Z Hanną Krall ważne dialogi o rzeczywistości i fikcji
Miał Pan szczęście prowadzić spotkanie z Hanną Krall. Wspaniała reporterka stworzyła nowy typ reportażu bardzo blisko człowieka zwykłego, często złamanego wielką historią. Polsko-żydowsko-niemieckie poplątanie losów przyniosło tematów tak wiele, że trudno nadążyć za pisarką. Teraz Wydawnictwo Literackie wydało zbiór jej reportaży, które pisarka promuje w różnych miastach...
I to bardzo świadomie promuje, bo w różnych miastach powraca do różnych reportaży, które łączą się z tym miejscem albo z określonymi ludźmi. Ciekawie wybrała akurat te na spotkanie w Krakowie.
Wymyśliła, że ponieważ jestem obok niej, to będziemy rozmawiać poprzez Krzysztofa Kieślowskiego. Ona była bardzo zaprzyjaźniona z Krzysztofem i w jej reportażach on sam często występuje. Więc wybrała te fragmenty, w których był Kieślowski, i ja to czytałem.
W ich rozmowach i w tym, co mu nieraz podpowiadała, bo i taką rolę miała, do „Dekalogu” np. parę tematów podrzuciła, rysuje się i przyjaźń, i tematy, o które się spierali.
U nas, w Szkole Teatralnej, było wręcz wesoło, bo sama autorka nie jest zbyt wprowadzona w język aktorów, w określenia właściwe dla teatru, filmu, i np. pisze, zwracając się do Krzyśka, tak: „pański ulubiony aktor udawał zaopatrzeniowca”.
Mówię więc: Haniu, przecież to jest bardzo pejoratywne określenie! Udawać? Siedzimy w szkole teatralnej, pani rektor siedzi naprzeciwko nas, i teraz się dowiaduje, że ja udawałem? Jest tyle pięknych słów w polskim języku: kreował, nawet bym się zgodził, że odtwarzał, ale udawał?
A ona: Ale jakoś głupio brzmi „kreował zaopatrzeniowca”. Więc ja na to: Nieprawda, Ken Loach by się nie obraził. To tylko my się obrażamy, bo myślimy, że postać musi być „kimś lepszym”, a u Loacha tacy właśnie są bohaterowie we wszystkich jego filmach. Zresztą Krzysiek był całe życie zafascynowany Loachem, a i sam angielski reżyser, jeszcze niedawno, gdy zrealizował głośny obraz „Ja, Daniel Blake”, też wspominał znajomość z Kieślowskim.
Śmiechu było co niemiara z tym „udawaniem”, była też pani redaktor naczelna Wydawnictwa Literackiego i obiecała, że w drugiej edycji będzie to poprawione. A tymczasem Hanka sama poprawiła na kilku egzemplarzach i te egzemplarze natychmiast stały się białymi krukami!
W pewnym momencie dyskusja otwarcie zeszła na problem „rzeczywistości” i „fikcji”.
Hanna Krall wyznaje zasadę, że najciekawsza jest czysta rzeczywistość. Kieślowski z Piesiewiczem czystą rzeczywistość wypełniali „czymś jeszcze”. „Obrabiali” ten autentyk, to była dla nich kanwa, na której powstawała fabuła. Ona się temu sprzeciwiała i na dowód przytoczyła opowieść o moim dziadku w Oświęcimiu, którą gdzieś opisała. Jak to nie podpisał Reichslisty proponowanej mu, po której byłby natychmiast zwolniony, ze względu na nazwisko, i został z tym niemieckim nazwiskiem w obozie. Ona tę opowieść „upiększyła”, podrasowała.
Więc tu ja się nie zgodziłem: Haniu, co zrobiłaś z moim dziadkiem? Bo może - powiedziałem - to nie był żaden akt patriotyzmu, tylko kalkulacja? Anglicy już wkraczają w wojnę, za chwilę będzie odwet, Niemcy uciekną z Krakowa, a my z tą Reichslistą zostaniemy w Krakowie. Dlatego nie podpisali, bo sądzili, że to się zaraz skończy. Skąd mogli przewidzieć, że będą pięć lat siedzieć?
Ale jej chodziło przede wszystkim o opowieść z „Dekalogu 8”, tę „jej” historię, kiedy małą dziewczynkę żydowską chciano ukryć w polskiej rodzinie, ale warunek został postawiony, że musi być ochrzczona. Żydowska matka się zgodziła, ale, jak przyszło do transakcji, to nowi rodzice się wycofali. Powód: bo nie mogliby w kościele skłamać, przecież są katolikami.
I matka prawdziwa, z małą Żydówką z utlenionymi na blond włoskami, musiały wyjść z tego mieszkania. I to było kanwą „Dekalogu 8”, ale Krzysiek się upierał, że to za mało, że musiało być coś „pod spodem” - może ten mąż był zamieszany w AK i nie mógł zdradzić, itd. Coś tam zaczęli gmerać przy tym, bo wciąż było im za mało. No i czuło się, że wybitna reporterka, nawet po wielu latach, ma o to pretensje.
I nagle zaczęła się w naszej szkole rozmowa o tym, gdzie zaczyna się wolność twórcza. Gdzie się zaczyna i kończy… Czy ja mam prawo naruszyć autentyczną historię? Ja zawsze uważałem, że mam to prawo. Prawdziwe historie są przede wszystkim inspiracją, żeby ruszyła moja wyobraźnia jako twórczy akt.
Moja wyobraźnia. Ja tworzę, lepię, dlaczego tu się sprzeciwiasz, Haniu?
To było niezwykłe spotkanie. Zwłaszcza że odbyło się w szkole aktorskiej, gdzie mamy obowiązek wychować młodego intelektualistę, a nie tylko wykonawcę. I że ci młodzi, tak, jak my widzą, że teraz ustawicznie spotykamy się z mieszaniem prawdy i fikcji i podawaniem fikcji za prawdę.
Wkrótce więc sami zapytają, gdzie jest granica? I w imię czego żąda się od nas ciągłego upiększania?
Notowała: Maria Malatyńska