Z łódzkiego lotniska na rejs po Cykladach. To szansa na wspaniały urlop w Grecji!
Połączenie lotnicze z Łodzi do Aten jest tylko raz w tygodniu, w sobotę, ale to wystarczy, żeby zorganizować sobie wspaniały urlop w Grecji. Na przykład wędrówkę po Cykladach, urzekających wyspach z porywającymi krajobrazami, barwną historią i doskonałą kuchnią. Odwiedza je niewielu Polaków, a przecież nie potrzeba do tego żadnego biura podróży.
Patent jest prosty: lecimy z Łodzi do Aten, stamtąd łapiemy prom na wyspę, która wpadła nam w oko i mieści się w kieszeni (finansowo), a później żabimi skokami, promami, odwiedzamy kolejne wyspy. Na koniec powrót do Pireusu i po urlopie. No nie całkiem. W głowie na długo zostają białe miasteczka przytulone do górskich szczytów, szmaragdowe morze, zapach grillowanej dorady, stopy długo pamiętają czarny wulkaniczny piasek plaży na Santorynie. Morze Egejskie prawie każdy widział, o doradzie i czarnej plaży będzie dalej.
Taką wyprawę trzeba z grubsza zaplanować. Po pierwsze, żeby trochę zaprzyjaźnić się z Cykladami, najlepiej zarezerwować sobie dwa tygodnie, wpisując się w sobotni cykl odlotów i przylotów z łódzkiego lotniska. Tydzień na Cykladach jest dobry dla sprinterów, odhaczających punkty na turystycznej mapie. Po drugie, taki urlop najlepiej zaplanować przed lub po sezonie turystycznym. Te same noclegi są co najmniej dwa, trzy razy tańsze, o ile w ogóle są dostępne. Po trzecie, sezon to dziki tłum, które czasem potrafi uprzykrzyć życie.
Na które wyspy się wybrać?
Od czego zacząć? Od początku i od końca, spinając klamrą cały pobyt. Kupujemy bilet do Aten i powrotny. Najlepiej wykupić pierwszeństwo z dwoma bagażami podręcznymi. Nie brać walizki, będzie tylko zawadzać w spacerach po promie - raczej porządny plecak.
Można zaplanować sobie odwiedzenie czterech wysp, aby na każdej spędzić trzy, cztery dni, w zależności od upodobań. Warto przy tym zwrócić uwagę na połączenia promowe. Pomiędzy niektórymi wyspami jest ich stosunkowo mało i są drogie.
Załóżmy, że wybieramy sobie wyspy Serifos, Paros, Naksos i Santoryn. Dlaczego tam? Cóż, pierwsze trzy wyspy nie są jeszcze zadeptane przez turystów, a Santoryn jest tak malowniczy, że warto mimo wszystko.
Kolejny krok: kupujemy bilet na pierwszy prom z Pireusu na Serifos i ostatni, powrotny, z Santorynu do Pireusu. Należy jednak pamiętać, że ten ostatni płynie prawie 8 godzin. Są też oczywiście szybsze, ale i odpowiednio droższe (nawet dwa razy). Ważna uwaga: bilet na prom trzeba mieć w postaci papierowej. Na miejscu w każdym porcie są biura linii promowych, gdzie za drobną opłatą można zarezerwowany bilet wydrukować. Kosztuje to 1 euro od biletu.
Należy też zarezerwować sobie od razu nocleg na pierwszej wyspie, na przykład przez booking.com. Noclegi na kolejnych wyspach można sobie rezerwować już podczas pobytu na Cykladach. Przed sezonem i po sezonie ich nie zabraknie, a my zachowamy swobodę ruchu. Przed sezonem bardzo przyzwoity nocleg w bungalowie czy apartamencie kosztuje 28 do 30 euro za noc (dla dwóch osób). Często są to apartamenty z tarasami i widokiem na morze. Taniej też można, ale i warunki są nieco gorsze.
