Za co ludzie ciągają się po sądach?
Dwie znajome z tego samego osiedla na Bałutach, mieszkające w sąsiednich blokach, ciągały się po sądach za obelgi.
Jedna zarzuciła drugiej, że ta wraz ze swoim konkubentem wyzywa ją używając najbardziej obelżywych zniewag i na murach bloku rozkleja szkalujące ją plakaty. Ale oskarżana sąsiadka nie pozostała dłużna i zarzuciła byłej już znajomej, że ta opluwa ją poprzez pisanie listów (dostała ich 200) i pomówienia. Sąd zajmował się ich pyskówkami przez dobrych kilka lat.
Brat mnie popchnął
Do każdego z sześciu karnych wydziałów w łódzkich sądach rocznie wpływa po ok. 30 spraw prywatnoskargowych, jak fachowo w prawie nazywa się pyskówki. Udaje się zakończyć mniej więcej tyle samo. Łodzianie, którzy sformułowali prywatne akty oskarżenia, poczuli się pomówieni, znieważeni oraz uznali, że ich nietykalność cielesna została naruszona i pobiegli z tym do sądu. Jeden z wydziałów karnych zajmował się sprawą rodzeństwa walczącego o majątek. Siostra oskarżyła braci, że podczas ostrej wymiany zdań, popychali ją. Natomiast na Bałutach mężczyzna pozostający w długim sporze z sąsiadem w kolejnej kłótni nazwał go ch... i sprawa trafiła do sądu.
W pyskówki wdają się bowiem w przeważającej mierze osoby sobie bliskie bądź dobrze znane. Na ogół są to poróżnieni członkowie rodziny walczący o majątek lub spadek, skonfliktowani sąsiedzi czy też rozwodzący się małżonkowie. Bywają także pracownicy firm, którzy kwestionują w niewybrednych słowach kwalifikacje kolegów z pracy.
Pieniactwo w charakterze
Sędziowie twierdzą, że pyskówki to trudne i długotrwałe sprawy. Często już nawet nie chodzi o słowa padające podczas awantur i kłótni, ale o to, aby dołożyć stronie przeciwnej.
- Nie dość, że sąd sam przeprowadza postępowanie dowodowe, to w grę wchodzą ogromne emocje, a strony idą na noże. Co prawda sąd nie dopuszcza, aby na sali wybuchła dosłowna pyskówka, ale widać, że w ludziach aż się gotuje - opowiadał Paweł Sydor, przewodniczący V Wydziału Karnego Sądu Rejonowego Łódź - Śródmieście.
W każdym przypadku zanim ruszy proces, odbywa się rozprawa pojednawcza. Jednak nie jesteśmy skłonni do wybaczania i przepraszania. Ugoda zawierana jest bardzo rzadko. W 12-letniej pracy jednego z łódzkich sędziów strony pojednały się tylko raz.
Dlaczego konfliktów i sporów nie potrafimy rozwiązywać sami, tylko odwołujemy się do wymiaru sprawiedliwości? Dlaczego zamiast rozmawiać, dyskutować, biegniemy do sądu ze skargą na sąsiada albo krewnego?
Doktor Edmund Lewandowski, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego, uważa, że pieniactwo, nieumiejętność porozumienia się to bardzo stare cechy w naszym narodowym charakterze. Sięgają jeszcze Polski szlacheckiej, w której biedny szlachciura nic nie posiadał, ale przynajmniej miał procesy w sądach.
- Brakuje nam tego, co jest w kulturze amerykańskiej, w której często używa się słowa: przepraszam, a przede wszystkim mówi: "porozmawiajmy, to ważne". I choć jesteśmy krajem katolickim, to wciąż trudno w nim o miłość bliźniego - mówi socjolog.