„Za starzy, by tańczyć pogo”? Jarocin Festiwal to nie wspomnienie. To wolność dla wszystkich pokoleń

Czytaj dalej
Fot. Robert Woźniak
Nicole Młodziejewska

„Za starzy, by tańczyć pogo”? Jarocin Festiwal to nie wspomnienie. To wolność dla wszystkich pokoleń

Nicole Młodziejewska

W latach 80. i 90. był dla młodzieży oazą wolności. Tu młodzi odkrywali muzykę, która ich kształtowała. Tu sprzeciwiali się systemowi i dawali upust emocjom. Reaktywowany od 2005 roku, dziś jest sentymentalnym powrotem do tamtych czasów. Nie brakuje mu jednak fanów wśród nowego pokolenia.

Stary Jarocin był spotkaniem z muzyką i namiastką wolności - tak mówią o festiwalu w Jarocinie ci, którzy jeszcze pamiętają jego pierwsze edycje w latach 80. i 90. W 2005 roku został on reaktywowany. Czy jednak nadal przyświecają mu te same idee? Co przyciąga na niego nowe pokolenia? A czego brakuje w nim starszym fanom muzyki rockowej?

Wspomnienia

- Wtedy festiwal był dziki. Nie było ochroniarzy, nikt nikogo nie sprawdzał, nikogo nie kontrolował. Czy było to lepsze? Na pewno było to inne, ale bardzo wtedy nam wszystkim potrzebne - mówi Marek z Głogowa, który uczestniczył w Jarocinie w latach ’80, ’81 i ’84. Tegoroczna edycja jest jego pierwszą po wznowieniu festiwalu. - Luz, wolność - tym przede wszystkim był Jarocin - dodaje.

Podobnie na temat festiwalu wypowiada się też Bartłomiej „Baca” Nowak, dziś szef działu promocji i reklamy w rockowo-alternatywnym Radiu Afera. Swój pierwszy Jarocin odbył w 1988 roku.

- Stary Jarocin miał dużo wspólnego z obecnym Pol’and’Rock Festival. Było kolorowo, energetycznie i zupełnie inaczej. Czuło się wolność. Pamiętajmy, że pierwsze festiwale, na które jeździłem, to była końcówka PRL i chwilę po upadku muru berlińskiego. Czyli faktycznie ta wolność do Polski wtedy wchodziła. Ona była niezbędna, bo przez lata dusiliśmy się w tym całym PRL-owskim świecie, więc ta wolność, na którą pozwalał Jarocin, była rzeczą, do której ludzi ciągnęło.

Zarówno Baca, jak i Marek zwracają uwagę na muzyczne aspekty Jarocina. Jak obaj przyznają, to nie line up przyciągał wtedy uczestników.

- Jechaliśmy po prostu posłuchać muzyki, która tylko tam była na wyciągnięcie ręki. Jechało się tak naprawdę nie dla jakiegoś konkretnego artysty, tylko zdecydowanie na sam festiwal, aby poznawać. To było miejsce, gdzie miałeś bezpośredni dostęp do dużej liczby zespołów, w krótkim czasie. Przez te 3-4 festiwalowe dni byłeś w stanie rozbudować swoją dyskografię i rozwinąć wiedzę muzyczną o kolejne kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt zespołów - wspomina Baca.

Zespoły takie, jak Dżem, Kobranocka, KSU, Siekiera, IRA, TSA, T. Love, Dezerter, Daab, czy Chłopcy z Placu Broni na jarocińskiej scenie dopiero rozpoczynały swoją muzyczną drogę.

- W Polsce nie grało się wtedy takiej muzyki. Przynajmniej nie w przestrzeni publicznej. W radiu wtedy królowali Krzysztof Krawczyk, Urszula Sipińska i inni tego typu. Dlatego nam wszystkim otwierały się nie tylko uszy, ale też oczy i buzie, na to czego mogliśmy tutaj doświadczyć. To było jak wyjazd do innego wolnego kraju - opowiada Marek.

- Jarocin dał nam pokolenie bogatsze o muzykę. Dał nam możliwość dotarcia do szerszego spektrum muzyki. Pamiętam wymianę kaset po Jarocinie. Nie jeden na festiwalu stał z małym, archaicznym magnetofonem, wciskał „REC” i nagrywał to, co było grane na scenie. Do dzisiaj gdzieś w moim garażu leży taki 45-minutowy koncert zespołu The Bill. Festiwal pozwolił rozwinąć swoje zainteresowania. Dzięki temu, że ukształtował mnie on muzycznie, na co dzień pracuję w radiu. I nie przypadkiem jest to właśnie Radio Afera - puentuje Baca.

Ciemna strona Jarocina

W czasach początku festiwalu w Jarocinie i gminie panowała prohibicja. Dlatego też, jak wspomina Bartłomiej Nowak, jarocińscy festiwalowicze szukali alkoholu w innych miastach. Najbliższym był Koźmin Wielkopolski i to tam po „zaopatrzenie” zjeżdżało się najwięcej uczestników Jarocina.

Oprócz zdobytego wtedy alkoholu obecne były też narkotyki.

- Marihuana była bardzo popularna, ale najczęściej robiło się kompoty z suszu, z wygotowanych maków. Bardzo dużo było naćpanych ludzi - opowiada Marek.

Tym co na pierwszy rzut oka charakteryzowało dawny Jarocin, była bez wątpienia ogromna liczba najróżniejszych subkultur, których przedstawiciele na te kilka dni spotykali się w jednym miejscu. Jak mówią starsi festiwalowicze, na początku wszyscy żyli ze sobą w zgodzie lub po prostu nie wchodzili sobie w drogę. Dopiero później, w latach 90. zaczęły się starcia między przedstawicielami poszczególnych grup.

- Ja byłem metalem, więc nie byłem elementem marginalnym. Metali tam było sporo, muzyki metalowej też. Ale jednak punkowcy uzurpowali sobie prawo do tego, że Jarocin to jest punk rock i że to jest ich festiwal. I faktycznie punków było najwięcej, jeśli chodzi o subkultury. Bardzo sporadycznie było widać tam depeszy, pojawiali się skinheadzi, których były dwie grupy- „sharpy”, którzy byli nastawieni pokojowo i przyjaźnie, no i skinheadzi narodowcy, którzy niestety przyjeżdżali tylko po to, żeby z punkami wszczynać wszelkie burdy, jakie tylko były możliwe - opowiada Bartłomiej.

Mówiąc o Jarocinie nie można nie odnotować edycji z 1994 roku. To właśnie wtedy doszło do ogromnych zamieszek z udziałem uczestników imprezy, które z terenu festiwalu przeniosły się na ulice miasta. Zdemolowany został m.in. amfiteatr i centrum miasta.

- Byłem na tym festiwalu w ‘94. Te zamieszki miały miejsce na ul. Świętego Ducha, która prowadzi bezpośrednio w okolicę ul. Sportowej, gdzie znajduje się stadion Jaroty i tam odbywał się festiwal. To była regularna bójka, ale nie między uczestnikami festiwalu, tylko uczestników przeciwko policji. Tam była jakaś prowokacja ze strony służb mundurowych, które ochraniały festiwal. Tak, ja to pamiętam. Nastąpiła reakcja ze strony tłumu. Niestety, na dzień dobry poszła kostka brukowa, poszły chodniki. To była regularna bitwa, to trzeba przyznać - relacjonuje tamte wydarzenia Bartłomiej „Baca” Nowak.

- Ja w tym czasie razem z kolegą eskortowałem koleżankę w szóstym bądź siódmym miesiącu ciąży i zależało nam na tym, aby jak najsprawniej i najbezpieczniej ominąć te zamieszki. Szliśmy parkiem za amfiteatrem, więc to wszystko działo się w odległości 150 metrów od nas.

Rok 1994 okazał się ostatnim festiwalem w Jarocinie w tamtych czasach. Jednak powodem zamknięcia imprezy nie były obawy przed kolejnymi zamieszkami czy demolowaniem.