I jeszcze jedna rzecz, zanim zaczniemy podróż. Jeśli chcemy w niedzielę do południa popłynąć na Serifos, to trzeba pamiętać, że samolot z Łodzi do Aten przylatuje późno w nocy. Do tego lubi się spóźnić o godzinę, a ponadto trzeba dodać godzinę różnicy czasu. Gdzie nocować? Chyba najlepiej w tanim hotelu w Pireusie, wtedy rano człowiek jest spokojniejszy czy zdąży na prom. Z troski o własne samopoczucie - lepiej sprawdzić czy hotel nie znajduje się przy jakimś nocnym klubie. Potrafią dawać czadu nawet do 9 rano.
Pewnym problemem jest dostanie się w nocy do Pireusu. Metro o tej porze już nie jeździ. Do Pireusu kursuje z lotniska nocny autobus X96, ale niezbyt często i jedzie dość długo. Rozwiązaniem może być taksówka, która, niestety, nie jest tania. Kosztuje o tej porze ponad 50 euro. Albo wybrać nocleg w hotelu przy lotnisku.
Serifos
Rejs z Pireusu na Serifos szybkim promem trwa około 2,5 godziny. Sama wyspa jest niewielka, górzysta, a kwatery przyportowe są na tyle blisko, że można się przejść.
Kto marzy o spokoju, znajdzie go właśnie na Serifos. Rozsiane wzdłuż wybrzeża senne knajpki, niewielu turystów. Nad portem króluje góra, a na niej rozsiadła się białymi domkami i kościółkami stolica wyspy Chora. Na tak małej wyspie na wypożyczanie samochodu szkoda pieniędzy (choć można rozważyć wypożyczenie quada), a do Chory można się dostać autobusem odjeżdżającym z portu. Przed sezonem można być jedynym pasażerem.
Chora jest urokliwa, cicha, pod białym murami z rzadka przemknie się grupka turystów i jakiś mieszkaniec. Czasem z osłem. Osły na stromych zboczach i wąziutkich uliczkach są wciąż ważnym środkiem transportu, którym można na przykład dowieźć materiały budowlane, albo większe zakupy. Z położonego na szczycie kościoła rozciąga się przepyszny widok na zatokę z portem, gdzie co kilka godzin dumnie porykując syreną, cumuje prom.
Serifos to także miejsce, gdzie za jednym zamachem po górskiej wędrówce można się ochłodzić w szmaragdowym morzu i wyschnąć na bezludnej białej plaży.
Paros, Antiparos i Tom Hanks
Trzy dni na Serifos wystarczą, by złapać haust powietrza z Cyklad i zapragnąć kolejnej wyspy. Czas na Paros.
Zanim prom wpłynie do portu, mija z prawej strony dwie skały-przestrogi. We wrześniową noc w roku 2000 wpadł na nie prom i szybko zatonął. Spośród ponad 500 pasażerów, śmierć w odmętach znalazło ponad 80. Jak to możliwe, skoro skały były dobrze oznaczone na mapach nawigacyjnych i oświetlone? Cóż, załoga nastawiła autopilota i poszła oglądać w telewizji mecz Ligi Mistrzów z udziałem greckiej drużyny...
Zgrzyt opuszczanych platform promu o betonowe nabrzeże portu pozwala zapomnieć o tragedii sprzed lat. Gospodarz na kwaterze wita szerokim uśmiechem, czterema słowami i kieliszkiem soumy. Souma to tutejszy bimberek z winogron, a cztery słowa brzmią tak: Poland, Górski, Gmoch, Warzecha. Serca którego Polaka nie da się tak kupić?
Jeśli ktoś chce bliżej przyjrzeć się Paros, może pożyczyć samochód, ale podróżując autobusem też nic się straci.
Kto jest na Paros, chce być na Antiparos. Powody są co najmniej dwa: najgłębsza w Europie jaskinia i Tom Hanks, który ma tam swoją letnią posiadłość. Nie w jaskini - na wyspie. Z portu w Parikii, stolicy Paros, odchodzi autobus do Poulty, a tam co chwilę płynie prom na Antiparos. Podróż trwa 10-15 minut. Żeby cokolwiek zwiedzić na Antiparos, trzeba pożyczyć coś do jeżdżenia: samochód, skuter, rower. Wyspa jest maleńka, więc rower w zupełności wystarczy.
Wielką osobliwością Antiparos jest jaskinia w górach, której głębokość sięga stu metrów. Wnętrze po prostu olśniewa. Symfonie podświetlonych stalagmitów i stalaktytów, do tego ta aura tajemniczości. Ponoć to tutaj skrywał się mityczny cyklop Polifem, którego jedynego oka pozbawił przebiegły Odyseusz. Zupełnie niemityczne są natomiast pozostawione na ścianach jaskini podpisy znanych osobistości, które tu były: George Byron czy też król Grecji Otto. W głąb jaskini wiodą wybudowane niedawno wygodne schody z poręczami.
Warto udać się samochodem do miejscowości Saint George i przysiąść na kawę lub piwo w kafejce nad morzem, w towarzystwie suszących się na słońcu ośmiornic, zanim wylądują na czyimś talerzu. Gdzieś w tej okolicy swoją posiadłość ma Tom Hanks, ale raczej nie należy liczyć, że akurat będzie na miejscu.
Z daleka widać brzegi bezludnej wyspy Despotiko. Ponad 20 lat temu odkryto tam na brzegu starożytny kompleks świątynny poświęcony Apollonowi, z bardzo ciekawymi zabytkami, które można obejrzeć w muzeum archeologicznym w Parikii. Znalezisko jest o tyle zaskakujące, że o takiej świątyni nie wspominają żadne starożytne źródła.
Po „wyprawie” na Antiparos, czas najakiś godny posiłek. Na Cykladach można się dość tanio pożywić doskonałą grillowaną wieprzowiną lub kurczakiem (do dwóch euro za „patyczek”), grecką sałatką (duża misa na dwie osoby ok. 8 euro), lub moussaką, świetną zapiekanką warzywną (w podobnej cenie). Warto jednak spróbować innych specjałów w postaci grillowanej ośmiornicy, kalmarów (porcja na osobę ok. 15 euro). W menu często pojawia się dorada, ulubiona ryba starożytnych Rzymian. W zależności od wyspy występuje pod miejscową nazwą dorado lub pod angielską sea bream. Jak zwał, tak zwał, ale warto spróbować, tym bardziej, że smakuje jednak inaczej niż u kupiona u nas w Biedronce.
Na deser można niekiedy dostać mastichę (inaczej mastyks), delikatny likier bazujący na żywicy z lentyszka.
Wenecki władca Naksos
Czas na Naksos - największą wyspę Cykladów. Tu już raczej nie obejdzie się bez samochodu, jeśli chce się obejrzeć coś ciekawego lub wypocząć na rozległej, piaszczystej plaży. Naksos wita Portarą. Na cyplu za lewą burtą promu pojawia jakby wielka kamienna brama, niegdyś wejście do świątyni Apolla, a dziś symbol wyspy. Szczyt dominującego nad portem wzgórza zajmuje natomiast dawny wenecki zamek. Wenecki? Tak, to rozdział historii dość obcy Polakom, ale tutaj bardzo ważny. Chyba nie ma większej wyspy na Cykladach bez ruin weneckiego zamku, wieży lub choćby murów obronnych.
Na początku XIII wieku Cyklady należały do Cesarstwa Bizantyńskiego. Cesarstwo zostało podstępnie zaatakowane przez Wenecjan i zachodnioerupejskie rycerstwo, a na Cyklady przybył Marco Sanudo, spokrewniony z dożami wenecki awanturnik.
Po wylądowaniu na Naksos, Sanudo kazał spalić okręty, aby żołnierzy nie kusiła wizja odwrotu i ruszył na położoną na wyniosłej górze twierdzę Apaliros. Grecy poddali się po pięciu tygodniach oblężenia. Do ruin potężnej twierdzy można dziś dojechać samochodem, a później trochę się powspinać. Widok wynagrodzi ten wysiłek.
