Przez 11 lat był rzecznikiem Archidiecezji Krakowskiej, brał udział w ważnych wydarzeniach. Dziś opisuje niektóre z nich.
Jedną z pierwszych moich oficjalnych wizyt jako rzecznika prasowego stał się Salwador, mały kraj w Ameryce Środkowej nad Oceanem Spokojnym graniczący z Gwatemalą i Hondurasem.
Na zaproszenie miejscowego monsignora Jesusa Antonio Carpio i sióstr karmelitanek w 2009 roku przyszło mi wylądować - po 14 godzinnym locie - na lotnisku w San Salwador. Pierwsze widoki na miejscu przypomniały mi niektóre filmy o państwach podwyższonego ryzyka. Wojsko z długą bronią, psy tropiące narkotyki, ogromna bieda i świadomość, że w tym skorumpowanym kraju nie ma nuncjatury ani polskiej ambasady.
Moje myśli koncentrowały się wokół słynnego arcybiskupa Oscara Arnulfo Romero, zamordowanego w 1980 roku podczas celebracji Eucharystii.
Czytając w 1985 r. przemówienia i homilie abp. Romero, poznałem go jako człowieka o wyjątkowo głębokiej wierze i wiedzy w zakresie nauki społecznej Kościoła. Po latach przyszło mi pojawić się na jego ziemi. Miałem wrażenie, że nie ma w Salwadorze miasta, placu, na którym nie stoi jego pomnik lub popiersie.
***
Salwador lat 70. i 80. XX wieku. W kraju zwalczają się dwa środowiska polityczne. Panuje atmosfera chaosu.
Przed reformą rolną, która została przeprowadzona w 1980 roku, 60 proc. ludności wiejskiej i 40 proc. mieszkańców miast (większość z nich to Indianie lub Metysi, 15 proc. stanowią potomkowie hiszpańskich kolonizatorów) nie potrafiło czytać i pisać. Jeden procent właścicieli ziemskich posiadał aż 40 proc. najlepszych gruntów, nadających się pod uprawy przynoszące największe zyski.
Stało się tak, bo potrzebujący pieniędzy rząd wyprzedawał grunty 14 bogatym rodom, a bezbronni campesinos zostali skazani na łaskę bogaczy. Od czasu do czasu komuniści wyprowadzali ich na ulice, gdzie dochodziło do krwawych starć z wojskiem. Obszarnicy, przekupni wojskowi i członkowie organizacji paramilitarnych zorganizowali wówczas siejącą grozę i strach prawicę, uciekającą się do terroru i gwałtu. Z biegiem czasu skrajna prawica i skrajna lewica w metodach walki niczym się nie różniły.
***
W takiej sytuacji społeczno-politycznej przyszło duszpasterzować arcybiskupowi Romero. Początkowo uważano go za cichego zwolennika prawicy, potem za przyjaciela lewicy. Ani jedna, ani druga ocena nie była prawdziwa.
Nominacja bp. Romero została przyjęta bardzo życzliwie. Jego wybór traktowano jako szansę na pokój, a on sam postrzegany był jako człowiek nieco oderwany od rzeczywistości. Rządzący ofiarowali mu nowego cadillaca i nową, wyłożoną marmurem rezydencję. Biskup jednak prezentów nie przyjął. Krytykował nadużycia reżimu. Domagał się wszczęcia procesu po zamordowaniu swego przyjaciela, jezuity Rutilio Grande. Rząd jednak nic nie zrobił.
Arcybiskup bronił prześladowanych kapłanów i katechetów. Kiedy zwracał się do wiernych, podkreślał: „Często tworzymy raczej grupy polityczne niż wspólnoty chrześcijańskie”, a do kapłanów angażujących się w politykę wołał: „nie musimy o nic żebrać u ziemskich polityków, bo mamy światło oświecające całą sferę życia politycznego. Nie angażujmy się po stronie żadnej partii politycznej!”.
Przełomowa w życiu metropolity San Salvador stała się III Konferencja Generalna Episkopatu Ameryki Łacińskiej w Puebla, która dała do zrozumienia, że zadaniem kapłana nie jest bezpośrednie zaangażowanie się w politykę, ale działanie na rzecz integralnego rozwoju człowieka. Konferencja ta wskazała kierunek mocno podzielonemu w Salwadorze Kościołowi.
Część biskupów uważała, że nie należy osłabiać pozycji rządu w walce z komunistycznymi bojówkami. Arcybiskup twierdził jednak, że głównym zadaniem Kościoła jest ochrona ubogich i prześladowanych. Kiedy prezydent Carter obiecał wojskową pomoc dla rządu Salwadoru, abp Romero napisał do niego: „Jestem bardzo zaniepokojony wiadomością, że rząd Stanów Zjednoczonych rozpatruje sposoby udzielenia pomocy wojskowej Salwadorowi, uwzględniając wysłanie sprzętu wojskowego i doradców. Jeśli wiadomość ta jest prawdziwa, to Pański rząd nie przyczynia się do wprowadzenia większej sprawiedliwości i pokoju, lecz, przeciwnie, popiera niesprawiedliwość i represje wobec zorganizowanego ludu, który bardzo często walczy o respektowanie najbardziej elementarnych praw człowieka”. Prezydent USA apelu nie wysłuchał.
***
24 marca 1980 r. o godz. 18.40 abp Romero odprawia mszę św. w kaplicy szpitalnej prowadzonej przez siostry Opatrzności Bożej. Nagle pada strzał. Arcybiskup umiera na miejscu.
Na pogrzeb swojego biskupa przybyło ponad 100 tys. Salwadorczyków. Jan Paweł II wysłał na pogrzeb swego delegata - metropolitę Meksyku, kard. Ernesto Corripio.
Wyrok śmierci wydał, opłacił i wybrał zabójcę kapitan lotnictwa Salwadoru, Alvaro Rafael Saravia. Niedawno publicznie prosił Kościół o wybaczenie. Papież Franciszek w maju 2015 roku ogłosił męczennika abp. Romero błogosławionym.
W takiej perspektywie oglądałem - w towarzystwie siostry Carli Rodrigues Mendoza Salvador, jaki trudno poznać. Goszcząc w tym pięknym kraju, zobaczyłem muzeum Romero, w którym znajdują się pokrwawiona sutanna i inne rzeczy biskupie, a także bogata korespondencja duszpasterska. Korzystając z okazji, na miejscu zbrodni celebrowałem mszę świętą i modliłem się przy grobie w stołecznej katedrze.
Następnie pojechaliśmy samochodem do sąsiedniej Gwatemali. Na granicy uzbrojone po zęby wojsko. Pytania i ostrzeżenia. Jechaliśmy, aby zobaczyć miejsce, w którym działał bp Juan Gerardi, śmiertelnie pobity w 1998 roku przy plebanii kościoła św. Sebastiana, w centrum miasta Gwatemala City. Był on jednym z najbardziej znanych rzeczników Kościoła katolickiego, założył i kierował Gwatemalskim Archidiecezjalnym Biurem Praw Człowieka.
Siedem dni w Salwadorze i trzy w Gwatemali było niewątpliwie okresem trudnym, niebezpiecznym, ale nade wszystko pasjonującym.