- To nie było tak, że Jarocin przestał istnieć po ‘94, dlatego, że przestraszono się, że znowu będą burdy. Tak naprawdę, głównym powodem było to, że nikt go nie chciał dalej robić, bo przestał się on opłacać ekonomicznie. W tym samym czasie pojawił się też Przystanek Woodstock (pierwsza edycja w 1995 - przyp. red.). - mówi Edgar Hein, redaktor programowy Radia Afera, nauczyciel historii, a także - od dwóch lat - prowadzący jarocińskiego festiwalu.

„Kilkanaście lat temu też było inaczej. Ale to nie znaczy, że źle”

Przez blisko 11 lat podejmowano kilka prób reaktywacji festiwalu, jednak żadna z nich nie przynosiła oczekiwanych efektów. Były i takie, które nawet nie doszły do skutku, bo odwoływano je kilka tygodni przed.

Dopiero rok 2005 przyniósł nową odsłonę starego festiwalu. Jak mówią jej uczestnicy, był na nią pomysł. Pod nazwą Jarocin PRL Festiwal uruchomiono „wehikuł czasu” dbając o liczne elementy scenograficzne przypominające tamten czas.

- To była świetna reaktywacja, ponieważ wrócono do zespołów, które w Jarocinie już występowały. Nie wymienię wszystkich, ale na pewno była Kobranocka, było TSA, Dżem, Dezerter. W tym momencie, dla tych ludzi wychowanych na Jarocinie, to był powrót do korzeni i przypomnienie. Udało się odtworzyć tę atmosferę dawnego Jarocina - przyznaje Baca, który powrócił na festiwal w 2005 roku.

Ta edycja ponownie rozsławiła dawny festiwal i sprawiła, że znów, co roku do Jarocina zaczęły przyjeżdżać kolejne pokolenia.

- Mój pierwszy Jarocin był w 2007 roku. Byłem świeżo po maturze, byłem punkiem z małej miejscowości, chodzącym do ogólniaka w Wągrowcu. Na Jarocin jechali moi znajomi - para i koleżanka, która strasznie mnie na ten festiwal namawiała, bo nie chciała jechać tam sama z parą. Długo zastanawiałem się, czy chcę tam jechać - przyznaje Edgar Hein.

- Miałem duże oczekiwania co do tego festiwalu. Obawiałem się, bo wszyscy mówili, że to wielka legenda, a ja się bałem, że pojadę i znajdę tam bandę pijanych punków, leżących w rowie. Ta legenda na mnie z jednej strony działała jak magnes, a z drugiej bardzo odpychała, bo miałem obawy, że taki reaktywowany festiwal będzie klapą.

Finalnie Edgar zdecydował się na Jarocin, do czego najbardziej przekonała go... mama.

- Dała mi stówę od chrzestnej, która zostawiła ją dla mnie za wyniki matur, i powiedziała „jedź, przecież widzę, że chcesz”. Szczerze? Spędziłem tam fantastyczne trzy dni. Zobaczyłem po raz pierwszy Dezertera - mój ukochany zespół, którego, jako chłopak z wioski, nie miałem okazji zobaczyć na żywo - opowiada Edgar. - To też pokazuje, że nawet te 15 lat temu, na Jarocinie też było inaczej. Ale to nie znaczy, że źle. Był nie tylko inny od tego „starego”, ale też miał dla młodych nieco inne znaczenie niż ten obecny.

„Starocin” - sentymenty w rytmie rocka

Nie da się jednak zauważyć, że obecnie spora część uczestników mieści się w przedziale wiekowym 40-60. To ci, którzy na Jarocin przyjeżdżali właśnie w latach 80. i 90. Tak było też podczas tegorocznej edycji. Wśród przedstawicieli tego pokolenia znalazło się trzech mężczyzn, którzy, w ramach żartu, przedstawili się nam fałszywymi imionami: Zdzisław, Mietek i Bartek. Nie ukrywają oni swojego lekkiego rozczarowania ostatnimi edycjami festiwalu.

- Jak byłem nastolatkiem i tu przyjeżdżałem, to było to coś zupełnie innego. Takiego czegoś się wtedy nigdzie indziej nie widziało. Teraz to jest to tak naprawdę taki rodzinny piknik - mówi Mietek.

Po ubiorze dwójki z nich z daleka można określić, że są fanami rockowej muzyki. Jeden ma na sobie skórzaną kurtkę, drugi koszulkę z nazwą punkowego zespołu. Obaj na nogach mają też glany. Stylizacją zdecydowanie odbiega od nich Bartek. Dżinsy, adidasy i szara rozpinana bluza z kapturem zdają się dość „normalne”, jak na taki festiwal, choć pytanie, co w takim miejscu uchodzi za normalne.

- Jesteśmy trochę na wymarciu, bo jeszcze przyjeżdżamy w glanach, tak jak dawniej, ale widzimy tu ludzi w sandałach czy japonkach - zwraca uwagę Zdzisław.

Zaraz dodaje Bartek: - Żeby nie było, teraz nam to odpowiada, bo mamy już swoje lata. Jak śpiewa Dr Misio, jesteśmy „za starzy, by tańczyć pogo”. Ale fakt, to nie jest już ten klimat starego „Jarocina”.

Mężczyźni przyznają jednak, że takich powracających po latach obecnie jest bardzo dużo.

- Dzisiaj, stojąc pod sceną, praktycznie widzi się same znajome twarze. Jeżdżąc od tylu lat rzeczywiście wiele osób się zna. Trzeba przyznać, że obecnie przyjeżdżamy tu głównie z sentymentu - przychodzi ten czas i człowiek stwierdza „kurczę, jednak pojedziemy”. Fakt, że gdy patrzymy na line up-y nie zawsze nam pasują wszystkie koncerty, ale jesteśmy. To już jest jak rodzina, do której się przyjeżdża, jak święta - nie ukrywa Zdzisław. - Na takich, jak my, mamy nawet określenie, mówimy, że przyjechał „Starocin”.

Jarocin wciąż przyciąga młodych?

W czasach, kiedy nas zalewa wysyp raperów, kolejnych gwiazd pop-u, nadal wśród młodzieży znajdują się fani muzyki rockowej. Choć jak sami przyznają, jest ich niewielu. Podobnie, jak festiwalowicze z lat 80., właśnie tutaj mogą pozwolić sobie na swobodę. Tu nie odbiegają od reszty, nie muszą być „modni”, „na czasie”. Dlatego na jarocińskim stadionie nadal można spotkać młode osoby w glanach, ciężkich skórzanych kurtkach, z pieszczochami na rękach, agrafkami, ćwiekami czy naszywkami na ubraniach. Z kolczykami w twarzy i irokezami na głowach. Dla wielu z nich, to również jeden z niewielu momentów wolności.

- Zawsze tak wyglądam, słucham punkowej muzyki. KSU, Włochaty, Brudne Dzieci Sida, ADHD Syndrom, Podwórkowi Chuligani - wymienia Dominik. - Mam 19 lat, to jest mój pierwszy festiwal w życiu. I jest tu za***iście, nie mogłem lepiej wylądować - wykrzykuje z podekscytowaniem.

Tym, co najbardziej spodobało mu się po dwóch dniach festiwalu jest otwartość innych osób.

-Tu jest tolerancja. Ludzie są w cho**rę mili. Dzisiaj rzadko spotyka się punka na ulicy. W szkole przez mój wygląd bywam różnie traktowany. Jest nauczycielka, która na mój widok rzuca „zejdź mi z oczu”. Na ulicach też niektórzy krzywo się patrzą. A tutaj, takich, jak ja, jest wielu - zwierza się 19-latek.

Jak tłumaczy Dominik, jego miłość do punk rocka jest odzwierciedleniem tego, co siedzi mu w duszy.

- Jest wiele rzeczy, z którymi się nie zgadzam, na które się buntuje, ale niestety nie potrafię tego pokazać na zewnątrz. Cały ten bunt siedzi we mnie w środku, dlatego strój i cała kultura punkowa pomagają mi to choć trochę wyrazić - przyznaje.