Marco Sanudo stworzył z Naksos i większych wysp Cykladów własne, udzielne Księstwo Archipelagu. Jego potomkowie rządzili tu przez kolejnych 300 lat, dopóki wysp nie zdobyli Turcy. Jak to było możliwe? Otóż Marco Sanudo i jego następcy mądrze ułożyli sobie stosunki z grecką ludnością, przede wszystkim z elitami, szanując ich własność i przywileje. Z czasem garstka zdobywców, głównie mężczyzyn, wtopiła się w grecką społeczność. O weneckim władztwie przypominają potężne mury na szczycie wzgórza, wieża i zabudowania, uznawane za siedzbię Marco Sanudo. Spacer wąskimi, stromymi uliczkami skłania do zadumy nad krętymi ścieżkami historii. Co zostaje po 300 latach rządów? Historia zaklęta w kamieniu. Czasem zaklęta dość osobliwie. Na Paros można na przykład obejrzeć wieżę zbudowaną w dużej mierze z marmurowych belek i elementów kolumn z rozebranej przez Wenecjan starożytnej świątyni Ateny.
Za widocznymi z daleka górami, wnętrze Naxos skrywa żyzne, pachnące doliny. W jednej z nich (dojechać można samochodem) znajduje się na wzgórzu starożytna świątynia bogini Demeter, częściowo zrekonstruowana. Niestety, ktoś nie pomyślał i zwiedzanie jest tylko do 15.30.
Z Naksos można wybrać się na jednodniowe rejsy na Iraklię i Koufonisi, a także na Mykonos i legendarną Delos. Kosztują po kilkadziesiat euro, ale trzeba się liczyć z tym, że przed sezonem nie zawsze są dostępne.
Santoryn jak Atlantyda
Po rozległej Naksos czas na Santoryn, jedną z najczęściej odwiedzanych przez turystów wysp, żeby nie powiedzieć - zadeptanych. Przed maleńkim portem wciśniętym pod urwiskami Santorynu wyczekują jak wieloryby wielkie wycieczkowce. Rankiem wypluły z siebie na brzeg ławice „Jonaszów”, żeby odebrać ich przed wieczorem.
Z portu można się wydostać publicznym autobusem. Rozkład jazdy regulują promy. Kiedy przybywa prom, autobusy już czekają. Bilety sprzedaje konduktor. Skoro jesteśmy przy autobusach: obowiązuje zakaz jedzenia i picia. Kto nie doczyta, naraża się na grzeczną, ale bardzo stanowczą reakcję konduktora.
Trasa do Firy, stolicy wyspy, wiedzie tyleż malowniczymi co dość groźnie wyglądającymi serpentynami. Te same malownicze widoki można oglądać zwiedzając Firę. Kto szuka więcej wrażeń, ze szczytu urwiska może za 6 euro zjechać kolejką linową do niewielkiego portu u stóp Firy. Kto szuka oryginalnych pamiątek, znajdzie na przykład kamienie wulkaniczne za 1,5 euro. Dokładnie takie same jakie można sobie podnieść z plaży.
Fira jest droga i niebawale zatłoczona z racji tysięcy wspomnianych „Jonaszów”. Dlatego zakwaterowanie lepiej zarezerwować gdzieś dalej, także ze względu na plaże. Stosunkowo tania, ale niezwykle malownicza jest Perissa. Jeśli ktoś nie chce pożyczać samochodu, z dworca autobusowego w Firze można dostać się zarówno do Perissy, jak i w dowolny zakątek wyspy. Konduktor zawsze głośno wykrzykuje nazwy przystanków, gdzie autobus ma się zatrzymać.
Perissa jest położona nad morzem, u stóp majestatycznej góry. Jedną z tutejszych osobliwości jest czarna plaża. Czarny piasek absolutnie nie brudzi, a pierwsze wrażenie jest bezcenne.
