Z przekąsem: Scenariusz na nowe koło czasu
Czas znów zatoczył koło. Znów obchodzimy rocznicę wybuchu II wojny światowej, uczniowie pakują tornistry, a rodzice prasują odświętne stroje na poniedziałkową inaugurację roku szkolnego. Ta cykliczność ułatwia życie we wciąż przyspieszającej rzeczywistości.
Próbujemy ją okiełznać, a przynajmniej uporządkować, dzieląc ją na krótkie odcinki - od święta do święta, od rocznicy do rocznicy, od wypłaty do wypłaty. Ale kusi chęć opanowania dłuższej perspektywy. Potrzebujemy stabilności, spokoju - pewności świata. Przewidzieć przyszłość - może dekadę, chociaż kilka lat...
Ujarzmić choćby jedną dziedzinę ludzkiej aktywności - chociaż politykę... Tylko dwa przykłady jej przemożnego wpływu na nasze życie. Syn miał pójść do gimnazjum, wciąż będzie w podstawówce (warto pamiętać, że cały odchodzący system edukacji 6+3+3 przejdzie tylko osiem roczników). Łodzianka zdążyła zaplanować sobie siedem lat aktywności zawodowej. Jej projekt spalił na panewce. Już może iść na emeryturę.
Polityka to zmiana tocząca się swoim kołem czasu. Wiadomo, że w przyszłym roku mają być wybory samorządowe. Na pewno? Na jakich warunkach? Kto może zostać wykluczony z walki o władzę? Był przecież zamiar niedopuszczenia do kandydowania np. prezydentów, którzy rządzą miastami dwie i więcej kadencji. A czy plan, by przyszłoroczne wybory samorządowe połączyć z parlamentarnymi (mają być w 2019 roku) nie może zaistnieć? Do lokalnej elekcji prezydent już chce dorzucić referendum konstytucyjne. Eksperci wskazują, że może to wypaczyć wyniki głosowania. Pokusa zwycięstwa jest jednak ogromna. Siła PiS przez rok niewiele się zmieni. Jak nie wykorzystać 30-, 40-procentowego ogólnopolskiego poparcia także na szczeblu samorządowym? Kto z głosujących na kandydata PiS na posła szukałby kandydata innej partii, czy jakiegoś lokalnego stowarzyszenia na wójta, burmistrza, prezydenta, radnego?
Uzasadnienie przeprowadzania różnych wyborów w jednym terminie byłoby chwytliwe. Oddzielnie każde pochłaniają ogromne kwoty (samorządowe w 2014 roku - ok. 300 mln zł, parlamentarne w 2015 roku - ok. 130 mln zł, referendum sprzed dwóch lat - ok. 100 mln zł). Znaczna część pieniędzy idzie na diety komisji wyborczych. Wspominanie w takim kontekście o nie dającej się pogodzić specyfice wyborów, skończyłoby się jak wskazywanie łamania konstytucji - psy szczekają, karawana idzie dalej, zdobywa poparcie, wygrywa. Znika obawa przed odkręcaniem rzeczywistości przez nowych u władzy (sześciolatek znów musiałby obowiązkowo pójść do szkoły, jakiś uczeń może trzeci raz musiałby kończyć podstawówkę, a emeryt przestałby być emerytem?). Łatwo przewidzieć sukces PiS, już w Księdze Koheleta napisano: „To co jest, już było, a to, co ma być kiedyś, już jest”.