Z ludzi „Łupaszki” zostało tylko troje: „Lala”, „Jastrząb” i „Zygmunt”
- Zostało nas troje: ja, narzeczona „Łupaszki” Lidia Lwow „Lala” oraz Zygmunt Błażejewicz „Zygmunt”- mówi Józef Bandzo „Jastrząb”, jeden z ostatnich żołnierzy wyklętych.
To ostatni żyjący żołnierze legendarnego Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Józef Bandzo, rodowity wilnianin, 21 października skończy 93 lata. Mieszka w Warszawie. Podobnie jak 96-letnia Lidia Lwow. Natomiast Zygmunt Błażejewicz, który na czele szwadronu siał postrach wśród utrwalaczy tzw. władzy ludowej, ma 98 lat i osiedlił się w Arizonie w USA.
Podczas wojny Józef Bandzo walczył w 3. Brygadzie Wileńskiej AK kapitana Gracjana Fróga „Szczerbca”, zaś po wojnie - już w granicach PRL - był zaufanym człowiekiem i osobistym ochroniarzem majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, dowódcy 5. Brygady Wileńskiej AK zwanej Brygadą Śmierci.
Po wielu latach wziął udział w jego uroczystym pogrzebie w Warszawie. Niestety, zdrowie nie dopisało i „Jastrząb” nie mógł pożegnać w Gdańsku słynnych, związanych z „Łupaszką”, żołnierzy niezłomnych, których bezpieka zamordowała i pochowała w tajnym miejscu: Danuty Siedzikówny „Inki” i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”. Dlatego prezes IPN Jarosław Szarek odwiedził go w domu w stolicy, opowiedział o ostatniej drodze tej, która „zachowała się jak trzeba” i wręczył pamiątkowy ryngraf z Matką Boską Ostrobramską.
Kilka dni potem Józef Bandzo trafił do szpitala im. Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi, w którym poddał się kuracji i badaniom. Mimo problemów zdrowotnych pamięć mu dopisuje i chętnie opowiada o swojej walce z Niemcami, Litwinami i Sowietami na Kresach oraz z UB, MO, KBW, LWP i NKWD w Polsce powojennej. Ponadto pisze dalszy ciąg wspomnień „Tak było”, które chce doprowadzić do 1950 roku.
W trakcie wojny Józef Bandzo kursował między Wilnem, w którym uczył się i mieszkał u krewnych, a Glinciszkami z pałacem i majątkiem, w którym jego ojciec był ogrodnikiem. To właśnie tam doszło do pamiętnej zbrodni w czerwcu 1944 roku, kiedy to Litwini zamordowali 39 Polaków, wśród których był administrator majątku Władysław Komar, ojciec naszego mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą w Monachium. Mieszkał z żoną, synem Władkiem i córką Małgosią. Jak doszło do zabójstwa, które wstrząsnęło mieszkańcami Wileńszczyzny?
- Patrol żołnierzy „Łupaszki” dokonał rekwizycji żywności w Glinciszkach. Podczas odwrotu doszło do potyczki z Litwinami, której czterech nie przeżyło. Odwet był okrutny. Z pobliskiego Podbrzezia przybył 100-osobowy oddział Litwinów, którzy zapowiedzieli, że za jednego Litwina zginie 10 Polaków. Niestety, groźbę spełnili. Zamordowali 38 pracowników przejętego przez Niemców majątku Jeleńskich. Wkrótce na miejsce mordu przyjechał autem z Niemcami Władysław Komar. Gdy się dowiedział, ze Litwini polowali też na niego i jego bliskich, postanowił wracać do Wilna. Zamiast jechać okrężną drogą przez Mejszagołę, pojechał najkrótszą drogą przez Podbrzezie. Był to błąd. W Podbrzeziu koło kościoła Litwini zatrzymali samochód i wyciągnęli zarządce majątku, którego zamierzali zamordować. Władysław Komar widząc, co się święci, rzucił się do ucieczki, ale został postrzelony i potwornie zmasakrowany bagnetami. Jego ciało zakopano - opowiada Józef Bandzo.