Podobnie mówią też inni festiwalowicze. Na polu namiotowym spotykamy grupę młodych osób, siedzących w kręgu na trawie. Długie włosy, bandany na głowach, nadgarstki zapełnione koralikami i rzemykami. To grupa, która poznała się podczas poprzedniej edycji festiwalu. Choć pochodzą z różnych miast, to właśnie „Jarocin” połączył ich ze sobą. Piotr i Wiktoria są z Gdańska, Kasia z Przemyśla, Asia z Sanoka, a Ola z Jarosławia. W tym roku do ekipy dołączył także Mikołaj, który przyjechał z Zakopanego.

- Super jest przebywać wśród ludzi, którzy słuchają tej samej muzyki - mówi jedna z dziewczyn. - Nasze roczniki słuchają głównie rapu i techno, więc można powiedzieć, że trochę odbiegamy od nich. A tutaj, wszyscy żyją rockiem i tą ciężką muzą, dlatego czujemy się tu dobrze i bardzo swobodnie.

Tym, co najbardziej pociąga ich w ciężkich brzmieniach jest nie tylko, jak mogłoby się wydawać, muzyka. Zwracają oni uwagę na teksty piosenek. - Rock i wszystkie jego pochodne, to muzyka, w której ważny jest przekaz. Dzisiaj tego brakuje w piosenkach. Wiele tekstów jest płytkich i o niczym ważnym nie opowiada - tłumaczy Kasia.

- Liczą się słowa, ale też energia, jaka za nimi płynie. Dlatego ten festiwal pozwala wyrzucić z siebie wszystkie emocje. Można pójść w pogo, wykrzyczeć się… człowiek automatycznie czuje się wolny - wtrąca się Mikołaj. - Co ważne, te teksty napisane nawet kilkadziesiąt lat temu, nadal są aktualne i pasują do obecnych wydarzeń i tego, jak się czujemy - kończy Kasia.

Jednak wiele tekstów z tamtych czasów opowiadała o buncie, walce, przeciwstawieniu się np. systemowi. Czy dzisiaj bunt wśród młodych nadal występuje?

- To nie jest tak, że wtedy młodzież się buntowała, a dzisiaj nie. Ale wydaje mi się, że tamte pokolenia były dużo bardziej odważne, niż my. Dzisiaj bardziej rozmawiamy w małych gronach, jak tutaj, o tym co nas gryzie, boli, co nam nie pasuje, co jest dla nas nie tak. Ale brakuje takich ruchów, wyjść na ulicę. A jeśli już to się dzieje, to często wiele osób robi to tylko po to, żeby się pokazać, a poza tym szybko te inicjatywy umierają - mówi Wiktoria.

- Na przykład, buntujemy się przeciwko danej partii, ale kończy się to tylko na krzyczeniu, żeby ich je*ać. Zdecydowanie brakuje nam tej odwagi. I to jest ten problem - ponownie dodaje Piotr.

A, jak podkreśla Kasia, wartości i to, co jest dla młodych najważniejsze, nigdy się nie zmieniło.

- Chłopcy z Placu Broni śpiewali: „wolność kocham i rozumiem” i my dzisiaj dokładnie tego samego byśmy chcieli - puentuje dziewczyna.

Jarocin nadal potrzebny. Nam wszystkim

Dziś festiwal charakteryzuje się przede wszystkim rodzinnym klimatem. Nie jest to impreza tylko dla młodych, ani wyłącznie dla starszych. Na kocach i matach albo w pierwszych rzędach pod sceną. Ekipą, w grupie, całe rodziny z dziećmi, pary. W sandałach i kapeluszach, czy w glanach, skórach i irokezach na głowie. Na jarocińskim festiwalu wszyscy bawią się razem.

Wśród uczestników tegorocznej edycji wydarzenia duże zainteresowanie wzbudzała siostra zakonna, która wraz z grupą podopiecznych z Domu Chłopaków tańczyła pod sceną. Zakonnica nie ukrywa, że jest punkrockową duszą.

- Przyjechaliśmy dobrze się bawić. Jestem tutaj z grupą z Domu Chłopaków - z grupą chłopców z niepełnosprawnością intelektualną. Chłopcy lubią ten rodzaj muzyki, a my chcemy ich w tym wspierać - mówi siostra Rozalia i przyznaje, że sama również jest fanką mocnych brzmień.

