Z kim jest prezydent? To proste. Postawił na Andrzeja Dudę
PiS obawia się, że prezydent powstrzyma „rewolucję”. Te obawy mogą być całkiem słuszne. Napięcie na linii Pałac - Nowogrodzka jak dotąd tylko rośnie, a protokół realnych politycznych rozbieżności ma już całkiem pokaźne rozmiary.
Andrzej Duda nie tylko zawetował trzy ustawy PiS - jedną dotyczącą samorządów (i ograniczającą ich niezależność) i dwie dotyczące sądów (i ograniczające ich niezależność). Równie ważne jest to, że we własnych projektach ustaw o sądach dość otwarcie sięgnął po swoje. Zarazem ewoluuje prezydencka narracja. Duda chętnie odwołuje się teraz do pojęć z kręgu ponadpartyjnej wspólnoty - chce być „prezydentem wszystkich Polaków” - co zawsze w Polsce działało. Więcej - już od dłuższego czasu, przynajmniej od momentu ogłoszenia zamiaru przeprowadzenia referendum konstytucyjnego na 100. rocznicę odzyskania niepodległości, otwarcie opowiada się za wprowadzeniem ustroju prezydenckiego.
Jeśli spojrzymy na to wszystko chłodnym okiem, możemy uzyskać dość spójną interpretację. Prezydent odnalazł się w końcu w swojej pozycji ustrojowej, zidentyfikował zarówno jej ograniczenia, jak i szanse - i wreszcie rozpoczął własną karierę polityka, rzucając oczywiste wyzwanie swemu dotychczasowemu patronowi. Tak, być może oglądamy właśnie próbę politycznego ojcobójstwa - w jakimś sensie podobnego do tego, którego dokonał w okolicy 2000-2001 roku na ojcach założycielach Unii Wolności Donald Tusk. Pamiętajmy, Tusk uważany przez owych ojców założycieli za niezbyt poważnego „chłopca w krótkich spodenkach”, który lubi piwko i piłkę - i gdzie mu tam w ogóle do Balcerowicza z Geremkiem. Tymczasem to ten chłopiec w krótkich spodenkach faktycznie zdemontował UW zabierając z niej wszystkie elementy nadające się do sensownego użytku i za ich pomocą skonstruował Platformę. Ten wybór z 2000 roku był dla niego początkiem drogi do pierwszego miejsca w polskiej polityce.
Z kolei z punktu widzenia prezesa PiS konflikt z Andrzejem Dudą wygląda raczej na starcie z własnym całkiem jeszcze niedawnym awatarem, który miast dalej służyć swemu twórcy, stał się wyodrębnionym bytem, w dodatku narzucającym własne reguły. To bunt wasala przeciw seniorowi, w dodatku bunt, któremu właściwie nie sposób się przeciwstawić aż do wyborów prezydenckich 2020 roku - z przyczyn stricte ustrojowych. Duda, który połamał długopis i zaczął mówić w pierwszej osobie o własnych zamiarach i własnych decyzjach - nie, czegoś takiego w planie Kaczyńskiego nie było.
PiS jest w wielokrotnie lepszej kondycji niż UW w 2000 roku. Jarosław Kaczyński trzyma partię wielokrotnie mocniej. Formacja „Dobrej zmiany”, obóz władzy, Zjednoczona Prawica - nazwijmy to, jak chcemy, to nadal polityczny hegemon na polskiej scenie - i jedna całość mimo dziesiątków wewnętrznych podziałów. Choć więc strony konfrontacji na samym szczycie są dwie, to zarazem jest w niej coś z obopólnej autoagresji. Tym bardziej trudno się dziwić, że emocje sięgnęły zenitu - a stawka została określona wprost i nazwana mocnymi słowami.
Czy prezydent jest z nami? - pyta więc dramatycznie Jarosław Kaczyński w wywiadzie udzielonym (co znamienne) Jackowi Karnowskiemu, naczelnemu „Sieci Prawdy”. A tuż obok w tekście tego samego dziennikarza przywołane zostają opinie „ścisłego kierownictwa PiS”, że za sprawą Dudy, w skrócie, cała „dobra zmiana” stanęła nad przepaścią.
- Nie ma żadnej wojny na górze, jest różnica w paru kwestiach. Nie mogę zrozumieć ludzi, którzy przedstawiają to jako jakiś koniec świata, ostateczną konfrontację decydującą o tym, czy będzie dobra zmiana, czy nie - odpowiada Kaczyńskiemu Duda w wywiadzie udzielonym (co znamienne) Piotrowi Zarembie dla (co znamienne) „Dziennika Gazety Prawnej”.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień