Zabijał świnie młotkiem. Konały na podłodze zalanej krwią
Zapowiada się długi proces. Dłuższy niż uśmiercanie świń młotem, do czego miało dochodzić na fermie w Przybkowie koło Barwic. Przed sądem odpowiada za to dwóch mężczyzn.
Wiosna 2018 roku. Do mediów i internetu trafiają szokujące filmy nagrane z ukrycia telefonem komórkowym przez Cezarego W., pracownika fermy w Przybkowie koło Barwic. Upublicznił je, bo miał dość procederu brutalnego uśmiercania świń, które nie nadawały się do uboju.
Zwierzęta umierają w konwulsjach
Sceny są porażające, tylko dla ludzi o mocnych nerwach. W chlewni rosły mężczyzna (jak się potem okaże, Sławomir Ch., kierownik fermy) uderza w głowy świń ostrą końcówką młotka. Towarzyszy temu głuchy odgłos ciosów i przeraźliwy kwik zwierząt, tych zabijanych, i tych, które za chwilę to spotka. Podłoga chlewni zalana jest krwią, ranne świnie wiją się i konają w konwulsjach. Niektóre padają od pojedynczego ciosu, inne uderzane są po kilka razy. Na innym ujęciu widać, jak dobija się - także młotkiem - zwierzęta leżące już przed chlewnią. Potem spychacz zgarnia je na stos.
Film trafia do działaczy stowarzyszenia Animals z Gdańska, którzy ujawniają materiał. Te same ujęcia wcześniej dostaje także dr Zdzisław Kalupa, powiatowy inspektor weterynarii w Szczecinku. To on składa doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
- Takie postępowanie jest karygodne, takie osoby w żadnej mierze nie powinny mieć możliwości pracowania ze zwierzętami! - mówił nam wtedy wzburzony i wyjaśniał, że świnie, które są chore, mają złamania lub z innych powodów nie nadają się do uboju i przerobu, powinny być uśmiercone w sposób humanitarny.
Dr Zdzisław Kalupa ma w tych sprawach spore doświadczenie: - Pracowałem siedem lat w fermie trzody chlewnej. Eutanazji można dokonać, podając środek farmakologiczny. Robi to lekarz weterynarii. Z kolei tzw. kleszczy elektrycznych, czyli urządzenia oszałamiającego lub zabijającego zwierzęta za pomocą prądu, może użyć tylko osoba z uprawnieniami, podobnie jak radicala. To urządzenie do mechanicznego ogłuszania i oszałamiania zwierząt rzeźnych - działa na zasadzie uderzenia w głowę trzpienia wystrzeliwanego pod wpływem gazu. W tych dwóch przypadkach lekarz stwierdza, czy nastąpił zgon, czy tylko utrata świadomości. Jeżeli zwierzę nadal żyje, należy użyć środka farmakologicznego lub spowodować jego wykrwawienie.
Pod lupą prokuratury: pracownik, jego szef i lekarz weterynarii
Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa złożyli także działacze Animals.
Nagrany przez pracownika Sławomir Ch., kierownik fermy trzody chlewnej, który młotkiem wali świnie w głowy, zarzuty usłyszał szybko. Prokurator powołał się na artykuł 35 Ustawy o ochronie zwierząt, który mówi o odpowiedzialności karnej za zabijanie zwierząt z naruszeniem przepisów lub znęcanie się nad zwierzęciem.
- Przesłuchany w charakterze podejrzanego, złożył wyjaśnienia i powiedział, że przyznaje się do tego, że uśmiercił zwierzęta. Jednak nie przyznaje się, że działał ze szczególnym okrucieństwem i w przestępczy sposób. Wskazał, że jego działanie było wręcz humanitarne - mówił wówczas Ryszard Gąsiorowski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. - Podał też, że wykonywał polecenia i brał pod uwagę konsultacje z innymi osobami, które zadecydowały o tym, że zwierzęta zginą. Wskazał w pierwszym rzędzie na lekarza weterynarii.
I właśnie ustalenie roli weterynarza zajęło najwięcej czasu. Prokuratura długo nie mogła się doczekać na opinię biegłej. A gdy już w końcu nadeszła, były do niej uwagi.
