Znajomość esperanto określiła całe dorosłe życie Julity Kurek. Zna ten język prawie pół wieku. Otworzył jej świat, dał możliwość porozumienia się z ludźmi z niemal całego świata. Na spotkania w klubie esperanto chodzi do ziś. Teraz konkuruje z nim tylko malowanie. Talent, który na rozwinięcie czekał dłuuuugo.
Mało jest w Bydgoszczy osób z tak długim esperanckim stażem, jak Julita Kurek. Zaczęła uczyć się tego języka w szkole średniej, otworzył jej świat, zapewnił zajęcia. Trochę ubolewa, że teraz jego rolę przejął angielski.
Poza tym, prócz esperanta, na emeryturze pani Julita wróciła do malarstwa. Jest czas, by teraz te umiejętności rozwijać.
Właśnie malarstwo dwa lata temu zaprowadziło panią Julitę do bydgoskiej Fundacji "Arka", która wspiera osoby z niepełnosprawnościami. Wzięła udział w konkursie, dostała zaproszenie na plener najpierw do Pieczysk, w ubiegłym roku do Tryszczyna.
Harcerze i kurs
Na spotkanie Julita Kurek przynosi wiele czarno-białych zdjęć z lat 60. - wspomnienia z akcji Nieobozowego Lata. W Technikum Ekonomicznym należała do międzyszkolnej drużyny harcerskiej, kilka lat brała udział w tej akcji: podczas wakacji harcerze organizowali zajęcia dla dzieci zostających w mieście.
Ich druh, Władysław Andrusikiewicz zaproponował wtedy (lata 60!) kurs esperanto. Julita się zapisała. Uczył ich Andrzej Grzębowski, legenda esperanta nie tylko w Bydgoszczy czy w Polsce, ale na świecie. - On ludzi zapalał i przekonywał - wspomina.
Harcerstwo skończyło się kilka lat po ukończeniu szkoły, ale na grobie druha Andrusikiewicza (zmarł w 2003 r.) w Dzień Zaduszny jego harcerze spotykają się do dziś.
Natomiast kurs w klubie Koliber trwał 3 miesiące, ale dla Julity zaczęła się przygoda na całe życie. Dosłownie, bo trwa do dziś, choć z mniejszym natężeniem.
- Esperanto to język naprawdę łatwy, gramatyka jest wręcz matematyczna - przekonuje pani Julita.
Co ją wciągnęło? - Idea zbratania się, równości, pokoju to były idee, które naprawdę chwytały wtedy za serce - opowiada. - Poza tym możliwość porozumienia się z innymi bez poczucia niższości, bo dla każdego jest to drugi język.
W esperanto wykorzystała swój talent recytatorski. Recytatorką - z sukcesami! - była wcześniej niż esperantystką. Ta pasja przetrwała trochę dłużej niż harcerstwo, ale po kilku latach i ona musiała ustąpić. Choć kulturalno-oświatowe zacięcie sprawiło, że na studiach pedagogicznych wybrała specjalizację k-o.
Wszystkiego jednak nie dało się pogodzić tym bardziej, że Julita była też zapaloną turystką, miłośniczką spływów kajakowych. Uczestniczyła w nich, gdy tylko nadarzyła się okazja.
Ostatecznie na długie lata zostało esperanto i turystyka.
Rozmowa bez skrępowania
Co dała Julicie Kurek znajomość esperanto? - Wyjazdy to nie wszystko - przekonuje, choć w latach 60., 70., czy 80. był to sposób na podróżowanie. - Esperanto dawało możliwość rozmawiania z ludźmi z prawie całego świata bez skrępowania. Kiedy z Anglikiem rozmawiam po angielsku zawsze jest zmieszanie, czy poprawnie mówię. Tu tego nie ma, wszyscy mamy to samo narzędzie.
Dzięki Andrzejowi Grzębowskiemu została pilotem wycieczek zagranicznych w języku esperanto, później uczyła tego języka w szkole handlowej w Bydgoszczy. Uczyła też w międzynarodowej szkole esperanto, która działała w Bydgoszczy.
- Esperanto idzie ze mną przez całe życie, wypływa w różnych formach - konstatuje w pewnej chwili Julita.
Dopiero na emeryturze mogła wrócić do pasji z lat dziecięcych, która tyle czasu w niej drzemała - do malarstwa. - Zawsze miałam zdolności rysunkowe, ale na nich się nie skupiałam, nie rozwijałam - wspomina pani Julita. O nauce w Liceum Plastycznym nie było mowy, chleb zapewniało Technikum Ekonomiczne.
Ty musisz malować
Jak więc się stało, że sięgnęła po farby? Pierwszy impuls był kilka lat przed emeryturą. - Dostałam od koleżanki farby olejne z przykazaniem: Julita, ty musisz malować! - wspomina. Dziwiła się, bo malowaniem przecież się nie zajmowała. Poszła jednak na lekcje rysunku do Dekory, ukończyła kurs i farby musiała odłożyć.
Sporo przeleżały, bo to jeszcze nie był czas, by tylko tym się zajęła.
Dopiero niedawno, w 2013 r. zapisała się na zajęcia Małgorzaty Szylberg do klubu przy Inspektoracie Wsparcia Sił Zbrojnych w Bydgoszczy. Po roku dwuletni kurs został zawieszony, bo w budynku dawnego klubu POW trwa remont. - Ale gdy się skończy mam nadzieję, że kurs wróci i go u pani Małgosi skończę - sądzi Julita. Były plenery malarskie, wystawy, które są pokłosiem pleneru i zajęć.
Rozstać się z malowaniem już nie chciała, poszukała więc pracownię w Kujawsko-Pomorskim Centrum Kultury. Wraz z innymi doskonali umiejętności pod okiem Waldemara Zyśka.
- Chwytam gdzie mogę, jeśli tylko jest możliwość - nie ukrywa pani Julita. - Próbuje rożnych technik, jeśli tylko jest instruktor, który mnie poprowadzi.
Nie tylko farby olejne, ale też pastele, tusz - jak wykonany tą techniką widok ulicy Terasy, który prezentujemy.
- Zajęć mi nie brakuje, ale chciałbym jeszcze więcej, więcej, tylko siły już mi na tyle nie pozwalają. Brakuje intensywnej turystyki, spływów kajakowych, długich pieszych wycieczek. Muszę wybierać krótsze trasy. Nadchodzi moment, że kończy się wiele rzeczy.
Pozostały jednak dyplomy za sukcesy w konkursach recytatorskich, legitymacje PTTK, zaświadczenia o kwalifikacjach przodownika turystki pieszej, uprawnienia przewodnika po Bydgoszczy, podziękowania, wyrazy uznania.
To już wspomnienia, dowody aktywności. Teraz pani Julita chce pielęgnować i rozwijać to, na co zdrowie pozwala i w czym odnosi sukcesy.