Inicjatywy. Wśród tysięcy pielgrzymów, którzy przyjadą do Polski na Światowe Dni Młodzieży, będą trzy młode Peruwianki: Carmen Jayo Torres, Cynthia Zanabria oraz Gina Bustamante. Bilety lotnicze dla n ich sfinansowali mieszkańcy Myślenic - w ramach akcji „Bilet dla Brata”.
Ta akcja „Bilet dla Brata” była wyjątkowa, bo projekt powstał z myślą o młodych pielgrzymach z Europy Wschodniej i Zakaukazia, a w tym przypadku kierunek był odwrotny.
Carmen Jayo Torres, Cynthia Zanabria i Gina Bustamante mogły co najwyżej marzyć o przyjeździe do Krakowa na Światowe Dni Młodzieży, bo koszt podróży pozostawał poza ich zasięgiem. Stolicę Peru, gdzie miesz-kają, dzieli od Krakowa ponad 11 tys. km, a one wywodzą się z biednych przedmieść Limy - tam luksusem jest wyjście na pizzę z przyjaciółmi, a szczytem marzeń posiadanie pralki.
W zrealizowaniu marzeń pomogli myśleniczanie, a zaczęło się od myśleniczanki i świeckiej misjonarki pracującej w Limie - Katarzyny Jawor.
Autor: Joanna Urbaniec
Z misją od domu do domu
Jest ona na misji od 2010 r. - Misjonarza świeckiego wysyła biskup i tak samo biskup przyjmuje go na miejscu. Ja od biskupa diecezji Lurin, do której przyjechałam, usłyszałam: „Idź i docieraj tam, gdzie ja nie mogę dotrzeć” - opowiada Katarzyna.
Wyjaśnia też, dlaczego księżom w Limie tak trudno jest dotrzeć do wiernych: - Lurin jest jedną z czterech diecezji w Limie. Liczy ok. 2,5 mln ludzi w około 40 parafiach. Każda parafia liczy więc po kilkadziesiąt tysięcy osób (w zależności od miejsca od 25 do 85 tys.), a przeciętnie na parafię przypada jeden kapłan. Dlatego misjonarz świecki ma pełnić rolę takiej… lampy przed kapłanem. Ma zapraszać do kościoła i sygnalizować kapłanowi lokalne problemy, potrzeby udzielania sakramentów, itp. Są też sytuacje, gdzie misjonarzowi świeckiemu jest łatwiej dotrzeć do ludzi - przez to, że jest świeckim wśród świeckich.
Będąc jedyną misjonarką świecką w tej diecezji, przez pierwsze 3,5 roku pukała dzień w dzień do domów, a właściwie slumsów, bo pracuje w najuboższym rejonie na południowych obrzeżach Limy.
- Najczęstszą reakcją, z jaką się spotykałam, był szeroki uśmiech i słowa: „No wreszcie ktoś z Kościoła katolickiego” - mówi i dodaje, że w Peru zarejestrowanych jest około 200 sekt i związków wyznaniowych, często mających w nazwie słowo „kościół”. Tym trudniejsza jest praca misjonarzy katolickich.
- Ludzie tu są spragnieni Boga. Kiedy rozdajemy różańce, dzieci od razu wieszają je na szyjach i całują. To gesty maleńkie, ale strasznie ważne. Widać to też np. w stowarzyszeniach taksówkarzy jeżdżących po Limie motorynkami. Nazywają się np. „Moto-taxi św. Judy Tadeusza”. Albo w autobusach często spotyka się duże obrazy z wizerunkiem Matki Boskiej czy Pana Jezusa - opowiada Katarzyna.
Przedmieścia Limy zamieszkują ludzie przybyli do miasta w poszukiwaniu lepszego losu, poprawy bytu. Tam, gdzie mieszkali - w górach lub dżungli - Kościół katolicki docierał jeszcze rzadziej i z większym trudem. W dodatku Peru jest krajem mnogości kultur. Z tych względów bardzo wielu ludzi nie ma zwyczaju chodzenia do kościoła w niedzielę.
Do swej misji - bo unika nazywania tego pracą - zaczęła wciągać młodych, by byli apostołami w swoim środowisku. Najpierw ewangelizowali oni razem z nią, chodząc od drzwi do drzwi, a potem zaczęli się udzielać w domu rekolekcyjnym. Biskup w budynku byłego seminarium wyznaczył miejsce do ewangelizacji. Domem opiekuje się pochodzący z Hiszpanii ksiądz. Razem z Kasią przygotowują rekolekcje, dni skupienia i różne formy ewangelizacji dla młodzieży i dorosłych z diecezji Lurin. Razem prowadzili np. ewangelizację na jednym z bazarów w centrum miasta. Kasia tak to opisuje w jednym ze swoich listów z misji: „Młodzież, która nam towarzyszyła, mieszała się w tłumie i rozdawała małe obrazki zachęcające do uczestniczenia w niedzielnej mszy św. I była spowiedź: zabraliśmy ciężki konfesjonał, niosąc go w piątkę przez całe miasto (to też część świadectwa!). I była modlitwa wstawiennicza dla wszystkich tych, którzy chcieliby się pomodlono za nich, ich rodziny, szczęśliwe rozwiązanie (…)”.
- Wcześniej to my dawaliśmy impulsy do różnych działań, a z czasem młodzi sami zaczęli wychodzić z pewnymi inicjatywami - opowiada Kasia. - Jedną z takich jest grupa Pro Vida, czyli „Dla Życia”. Dziewczyny, wśród nich m.in. Carmen oraz Cynthia, namówiły do współpracy chłopaków i organizują warsztaty dla młodych poświęcone wychowaniu seksualnemu, naturalnemu planowaniu rodziny i obronie życia. Raz w miesiącu organizują adorację właśnie w obronie życia. Trzeba wiedzieć, że w Peru dokonuje się aborcji na niewyobrażalną skalę. Ci młodzi ludzie, wśród nich Carmen, która ukończyła studia położnicze i chciałaby kontynuować studia medyczne, wiedzą o tym bardzo dobrze, dlatego marzy nam się stworzenie domu samotnej matki dla kobiet i nastolatek, które pod presją rodziny lub skrajnego ubóstwa skłaniają się ku aborcji. Mogłyby tu nawet zostawić dziecko, które trafiłoby do adopcji, ale najważniejsze, aby urodziły.
Zaangażowanie Carmen sprawiło, że była jedną z pierwszych osób, o których pomyślała Kasia, kiedy pojawiła się szansa na bilety do Polski na ŚDM. Pamiętała też o sentymencie, jakim dziewczyna darzy Polskę (choć nigdy tu nie była) i o tym, że z własnej inicjatywy zaczęła uczyć się języka polskiego i nie zniechęciła się trudnościami.
Drugą osobą, o której pomyślała Kasia, był Wilmer Garcia. Ten ciężko chory (ma niesprawne nerki) młody mężczyzna razem z nią chodził od domu do domu, ewangelizując ubogich, ale też sam zaczął ewangelizować w swoim najbliższym otoczeniu.
- W ubiegłym roku w dzień jego urodzin wybrałam się do niego z tortem i życzeniami. Nie zastałam go jednak w domu. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy znalazłam go w kaplicy. Siedział otoczony wianuszkiem młodych osób i tłumaczył im ewangelię z dnia. Taki właśnie jest Wilmer: chociaż cierpi, nigdy się nie skarży. Mam dla niego wiele sympatii i wiele podziwu - podkreśla Kasia.
Teraz zbierają na dom
Po rozważeniu wszystkich za i przeciw postanowili, że Wilmer jednak nie przyleci do Polski. Podróż byłaby zbyt ryzykowna, zważywszy na jego stan zdrowia. Ale Kasia i wolontariusze ŚDM z Myślenic już myślą, jak mu pomóc w inny sposób. Jak zamienić bilet dla Wilmera na… dom dla niego, a właściwie jeden pokój 3 na 3 metry i łazienkę, choćby najmniejszy, ale murowany, który jest mu niezbędny do dalszego życia.
Życie Wilmera uzależnione jest od regularnych dializ. Lekarze zgodzili się, aby był im poddawany w domu (do szpitala musiałby dojeżdżać nawet 3,5 godziny w jedną stronę), lecz musi mieć zapewnione sterylne warunki. W jego domu takich nie ma i nie da się ich zapewnić, dlatego korzysta z pokoju w domu swoich dziadków. Jednak i tam nie ma dostatecznej wentylacji. Poza tym sprawy rodzinne są na tyle skomplikowane, że nie wiadomo, jak długo jeszcze Wilmer będzie mógł korzystać z gościnności dziadków.
Koszt takiego prostego domku to równowartość 20 tys. zł. - Byłoby to takie namacalne dzieło Roku Miłosierdzia. O coś takiego apelował ostatnio papież Franciszek. Chodzi o to, by w każdej diecezji został taki namacalny, realny ślad. Nie jesteśmy diecezją, a parafią, ale myślę, że stać nas jako parafię na taki finansowy wysiłek - mówi Urszula Małota-Olesek z Myślenic.
Wspólne dzieło parafii
Poza Carmen i Wilmerem na myśl przychodziło jej jeszcze wielu kandydatów i kandydatek godnych biletu na ŚDM. - Jak wybrać? Jakie kryteria przyjąć? - przyznaje. Wspomagała się modlitwą, a ostatecznie zadecydowało zaangażowanie w działalność misyjną i projekty związane z domem rekolekcyjnym. Stanęło na Cynthii i Ginie.
Ta pierwsza studiuje psychologię i tak jak Carmen oraz Wilmer aktywnie udziela się w domu rekolekcyjnym. - Ginę znam najdłużej. Pochodzi z bardzo biednej rodziny. Gdy miała 5 lat, przeżyła upadek z pierwszego piętra. Miała połamane kości szczęki i złamaną brodę. Pierwszą operację przeszła jednak dopiero w wieku 9 lat. Zaznała wiele cierpienia i bólu. Jest osobą bardzo skromną, pokorną i cichą. I dobrą - opowiada Kasia.
Myśleniczanie zebrali 4800 dolarów. Przeznaczono na ten cel dochód z premiery spektaklu grupy Misterium. Organizowano też kiermasze książek, dochód wspomogły dobrowolne składki parafian. Zebrana kwota wystarczyła na trzy bilety.
- Największą radością dla mnie jest wspólne dzieło całej parafii NNMP. Jestem głęboko poruszona, że uczyniono tak duży wysiłek, na dodatek dla kogoś, kogo parafianie nie znają. Jestem wdzięczna wszystkim wolontariuszom, a w sposób szczególny członkom Wspólnoty Odnowa w Duchu Świętym, którzy objęli Carmen szczególną modlitwą dla podejmowanych przez nią dzieł. Wierzę, że te Światowe Dni Młodzieży będą dla dziewczyn z Peru wielkim wydarzeniem i że poprzez nie Pan Bóg uczyni w ich życiu wiele dobrego - podkreśla pani Urszula.
Pomoc dla Wilmera
Osoby chcące pomóc Wilmerowi, mogą wpłacać pieniądze można wpłacać na konto Parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Myślenicach - numer 91 8619 0006 0020 0000 0563 0001, z dopiskiem „Peru” lub „Wilmer”.