Z maczetami na stację PKP
W Łuczycach młodzi ludzie kibicowali Cracovii, a w Baranówce byli za Wisłą. Doszło do starcia. W ruch poszły maczety, kije, race i koktajle Mołotowa. Krakowski sąd skazał dwóch napastników.
W kwietniowe popołudnie grupa kibiców Wisły Kraków odliczała już godziny do meczu ich ukochanej drużyny. Wybierali się na sportowe spotkanie, ale przed wyjazdem spotkali się jak zwykle na niedużej stacji kolejowej w podkrakowskiej Baranówce, kilka kilometrów na wschód od Nowej Huty. Było piwko, papieros, rozmowy, wspomnienia z poprzednich wypadów na mecze.
W pewnej chwili młodzi ludzie zauważyli, że podjeżdżają auta i z wrzaskiem wypada z nich kilku mężczyzn w czarnych kominiarkach na głowach, uzbrojonych w długie kije i ostre jak brzytwa maczety.
Zamiary zamaskowanych napastników były jednoznaczne, bo krzyczeli: „Cra-co-via, Cra-co-via, j...ć Baranówkę”. W kierunku grupki na stacji PKP rzucili race świetlne i koktajle Mołotowa, które rozbłysły niczym świąteczne fajerwerki.
Wiślacy zaskoczeni nieoczekiwanym napadem poszli w rozsypkę i rzucili się do ucieczki. Nie wszyscy zdążyli się ukryć. Najbardziej ucierpiał Michał, który otrzymał cios maczetą prosto w głowę, aż mocno polała się krew. Trafił do Szpitala im. Żeromskiego.
Wrogowie z sąsiednich wsi
Takie antagonizmy narastają latami. Zaczyna się od słów, potem są przepychanki, wulgaryzmy, ustawki i w końcu regularne bitwy kiboli.
W Łuczycach przewagę mieli zwolennicy Cracovii, założyli konto na Facebooku, prężnie działali w realu, potrafili się skrzyknąć do akcji i w razie potrzeby mogli wezwać posiłki z Nowej Huty.
W sąsiedniej Baranówce rządzili sympatycy Wisły Kraków, ale dopiero zdobywali szlify w kibolskich rozgrywkach. Mieli przyczółek na stacji PKP i wszyscy wiedzieli, że przesiadują tam w swoim gronie.
Wśród nich był Adam O., który pobił się kiedyś z bardzo ważną personą w kręgu pseudokibiców Cracovii z Łuczyc, czyli z Michałem K. ps. Migel.
To ten niewinny zatarg stał się potem zarzewiem starcia na stacji PKP w Baranówce.
Migel długo przeżywał upokorzenie, a w końcu postanowił dopaść przeciwnika. W tym celu skrzyknął sympatyków ulubionej drużyny piłkarskiej i grupa dwoma samochodami zaczęła jeździć po okolicy w poszukiwaniu wiślaka.
Najpierw trafili na znanych im z widzenia braci Dawida i Kamila B. 14-letni bliźniacy wracali do domu wieczorową porą, kiedy jak spod ziemi wyrośli przed nimi uzbrojeni w maczety napastnicy. Pytali o Adama O., groźnie wymachiwali „sprzętem”, a jeden pokazywał swoje umiejętności w sztukach walki.
W końcu odjechali w kierunku stacji PKP, gdzie wiślacy zwykle przebywali w swoim gronie. 14-letni bliźniacy widzieli potem atak kiboli Cracovii, odpalenie rac, używanie maczet i słyszeli krzyki.
Pierwsze informacje
Jeden z 14-latków po charakterystycznym ubraniu rozpoznał znanego mu z widzenia Adriana R. z Łuczyc.
Policjanci, którzy zjawili się na miejscu napadu, bardzo szybko zdobyli informacje o lokalnych podchodach i antagonizmach pseudokibiców. Dowiedzieli się też kto sympatyzuje z Wisłą, a kto jest za Cracovią.
W tamtej chwili równolegle z policją swoją pracę wykonywali lekarze, którzy ratowali rannego Michała P. 18-latek, tak jak koledzy, rzucił się do ucieczki na widok zbrojnej bandy z Cracovii. Dogoniło go jednak dwóch napastników i zaczęli zadawać ciosy maczetą. Nie zdążył zasłonić głowy, czuł też, że leje mu się krew z poranionej ręki. O własnych siłach dotarł do domu, gdy sprawcy uciekli. Jednego z nich poznał po głosie i sposobie poruszania się. Wymienił nazwisko Adriana R. Był pewien, że w napaści brał udział młody chłopak z Łuczyc.
Ranny w szpitalu
- Wiem, gdzie mieszka i mogę pokazać jego dom - nie krył pokrzywdzony. Na razie nie było możliwe, aby to zrobił osobiście. Przesłuchanie odbywało się w Szpitalu im. Żeromskiego, do którego trafił ze wstrząsem mózgu i urazem czaszki.
Kryminalnym ta relacja wystarczyła, by mieć pewność, że w ataku na stacji PKP w Baranówce brał także udział „Migel”, czyli członek bojówki Cracovii. Pozostawało pytanie, czy wśród uczestników byli młodzi ludzie z Nowej Huty.
Padły jakieś nazwiska i pseudonimy, choćby „Olo”, „Dziki” i „Rysiek”, ale ostatecznie nie znaleziono dowodów, że byli na miejscu starcia.
Zatrzymano Michała K., pseudonim Migel (fliziarz, bez majątku, lat 23). Nie krył, że utożsamia się ze środowiskiem pseudokibiców Cracovii, chodzi na mecze, na piersi wytatuował sobie znaczek ulubionego klubu. Zaprzeczał jednak, by brał udział w napadzie w Baranówce.
Maczeta nie moja
- Do godzin popołudniowych byłem w pracy w Krakowie - przekonywał „Migiel”. Mówił, że nie wie, do kogo należy maczeta z brunatnymi śladami odnaleziona na posesji, gdzie mieszkał.
- Ktoś mi ją podrzucił - tłumaczył pokrętnie.
Był już wcześniej skazany przez krakowski sąd na półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata za użycie w bójce niebezpiecznego narzędzia. Po przesłuchaniu trafił do aresztu tymczasowego.
Zatrzymano także Adriana R. (19-latek, dorywczo zatrudniony jako mechanik samochodowy, nie karany). Tak jak i „Migel” chłopak z Łuczyc.
Prokurator zarzucił podejrzanym udział w pobiciu Michała P. przy użyciu maczety, pałek, pojemników z łatwopalną substancją i gazu. Zdaniem śledczych, usiłowali także wraz z innymi nieustalonymi sprawcami, dokonać pobicia siedmiu kolejnych małoletnich.
Michał K. przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Chciał się dobrowolnie poddać karze pół roku więzienia i roku ograniczenia wolności. Na to nie zgodził się jeden z pokrzywdzonych.
Rok kary dla Michała K.
Ostatecznie „Migel” usłyszał przed Sądem Rejonowym dla Krakowa-Nowej Huty karę roku więzienia. Ma też obowiązek zapłaty 3 tys. zł nawiązki dla pokrzywdzonego Macieja P.
Oskarżony apelował od tego wyroku i przekonywał, że kara więzienia jest rażąco surowa i niesprawiedliwa. Prosił o jej zawieszenie. Zauważył, że okolicznością łagodzącą powinno być to, że przyznał się do winy. W ostatniej chwili cofnął jednak swoją apelację i wyrok stał się prawomocny.
Adrian R. został skazany na 8 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata, dozór kuratora oraz zapłatę tysiąca złotych dla pokrzywdzonego. Potwierdził, że brał udział w pobiciu, ale zaprzeczał, aby był czynnym kibicem. Opowiadał, że tamtego dnia przechodził koło boiska w Łuczycach i tam stała grupa osób z szalikami Cracovii. Koledzy go zawołali i powiedzieli, żeby z nimi poszedł, bo szukają kogoś, „kto sobie nagrabił”. Nie mówili dokładnie kto to taki. Skryli twarze za szalikami, a Adrian R. za podwójnym kapturem. Dostał do ręki butelkę ze szmatą, czyli koktajl Mołotowa i zbliżył się do stacji w Baranówce. Stała już tam grupa mężczyzn, kibiców Wisły, z szalikami i emblematami.
- Nas było 6, ich 25, ale byliśmy wściekli i nie przeszkadzała nam ich przewaga liczebna. Rzuciłem butelką i inni kibice też atakowali. Potem wszyscy się rozbiegli - zeznawał Adrian R.
Stoczył się wtedy z nasypu kolejowego, lała mu się krew, ponieważ ktoś go uderzył maczetą w plecy, może nawet ktoś z kibiców Cracovii. Uciekł do domu, mamie nie powiedział prawdy, gdzie był tego wieczoru.
- Żałuję i przepraszam za to, co się stało. Nie wiem, co mnie podkusiło. Pierwszy raz brałem udział w czymś takim. Byłem pijany - usprawiedliwiał się oskarżony. Jego wyrok też jest prawomocny.