I nie ukrywa, że bardzo przeżył tę śmierć. A to dlatego, że Władysław Komar pomagał rodakom zatrudniając w majątkach, które administrował, żołnierzy AK i wielu rodaków, wśród których byli tak znani artyści i pisarze, jak Hanka Bielicka, Ludwik Sempoliński czy Sergiusz Piasecki, autor słynnej powieści „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”. Ponadto ojciec olimpijczyka uratował życie naszemu rozmówcy. Gdy pewnego zimowego dnia „Jastrząb” przebywał w Glinciszkach, nagle ściął go straszny ból żołądka. Władysław Komar rozkazał, aby chłopaka natychmiast zawieziono saniami do szpitala w Wilnie, w którym poddano go operacji. Okazało się, że powodem boleści było ropne zapalenie wyrostka robaczkowego. Lekarz oznajmił młodemu pacjentowi, że gdyby nie szybki zabieg, to byłby już na piwie u Abrahama.
Na tym kłopoty ze zdrowiem nie skończyły się. Podczas jednej z największych bitew na Kresach, w maju 1944 roku pod Murowaną Oszmianką, gdzie około 700 partyzantów AK rozgromiło 800-osobowy korpus litewski gen. Povilasa Plechaviciusa, Józef Bandzo został ciężko ranny.
Dostałem w lewe ramię. Kula przebiła dwa nerwy i drasnęła tętnicę. Ból był straszny
- wspomina „Jastrząb”. I dodaje, że doszedł do siebie dopiero po dwóch operacjach: w Wilnie i Lublinie.
Po wojnie „Jastrząb” nie złożył broni i na Podlasiu zameldował się u „Łupaszki”, który mianował go dowódcą 4-osobowego patrolu bojowego. Jego zadaniem było zdobywanie pieniędzy na walkę niepodległościową. Członkowie patrolu przeżyli powstanie antykomunistyczne i kazamaty bezpieki i na początku lat 90. spotkali się w Gdańsku. Co ciekawe, w owej czwórce był Zdzisław Christa „Mamut” - starszy brat znakomitego autora komiksów Janusza Christy, którego przygody Kajka i Kokosza stały się klasyką. „Jastrząb” i jego ludzie zarekwirowali w Bydgoszczy osobowego mercedesa i jeździli po kraju napadając na sklepy, banki i spółdzielnie, w których za pokwitowaniem i bez rozlewu krwi - jak zaznacza „Jastrząb” - podejmowali pieniądze na cele konspiracyjne. Ich popisowa akcja, połączona z rozbrojeniem dwóch ubeków, miała miejsce we Wrocławiu. Wpadli z bronią do hurtowni spirytusu, przedstawili się grzecznie, że są z 5 Brygady Wileńskiej AK, podjęli prawie 800 tys. zł i pożegnali oszołomionych pracowników.
Latem 1946 roku „Jastrząb” rozstał się z „Łupaszką” zaznaczając, że jeśli major będzie przedzierał się na Zachód, to może liczyć na jego pomoc. Do takiej sytuacji nie doszło. Józef Bandzo ujawnił się w ramach amnestii w 1947 roku. Jednak bezpieka nie zapomniała o nim. W wyniku fałszywego oskarżenia w aferze gospodarczej w więzieniu spędził 16 lat. Siedział m.in. w Barczewie z Erichem Kochem, gauleiterem Prus Wschodnich.
Zygmunt Błażejewicz pochodzi z leżącego na kresach Kresów Witebska, które w XX wieku rozsławił Marc Chagall. Potem przeniósł się do grodu Giedymina i ukończył szacowne gimnazjum Jezuitów, zaś „sławę mołojecką” zdobył w oddziale AK na Wileńszczyźnie dowodzonym przez słynnego cichociemnego Adama Boryczkę „Tońka”. Po zdradzie jałtańskiej nie złożył broni i jako dowódca szwadronu stanął u boku „Łupaszki”, który wierzył, że wkrótce wybuchnie trzecia wojna światowa, po której Polska odzyska niepodległość. „Zygmunt” nie oszczędzał się i cały czas był w ogniu. 26 czerwca 1945 roku, razem ze szwadronem Romualda Rajsa „Burego”, zdobył stację kolejową Strabla nad Narwią i most na rzece broniony przez Rosjan. Podczas akcji zlikwidowano dwóch członków PPR i zabito w walce pięciu żołnierzy radzieckich.
