Za rządów PiS Polska już jest większa. Warto znać granice... [FELIETON ARKADIUSZA KRYSTKA]
Kto sceptycznie podchodził do zapowiedzi rządzącej większości o budowie wielkiej Polski, musi natychmiast skorygować swoje stanowisko.
Powodem wcale nie są plusy z lubością mnożone przez rząd: likwidacja ubóstwa wśród dzieci, znakomita sytuacja budżetu państwa, malutkie bezrobocie, bezpłatne leki dla seniorów, budowa mieszkań, odbudowa przemysłu stoczniowego, rosnące bezpieczeństwo militarne (większa obecność wojsk amerykańskich) i gospodarcze (ściąganie amerykańskiego gazu) oraz powstanie z kolan na arenie międzynarodowej i to tak zaskakująco zdecydowane, że czasami sami nie wiemy, na czym stoimy...
Nic jednak z tych rzeczy nie działa na przekonanie o wielkości tak bardzo jak namacalne powiększenie Polski. A to stało się faktem i to bez posuwania się do takich kroków jak wojna czy aneksja. Polskę wystarczyło po prostu dokładnie zmierzyć.
Platforma przez osiem lat swoich rządów... A rząd PiS powiększył Polskę jednym dokumentem. W wyniku obliczeń dokonanych na podstawie rozporządzenia Rady Ministrów z 13 stycznia 2017 roku – w sprawie szczegółowego przebiegu linii podstawowej, zewnętrznej granicy morza terytorialnego oraz zewnętrznej granicy strefy przyległej Rzeczypospolitej Polskiej – powierzchnia naszej ojczyzny powiększyła się o 1 643 hektary.
Wiadomość o większej Polsce dumnie krąży po kraju za sprawą Głównego Urzędu Statystycznego. Podał ją w tym tygodniu, powołując się przy tym na dane Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii.
Nie wszędzie radość z powiększenia jest równie wielka. Takie np. województwo łódzkie nie urosło wcale, a pomorskie powiększyło się o 1 159 hektarów. W tamtejszym powiecie puckim to dopiero musi być poczucie wielkości – urósł aż o ponad 900 hektarów.
Województwo zachodniopomorskie powiększyło się o prawie pół tysiąca hektarów.
Jeśli chodzi o miasta i gminy, to większe są: Hel, Jastarnia, Krokowa, Władysławowo, Krynica Morska i Świnoujście.
To taki plus, że aż szkoda, by leżał odłogiem. Tym bardziej że polski parlament potrafi zaorać. Umożliwił zajęcie zajętych miejsc w Trybunale Konstytucyjnym przez nowych sędziów, skrócił nieskracalną kadencję pierwszej prezes Sądu Najwyższego, w osiem godzin zmienił ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej – wiele wskazuje, że po negocjacjach w siedzibie wywiadu obcego państwa, itd. Wszystko z woli suwerena, w imię wielkości Polski.
Grunt został przygotowany. Kogo więc zdziwi, gdyby wysunięto postulat jeszcze dokładniejszego zmierzenia Polski? Przecież ktoś z mierzących mógł być z opozycji, może zwyczajnie się nie przyłożył, a może miał złą miarkę. Nie byłaby zaskoczeniem nawet propozycja ustanowienia nowej jednostki miary, byleby wielkość była większa.
To byłyby zmiany pokroju dotychczasowych posunięć. Gorzej, gdyby zaświtał pomysł, a zdolnych do tego głów wcale nie trzeba szukać ze świeczką, wprowadzenia do prawa o granicach zasady – parafrazując serbskie zawołanie – gdzie Polaków kości, tam polskie włości...