlepszą okazją. Początkowo nie miałam pojęcia, na co się zdecydować. Przechadzałam się po sklepach aż trafiłam na ciekawy butik w Galerii Łódzkiej. Nieco zażenowana, nieco skonsternowana zapytałam ekspedientki, czy miałaby coś na czerwony dywan. Okazało się, że trafiłam w dziesiątkę, bo butik prowadzi kobieta po łódzkiej filmówce - od razu wiedziała, o co chodzi, miała niesamowite wyczucie. Wybrałyśmy połyskującą, długą sukienkę w kolorze gołębiego błękitu od Jarosława Ewerta.
Chciałabym robić niewygodne filmy, takie, które trudno się ogląda, bo mogą obnażyć emocje widzów. Trzeba patrzeć na brzydotę życia. Warto, bo dzięki temu czasem można się wyzwolić spod jarzma konwenansów, można dostrzec prawdziwe emocje. A może i zmienić coś w sobie?
Cinéfondation to sekcja konkursowa Festiwalu filmowego w Cannes, w której prezentowane są filmy studentów szkół filmowych z całego świata. W tym roku do selekcji zgłoszono 1835 filmów, z czego do finału rywalizacji wybrano tylko 17. 13 to fabuły, 4 - animacje. Jedna z tych animacji jest pani. „Bestie wokół nas”. Co to za film?
Krótkometrażowy. Został zrealizowany na Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, gdzie studiuję na V roku na kierunku Film Animowany i Efekty Specjalne. To moja praca końcoworoczna, którą przygotowywałam pod opieką artystyczną Mariusza Wilczyńskiego oraz Joanny Jasińskiej-Koronkiewicz. Jedną z motywacji, jaką miałam, tworząc film, było uwrażliwienie widzów na to, jak nieludzcy bywają ludzie, jaką krzywdę potrafią wyrządzać zwierzętom, jak bezrefleksyjnie traktują środowisko naturalna, jak okrutni są wobec siebie nawzajem.
Jaką drogę trzeba było pokonać, by dotrzeć z Liceum Plastycznego im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy przez łódzką filmówkę aż do Cannes?
Właściwie mój plan na zawodowe życie był gotowy już lata temu. Pochodzę z rodziny nauczycieli. Nie mam krewnych – artystów, więc nie wiem, skąd u mnie takie zamiłowanie. Ale wiedziałam, że chcę wejść w filmowy świat. Jako dziecko, ciężko zachorowałam, przyjmowałam chemioterapię. Mój świat zamknął się w czterech ścianach - na zmianę: domu lub szpitala. Choroba sprawiła, że moje dni bywały trudne. Mama znalazła sposób na te dni - przynosiła mi z wypożyczalni mnóstwo kaset VHS z filmami. To były klasyki filmów polskich, ale i produkcje Walta Disneya. Wchodziłam w ten świat coraz głębiej, coraz bardziej fascynowało mnie nawet nie to, co widzę na ekranie, ale to, jak obraz powstawał, jak został skonstruowany, jak zrodził się w głowie reżysera i jak na mnie wpływa. Z czasem, będąc coraz starsza, zaczęłam sięgać po coraz ambitniejsze filmy. To była moja bezpieczna przystań. Zaczęłam też interesować się rysowaniem. Zwykle rysowałam coś, czym zainspirował mnie obejrzany chwilę wcześniej film. Wtedy też stworzyłam swój pierwszy scenariusz filmowy. Nie pamiętam dziś, o czym był. Pamiętam, że zapisałam go w zeszycie od matematyki, bo matematyki nie znosiłam... Kiedy przyszedł moment wyboru szkoły średniej, wiedziałam, że chcę połączyć jedno z drugim. W liceum plastycznym mogłam się w pełni realizować. Wiedziałam, że chcę w przyszłości zostać reżyserką.
I nigdy nie usłyszała pani od bliskich, że jako artystka nie znajdzie pani dobrej pracy?
Nikt nie sugerował mi, że powinnam zająć się tym, a tym absolutnie nie. Sama wybrałam, przy wsparciu bliskich. Oczywiście nie ukrywali, że to będzie trudna droga. Ale ja od początku wiem, że jest moja, autentyczna. Studia artystyczne są trudne, nie ma się gwarancji, że da się utrzymać z tworzeniu własnych filmów. Można chwytać się innych zajęć, ale ja będę robić wszystko, bym mogła iść tą drogą, na której już zaczęłam stawiać pierwsze małe kroki.
Choroba sprawiła, że moje dni bywały trudne. Mama znalazła sposób na te dni - przynosiła mi z wypożyczalni mnóstwo kaset VHS z filmami. Wchodziłam w ten świat coraz głębiej, coraz bardziej fascynowało mnie nawet nie to, co widzę na ekranie, ale to, jak obraz powstawał, jak został skonstruowany, jak zrodził się w głowie reżysera i jak na mnie wpływa.
Lubi pani mówić o kobiecości. W filmie „Ovule” pokazuje pani los kobiety chorej psychicznie, jej lęki i złudzenia materializują się w postać wszechogarniającej dżungli, która niszczy ją i relację z partnerem. Bohaterka „Portretu kobiecego” istnieje jako niekompletna forma siebie. Nieświadomie przechodzi przez różne stany emocjonalne i etapy życia. Nagle budzi się jej prawdziwa natura i zmusza ją do walki o wyzwolenie...