Co znamienne, walczył ramię w ramię z zastępcą „Łupaszki” i przyszłym autorem „Polski Jagiellonów”, który w bitwie pod Zalesiem na Podlasiu cudem uszedł z życiem.
„Kapitan »Nowina« strzelał stojąc. Nie wypadało mi ryknąć: »Lechu, padnij!«. Upadł sam. Kula przebiła mu udo, druga przeszła przez pelerynę przecinając rzemyk od pistoletu. Gdyby stał bardziej frontem, nie byłoby Lecha Beynara, czyli późniejszego Pawła Jasienicy”
- wspominał „Zygmunt” w książce „W walce z wrogami Rzeczypospolitej”.
Ostatnią bitwę szwadron „Zygmunta”, razem z oddziałem innego słynnego „niezłomnego”: Władysława Łukasiuka „Młota”, stoczył z silną grupą operacyjną UB, NKWD i LWP 18 sierpnia 1945 roku pod Miodusami Pokrzywnymi. W trakcie zażartej walki „Zygmunt” serią z automatu skosił porucznika UB Władysława Piwowarczyka, który „słynął” z tego, że pastwił się nad więźniami politycznymi. Starcia nie przeżył też dowódca grupy, major Wasilij Gribko z NKWD. W tej krwawej bitwy „wyklęci” stracili ośmiu żołnierzy, a utrwalacze ponad 30.
Jesienią 1945 roku niepokonany „Zygmunt” - razem z żoną, sanitariuszką Alicją Trojanowską - przedarł się do Niemiec, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. Czas był najwyższy, bowiem bezpieka robiła wszystko, aby go dopaść. Wyznaczyła nawet 100 tys. zł nagrody za jego głowę. Józef Bandzo nie ma żadnych wątpliwości, że gdyby UB go dopadło, to zostałby szybko zgładzony.
Wprawdzie Lidia Lwow urodziła się pod Moskwą po rewolucji bolszewickiej, to jednak nie została w raju sowieckim, gdyż jej ojciec postanowił emigrować do Polski. Wylądowali w Nowogródku. Jej studia prawnicze na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie przerwała agresja Hitlera i Stalina na Polskę. Ukończyła kurs pedagogiczny i zaczęła pracować jako nauczycielka nad jeziorem Narocz, czyli największym jeziorem w II RP. Tam wstąpiła do oddziału kolejnej kresowej legendy - Antoniego Burzyńskiego „Kmicica” i stała się świadkiem pamiętnej tragedii latem 1943 roku.
Oddział został otoczony i rozbrojony przez sowieckich partyzantów dowodzonych przez płk. Fiodora Markowa. Napastnicy zamordowali „Kmicica” i wielu jego żołnierzy, a pozostałych wcielili do swojego oddziału.
Rozbitkowie skupili się wokół „Łupaszki”, który zmierzał nad jezioro Narocz, aby przejąć dowództwo po „Kmicicu”, ale nie zdążył. W ten sposób powstała 5 Brygada Śmierci, do której wstąpiła Lidia Lwow. Wkrótce zakochała się w charyzmatycznym dowódcy. Z wzajemnością. Jednak „Łupaszko” dość ascetycznie podszedł do tego związku, bowiem miał żonę, z którą był w separacji. Dopiero po jej śmierci u schyłku wojny Lidia Lwow niejako oficjalnie została narzeczoną słynnego majora. I tak już zostało. Sanitariuszka „Lala” nie opuszczała „Łupaszki”. Razem zostali aresztowani przez bezpiekę w Zakopanem, razem trafili do więzienia w Warszawie.
Swoją miłość chcieli przypieczętować ślubem, ale naczelnik więzienia postawił veto wychodząc z założenia, że taki związek nie ma sensu, gdyż dowódcę 5. Brygady Wileńskiej i tak czeka „czapa”.
Niemniej udało im się spotkać za kratami. Podczas pożegnalnej rozmowy „Łupaszko” poprosił narzeczoną, aby się uczyła i wyszła za mąż. Tak też uczyniła.