- Punku się z serca nie wykorzeni. Wychowałam się na takiej muzyce, a jestem w zakonie, więc nie jest to jakaś „szatańska” muzyka, jak niektórzy mogą mówić - podkreśla siostra.

Chłopcy będący z z siostrą na festiwalu, słuchali koncertów siedząc pod samą sceną. Co więcej, jak przyznaje siostra Rozalia, część z nich mogła także po raz pierwszy spróbować pogo.

- Chłopcy lubią to, cieszą się bardzo. Gdy słyszą, że jest kolejna okazja, żeby być na jakimś koncercie to czekają z niecierpliwością, odliczają dni. Ale informacja o takich wydarzeniach zawsze wychodzi od nas, my wyszukujemy dla nich te koncerty - relacjonuje siostra. - Przed koncertami planują stylizacje, fryzury, dodatki. Żyją tym. A na koncertach widać jak bardzo są zachwyceni, jak chłoną tę energię.

Rodzinna atmosfera i piknikowy klimat obecnego Jarocina budzi pewne kontrowersje wśród niektórych uczestników. Jednak zupełnie nie zaskakuje to Bacy i Edgara z Radia Afera.

- Gdybym miał szukać różnic w tym, co odbywa się obecnie, a co było dawniej, to wtedy był to festiwal ludzi młodych i zbuntowanych. W tej chwili jest to festiwal dojrzałych słuchaczy, odbiorców muzyki rockowej i nie tylko, bo trzeba zaznaczyć, że rockowość Jarocina nie jest przeszłością, ale są elementy nowatorskie, zaskakujące. Organizatorzy wychodzą z ofertą dla najmłodszego grona słuchaczy. I to jest super, bo my, ci starsi odbiorcy, mamy wspominkowe elementy muzyczne, ale jest też coś dla tych szesnasto-, osiemnastolatków, którzy niekoniecznie siedzą w muzyce rockowej, ale po prostu słuchają muzyki i coś dla nich również jest w line up-ie przygotowane - podkreśla Baca.

- Ta rodzinność i piknikowość Jarocina musiała nastąpić, bo pojawia się tam pokolenie, które dorastało na tym festiwalu, więc ono się rozmnożyło i mamy teraz tego taki efekt, że dawni festiwalowicze dziś przyjeżdżają z dziećmi. Mi to absolutnie nie przeszkadza. Ja to bardzo lubię. A wszystkim dawnym fanom Jarocina, którym brakuje hałasu, ścisku i zgiełku proponuję cztery-pięć pierwszych rzędów pod sceną. Pogujcie zdrowo przez cały 60-minutowy koncert rockowego artysty - życzę wam powodzenia - dodaje z przekąsem.

Te różnice w pełni odpowiadają też Edgarowi, który zwraca uwagę, że dawny festiwal nigdy już nie wróci, bo zmieniły się czasy.

- Można narzekać. I co? My możemy powiedzieć: Dziękujemy, „panie Władku”, że w ’88 roku jeździł pan na Jarocin i przeżywał piękne chwile, a w ’90 bił się ze skinami, walczył - najpierw z komuną, a później z kapitałem. Super, świetnie. To pana czas i pana wspomnienia. Ale niech pan nie ma pretensji do swoich dzieci czy wnuków, że oni dziś jadą tam w innym celu. Nie zmienia to faktu, że ten festiwal nadal jest potrzebny, o czym świadczy liczba kilkunastu tysięcy ludzi bawiących się pod sceną - odpowiada na negatywne głosy starszego pokolenia Edgar.

- Grunt, żebyśmy nie zamykali się na Openery, Jarociny czy inne festiwale, ale żebyśmy potrafili dostrzec mniejsze przedsięwzięcia muzyczne, kulturalne, realizowane nieraz dla 120 osób. Bo to właśnie tam obecnie są te inicjatywy, które były znakiem rozpoznawczym wielkiego Jarocina lat 80. - czyli odkrywanie młodych talentów, młodych artystów.

---------------------------

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Nicole Młodziejewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.