Wychowałaby mnie głównie mama i babcia - moja druga mama. Mogłam więc obserwować na co dzień ciemne i jasne strony kobiecości. Dylematy, radości, marzenia, oczekiwania kobiet. Jest mi to bliskie, zwłaszcza dziś, kiedy jako młoda kobieta, podchodzę do tych tematów świadomie i osobiście. Kiedy odkrywam własną kobiecość. Kiedy patrzę na życie z większą wrażliwością i większym zrozumieniem niż jako nastolatka. I kiedy obserwuję podejście do kobiet w Polsce, w której ciągle króluje patriarchat, w której kobieta nadal bywa traktowana jako gorsza, głupsza, mniejsza, słabsza, co wynika często z religii, która jest u nas dominującym światopoglądem.
W pani filmie dyplomowym znów ważnym tematem będą kobiety?
Pracę nad nim zaczęłam w dniu, w którym skończyłam film „Bestie wokół nas”, bo wiem, że zajmie mi wiele czasu. Filmy, które robię na studiach, powstają niejako z obowiązku - bo tego wymaga od nas program studiów. Równocześnie mamy pełną dowolność doboru tematu i formy oraz wsparcie ze strony wspaniałych wykładowców. Dzięki temu nauczyłam się samodyscypliny i bardzo się rozwinęłam. Film dyplomowy jest dla mnie wymagający, bo inspiracją do jego stworzenia była historia moich najbliższych. W zeszłym roku babcia, która jest dla mnie bardzo istotna, poważnie zachorowała. Nagle dziadek musiał wziąć na siebie ciężar opieki nad osobą obłożnie chorą, czego nigdy dotąd nie robił i ciężar wypełniania domowych obowiązków - czego nigdy w życiu robić nie musiał. Chcę pokazać doświadczenia związane z opieką nad chorym członkiem rodziny, emocje, które temu towarzyszą. Nie uciekam przed tymi trudnymi - bo osoba, która przez całą dobę zajmuje się chorym, patrząc na cierpienie najbliższej sobie osoby, ma prawo do odczuwania bólu, ale i złości, wynikającej z poczucia bezsilności, ma prawo do momentów, kiedy czuje wstręt i takie zmęczenie oraz wściekłość, że może nawet zrobić krzywdę osobie, którą się zajmuje. Chciałabym robić niewygodne filmy, takie, które trudno się ogląda, bo mogą obnażyć emocje widzów. Trzeba patrzeć na brzydotę życia. Warto, bo dzięki temu czasem można się wyzwolić spod jarzma konwenansów, można dostrzec prawdziwe emocje. A może i zmienić coś w sobie? I chyba dlatego właśnie, że to, o czym mówię, jest często trudne, ciemne, ponure, pozbawione ozdobników, tak dużą wagę przykładam do warstwy wizualnej. Powstaje dysonans między brzydotą tematu a dopracowaną, przykuwającą wzrok stroną wizualną. To chyba jeszcze bardziej zmusza do refleksji: to, co widzimy, boli, ale chcemy patrzeć dalej.
Animacje kojarzą się z bajkami dla dzieci...
Film animowany dla dorosłych, zwłaszcza krótkometrażowy, to kino niszowe, offowe. Nie wszyscy wiedzą o istnieniu takiej formy sztuki filmowej. Krótki metraż można porównać do poezji, a poezja nie trafia do szerokiej grupy odbiorców, trafia do tych, którzy są nią zainteresowani. Chciałabym kiedyś stworzyć filmowy odpowiednik powieści - pełnometrażowy film animowany, który poruszy szerszą widownię, ale na to przyjdzie czas, gdy nabiorę więcej doświadczenia. Polska szkoła animacji ma piękną i bogatą tradycję, a obecnie rozkwita coraz bardziej głośnymi sukcesami studentów i wykładowców Szkoły Filmowej w Łodzi.
Na czym polega rysowanie filmów?
To zależy od techniki, którą się wybierze. Artyści tworzący filmy animowane wykorzystują najróżniejsze – animacja lalkowa, animacja rysowana na kartkach, animacja malowana na szkle. W Liceum Plastycznym bardzo lubiłam malarstwo i to moje zamiłowanie chciałam przenieść na obrazy ruchome. Obecnie najczęściej korzystam z technik cyfrowych, ale w taki sposób, by efekt końcowy był jak najbardziej zbliżony do analogowego. To ułatwia mi osiągnięcie zamierzonego celu, przy mniejszym nakładzie czasowym – a czasu zawsze brakuje. Czasem mieszam też techniki analogowe z komputerowymi – dodaję malowane farbą lub rysowane ołówkiem tła, elementy scenografii czy postaci. Uwielbiam proces tworzenia, choć jest tak żmudny. Czuję w tym momencie, że mam swój świat pod kontrolą, że trzymam go w ryzach, tylko ja decyduję i tylko ja ponoszę odpowiedzialność. To czas, kiedy w cień odchodzą wszelkie wątpliwości, rozterki, liczy się tylko to, co na ekranie lub na kartce.
Więcej o filmie „Bestie wokół nas” Natalii Durszewicz można przeczytać tutaj.