- Zabrakło w niej bowiem odpowiedzi na pytanie, czy można było tak postępować ze świniami, jak widać na filmie, i w ten sposób je uśmiercać - tak prokurator Ryszard Gąsiorowski tłumaczył nam we wrześniu 2020 roku przeciągające się śledztwo, dodając, że biegły w swojej opinii skupił się na ogólnych kwestiach funkcjonowania ferm trzody chlewnej.
Proces po czterech latach od ujawnienia procederu
W końcu poprawiona opinia znalazła się w rękach śledczych, postępowanie można było zakończyć i sporządzić akt oskarżenia. Trafił do sądu dopiero pod koniec zeszłego roku, a proces rozpoczął się wiosną 2022 roku.
Na ławie oskarżonych zasiedli: były już kierownik fermy Sławomir Ch. i Piotr T., lekarz weterynarii, który odpowiadał za opiekę weterynaryjną nad świniami. Szczecinecka prokuratura oskarża ich o uśmiercenie ze szczególnym okrucieństwem ponad 200 świń.
Według śledczych, oskarżeni przed ubojem nie pozbawili zwierząt świadomości, a mieli taki obowiązek. Świniom miano nie podać odpowiedniego środka farmakologicznego lub podawano go w za małych dawkach. Zwierzęta dostawać miały jedynie znieczulenie, także w zbyt małych dawkach. Uboju dokonywano przy pomocy uderzenia obuchem młota w głowę lub urządzeniem ogłuszającym, czyli radicalem. Do zdarzenia doszło na początku lutego 2018 roku, życie wówczas straciło 165 świń.
Kolejnych 30 świń zginęło pod koniec lutego tego roku, gdy uboju dokonać miał sam kierownik fermy, zdaniem śledczych zabijając je uderzeniem obuchem młota bez podania żadnych środków farmakologicznych. Podobną liczbę świń miesiąc później miał uśmiercić weterynarz, części z nich podając specyfik do eutanazji, bez znieczulenia.
Proces trwa
Na pierwszej rozprawie przed Sądem Rejonowym w Szczecinku (marzec 2022 roku) pojawił się tylko Piotr T., który przyznał się jedynie do poświadczenia nieprawdy w dokumentach dotyczących uboju świń.
- Była to pomyłka w dacie o jeden dzień, w żadnej mierze nie dotyczyła faktów - mówił dziennikarzom mecenas Jakub Rogólski, obrońca weterynarza, który w procesie odmówił składania wyjaśnień.
Mimo niestawienia się Sławomira Ch., który także nie przyznaje się do winy, proces z udziałem jego obrońcy toczył się normalnie.
Linia obrony koncentruje się na kwestionowaniu opinii biegłej. Jakub Rogólski przekonywał, że ekspertka nie ma doświadczenia w hodowli i opiece weterynaryjnej nad trzodą chlewną, bo zajmuje się głównie małymi zwierzętami. Obrońca zamierza więc wystąpić o nową opinię, a jeżeli sąd się na to nie zgodzi, to przedłoży opinię zleconą prywatnie.
Mecenas zaprzeczył też kategorycznie, aby jego klient uśmiercał świnie uderzeniami młotem.
- Świadkowie, którzy to zeznali, wycofali się ze swoich zeznań - mecenas zapewniał, że jego klient był tylko obecny przy zdarzeniach nagranych na filmie.
Poruszające były zeznania Cezarego W., pracownika fermy, który nagrał filmiki z uśmiercania świń i przekazał je powiatowemu lekarzowi weterynarii. Tłumaczył, że zrobił to, bo nie podobały mu się takie praktyki. Opisał też sytuację, gdy podczas bicia świń ułamał się drewniany trzonek młota. Sprawca miał pójść wtedy dospawać metalową rączkę i dalej uśmiercał świnie.
Z zeznań świadka Zbigniewa S., członka zarządu spółki prowadzącej fermę, wynika, że tzw. upadki chorych zwierząt w liczbie około 200 miesięcznie - przy 30 tysiącach sztuk hodowanych na fermie - były w normie. Przyznał także, że trafiały do niego informacje o kradzieżach środków farmakologicznych, dlatego m.in. zarządzono kontrole w autobusie dowożącym pracowników czy zakazano przynoszenia przez nich dużych toreb.
Proces dopiero się rozpoczyna, do prawomocnego wyroku długa droga. Oskarżonym grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności.