Z Wrocławia do Łomży zabrali ze sobą tylko sztućce
Marzyli o szczęśliwej rodzinie. A nie wyobrażali sobie, że można wychowywać dzieci w hałaśliwej i brudnej okolicy. Hanna i Mariusz Nizińscy przeprowadzili się więc z południa Polski do Łomży. I od 17 lat zapraszają tu innych - na słynne imprezy biegowe.
Ona jest rodowitą łomżanką. On - krakowiakiem, ale jego losy ułożyły się tak, że całe swoje życie spędził we Wrocławiu. Poznali się przypadkiem, nad morzem. Od ponad dwudziestu pięciu lat mieszkają w Łomży. Nie wyobrażają sobie, że rodzinę mogliby założyć w innym miejscu. Hanna i Mariusz Nizińscy mówią otwarcie, że przeprowadzka z Wrocławia na Podlasie była najważniejszą i najlepszą decyzją w ich życiu.
Łomża kusiła ciszą i spokojem
Po ślubie przez dwa lata mieszkali we Wrocławiu. W samym centrum wielkiego miasta.
- Mieszkaliśmy przy najgłośniejszej ulicy, po której jeździły tramwaje i autobusy. Jednak czynników decydujących o przeprowadzce było więcej. Przede wszystkim, tamto mieszkanie było nierodzinne, a my marzyliśmy o rodzinie - tłumaczy Mariusz.
Krzątająca się po kuchni żona, przytakuje mężowi: - To były dwa pokoje z kuchnią w starym budownictwie, przejściowe. Zupełnie nienadające się do zakładania rodziny - dodaje Hania.
- A i okolica była nieciekawa dla dzieci: budynki i podwórko były bardzo niefajne - kwituje mąż.
Od razu widać, że świetnie się uzupełniają. Klimat rodzinny, którego tak potrzebowali, widać już od progu ich domu. Wszędzie pamiątki rodzinne, zdjęcia z podróży dwójki dzieci, które już wyfrunęły z gniazda. Nawet choinka stoi żywa, bo taka jest rodzinna tradycja. Zapowiadają, że rozbiorą ją dopiero na początku lutego.
Oboje przyznają, że dużą rolę przy podejmowaniu decyzji o przeprowadzce miały względy ekonomiczne. W Łomży, wówczas mieście wojewódzkim, mieli większe perspektywy na mieszkanie niż we Wrocławiu. A i życie na Podlasiu jawiło się jako tańsze.
Mariusza kusiła również słynna podlaska zieleń, no i fakt, że Łomża jest dość cichym, spokojnym miastem.
- Ta cisza w porównaniu do wiecznego gwaru Wrocławia wydawała się czymś fantastycznym, idealną atmosferą do życia - podkreśla Niziński. - No i przecież tu, na Ziemi Łomżyńskiej, były rodowe korzenie mojej małżonki.
Jak postanowili, tak też zrobili. Dostali mieszkanie w bloku przy ul. Rycerskiej w Łomży, w którym mieszkali przez 20 lat.
- Przeprowadzając się tu z Wrocławia nie wzięliśmy ze sobą nic, może tylko jakieś sztućce - śmieją się Nizińscy. - Zaczynaliśmy od zera.
Swojej decyzji nigdy nie żałowali. - To oczywiście była odważna decyzja, by nagle przenieść się na drugi koniec Polski. Ale była to jednocześnie najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć.
Zawsze marzył, by być ojcem
Jak podkreślają Nizińscy, całe życie to sztuka wyborów. - Ja byłem jedynakiem i miałem w życiu wiele pokus, ciągnęło mnie w inną stronę, do wolności... - wspomina Mariusz. - Zamiast szkoły wybrałem więc zarobkowanie. Ta pogoń za pieniądzem przez jakiś czas była dla mnie priorytetem - przyznaje.
Kiedy jednak spotkał panią Hannę, miłość swojego życia, przeprowadzili poważną rozmowę o tym, co tak naprawdę jest ważne. - Zawsze marzyłem, by być ojcem, najlepiej trzech córek - wyznaje Niziński. - Sam dorastałem bez ojca, bez rodzeństwa. Rodzina dla mnie jest najważniejszą wartością.
Hanna i Mariusz nie należą do osób bardzo majętnych. Nigdy dużo nie zarabiali. On przez wiele lat pracował w liceum jako ratownik. Uczył dzieci pływania poprzez zabawę, co wyróżniało go wśród innych nauczycieli, a jego wychowankowie do dziś te lekcje wspominają z uśmiechem. Swego czasu awansował nawet na kierownika basenu, ale zrezygnował i założył firmę, którą prowadzi do dzisiaj. I choć nie przynosi ona dużych dochodów, czuje się szczęśliwy. Hanna z wykształcenia jest nauczycielką, ale od wielu lat nie pracuje w tym zawodzie. Jest nianią, opiekuje się dziećmi, których rodzice pracują. Nizińscy przyznają, że pieniądze nie są w ich życiu najważniejsze.
- Najważniejsze jest zdrowie i inni ludzie - twierdzą zgodnie. Oboje mieli problemy ze zdrowiem. Pan Mariusz w młodości dużo pływał i startował nawet w Mistrzostwach Polski. Jednak kontuzja i zwyrodnienie kręgosłupa ograniczyły mu możliwości uprawiania sportu, który kocha. Pani Hanna jest po chorobie nowotworowej.
- Takie doświadczenia uczą dostrzegać, co jest w życiu ważne - przyznają Nizińscy.
Otaczają się więc ludźmi, z którymi dobrze się czują i w tym dopatrują się swojej recepty na szczęście.
- Jesteśmy bardzo otwarci na innych i czasami aż nas dziwi, że inni zamykają się w sobie - mówi Hanna. - I, prawdę mówiąc, to trochę nam brakuje w rodowitych łomżyniakach właśnie tej otwartości. Przecież mieszkamy w takim pięknym miejscu. Łomża to najlepsze miasto dla tych, którzy kochają innych ludzi.
- Bo wszędzie jest blisko - wchodzi jej w słowo mąż. - Można się spotykać ze znajomymi w takich pięknych miejscach. Żeby pojechać nad rzekę, wystarczą dwie minuty samochodem. Do lasu tak samo - dwie minuty. Nawet dzikie pola są blisko. My uwielbiamy spędzać aktywnie czas i spotykać się z innymi ludźmi.
Ich konik to bieganie. Ściągają tu pół polski
Mariusz i Hanna Nizińscy od 2000 roku organizują w Łomży imprezy biegowe. Od trzech lat działają jako Stowarzyszenie „Biegam dla Zdrowia”, zrzeszające już 50 osób, nie tylko z Łomży, ale i Ełku, Hajnówki, Białegostoku czy Ostrołęki.
- W tej chwili biegi to nasz konik - tłumaczy Hanna. - Dzieci wyszły z domu, mamy o wiele więcej czasu, więc bieganie stało się naszym życiem.
Organizowane przez Nizińskich imprezy biegowe wyróżniają się rodzinną atmosferą. Po każdym biegu zawsze jest wspólny obiad, ciasto, kawa, herbata. Z innymi biegaczami z różnych części kraju często spotykają się na piknikach, a walne zgromadzenia Stowarzyszenia „Biegam dla Zdrowia“ odbywają się na... polanach. Przyjeżdżają na nie całe rodziny. Grilują, bawią się.
- Ludzie z całej Polski przyjeżdżają na nasze biegowe imprezy, a potem piszą jak był miło, jaka piękna jest Łomża i jej okolice. Zakochują się w naszym regionie. I o to chodzi. Chodzi o to, by żyć w szczęściu - przyznaje Hanna.