To efekt wybuchu wulkanu, który 3600 lat temu zniszczył wspaniale rozwijąjącą się tutaj cywilizację minojską (istniała nie tylko na Krecie). Sprawcę i ofiarę wybuchu można zobaczyć na własne oczy. Niewielkie statki wycieczkowe zabierają na bezludną, pozbawioną roślinności wyspę, która była centrum erupcji.
Ofiara nazywa się Akrotiri. To prawie jak Pompeje, ale o 1600 lat starsze. Do Akrotiri można się dostać autobusem lub samochodem. Pod rozległym zadaszeniem udostępniono turystom pozostałości miasta cywilizacji minojskiej, zasypane przez wulkaniczne popioły w XVII wieku przed naszą erą.
Nie odkryto tu żadnych ludzkich szczątków jak w Pompejach, ani kosztowności (za wyjątkiem jednej złotej figurki). To wskazuje, że mieszkańcy Akrotiri potraktowali poważnie pierwsze wstrząsy i dym i ewakuowali się na czas. Znaleziono natomiast mnóstwo naczyń, barwne freski, figurki ludzi i zwierząt. Można je obejrzeć w muzeum archeologicznym w Firze, gdzie tłoku nie ma. Poziom rzemiosła i sztuki Akrotiri budzi tym większy podziw, gdy się je zestawi z późniejszą o 900 lat sztuką Grecji klasycznej.
Archeologom udało się też ustalić, że mieszkańcy Akrotiri mieli prawdopodobnie zarówno zimną, ja i ciepłą wodę (dzięki bliskości wulkanu), a także kanalizację do odprowadzania ścieków. Na dużych ekranach w Akrotiri można zobaczyć animację odtwarzającą życie w domu sprzed 3600 lat, patrząc jednocześnie na jego zupełnie dobrze zachowane pozostałości. Archeolodzy szacują, że odkryli dopiero 3 procent całej zabudowy.
Katastrofa na Santorynie miała nie tyko lokalne skutki. Po erupcji wulkan zapadł się, powodując tsunami z falami o wysokości 30 metrów - według ostrożnych szacunków. Niszczycielski wybuch przetrwał w ludzkiej pamięci jako legenda o zagładzie Atlantydy, który to opis znamy z Platona (powstał 1300 lat po erupcji!).
Tyle można by tu jeszcze zobaczyć, ale... czeka prom. Na autobus do portu lepiej wyjść wcześniej, bo kiedy ma już komplet pasażerów, potrafi odjechać kwadrans przed czasem. A teraz osiem godzin podróży do Pireusu. Długo, ale to też atrakcja w sama w sobie. No i gdzie tu się spieszyć?
Samolotem, promem, samochodem
Połączenia promowe na Cykladach są dość dogodne, ale trzeba je dobrze ułożyć, bo promy mogą kursować inaczej w zależności od dnia tygodnia, pory roku i rodzaju linii.Przykładowy cennik połączeń promowych w maju, dobrany ekonomicznie.
Pireus - Serifos 34 euro
Serifos - Paros -12 euro
Paros - Naksos - 6 euro
Naksos - Santoryn - 22 euro
Santoryn - Pireus 33 euro
Dobry rozkład połączeń promowych na każdy dzień można znaleźć na przykład na stronie travel.viva.gr w zakładce ferries.
Podróż promami po Cykladach nie jest jedyną możliwą opcją, jeśli korzystamy z połączenia lotniczego Łódź-Ateny. Można wybrać opcję „hybrydową”, łącząc loty z drogą morską. Na niektórych wyspach są zupełnie przyzwoite, choć niezbyt duże lotniska. Oprócz Santorynu, gdzie Polacy latają dość często, swoje lotniska mają na przykład Paros (loty do Aten, Salonik i Heraklionu na Krecie) i Naksos (loty do Aten).
Samochód najlepiej zarezerwować przed przyjazdem, analizując różne sieci wypożyczalni. Różnice w cenach są duże. Na Naksos za wypożyczenie małolitrażowego wozu na 5 dni można zapłacić zarówno 60, jak i 90 euro plus koszty paliwa.