Zabił ją za jedno słowo
Krzysztof P. odmówił ukochanej zrobienia kanapek na śniadanie. Gdy go obraziła, wbił jej nóż w serce. Sąd Okręgowy w Krakowie skazał oskarżonego za zabójstwo na 11 lat więzienia. Wyrok prawomocny.
Grażynka zaczęła się wściekać na Krzyśka i Ryśka, bo jeden z nich grzebał w jej paczkach, które z Caritasu dostała na święta. Rysiek spuścił głowę i wyszedł do pokoju obok, bo wolał z nią nie zadzierać, ale furia kobiety wcale nie była mniejsza. Wręcz przeciwnie. Skoczyła tym razem z gębą na Krzyśka, aby natychmiast jej zrobił kanapki na śniadanie, ale on nie miał takiego zamiaru.
- Przecież to ty jesteś kobietą - zauważył przytomnie. W odpowiedzi usłyszał z jej ust dobrze mu znaną wiązankę przekleństw: „ty k... pier...a, pedale”. Ostatniego słowa już Krzysiek nie wytrzymał. Poszedł do kuchni po nóż, wrócił do pokoju i zadał cios prosto w zserce Grażynki (tak nazywał ją na co dzień). Ta miękko osunęła się na wersalkę, a potem na podłogę. Był drugi dzień świąt Bożego Narodzenia.
Biesiady na ul. Okólnej
Ulica Okólna w Podgórzu to nie jest fajne miejsce, częściej bywa tam policja niż listonosz. Losy Grażynki i Krzyśka były jednak nierozerwalnie związane z tym niefartownym adresem.
Mieszkali w jednej klatce bloku, znali się od małego. W chwili opisywanych tu wydarzeń ona miała lat 51, on - 44. Oboje po rozwodach, z dorosłymi dziećmi, którymi się nie zajmowali, bo po co. Kiedy Grażynka ostro pokłóciła się z rodzicami, to bez wahania poszła mieszkać do Krzyśka.
Ich związek był mieszanką wybuchową, to znaczy wybuchała raczej Grażynka, która wtedy tłukła Krzyśka ile wlezie. Biła go po głowie flakonami i wazonami, raz wylała na niego zupę, kiedy indziej szczypała do krwi i drapała. Znosił to dzielnie, ale gdy ukochana przekraczała granice tolerancji, mówił do niej „ty szmato” i walił w twarz otwartą dłonią, czyli jak to się mówi „z liścia”. Jej agresja wtedy topniała, niczym fala tsunami, która w końcu dociera do odległego brzegu.
Prowadzili dom otwarty, ale w tej dzielnicy miasta to ma specyficzne znacznie. Otwarty był, owszem, bo ktoś raz mocno kopnął drzwi, aż zamki wyleciały i od tej pory podpierali je deską lub fotelem. Domofon działał jak chciał, bo za niepłacenie rachunków odcięto im prąd i gaz. Aby zrobić kawę na śniadanie, po gorącą wodę Grażyna chodził do sąsiada i przynosiła ją w termosie.
Żyli z 400 zł renty Krzyśka, jedzenie mieli z jadłodajni dla ubogich. Wódkę i tanie wina nabywali w sklepie za rogiem. Jeśli ktoś wpadał z własnym trunkiem, zawsze był mile witany. Kiedy miał zakąskę, to Krzysiek i Grażynka prawie kłaniali mu się w pas, jak każe staropolska gościnność.
Picie to był rytuał, stały element dnia, by nie powiedzieć tradycja, której nikt nie śmiał zakłócić, chyba że gość dołączał się z własną flaszką i stawiał kolejkę. Wtedy szły w niepamięć uprzedzenia, zadawnione krzywdy i złe słowa, które kiedyś padły z ust przybysza. Polak w takiej sytuacji ma duszę otwartą, jak wejście do kanionu Kolorado. W tej dzielnicy to po prostu było niepisane prawo.
Ich „dom otwarty” był uciążliwy dla sąsiadów, którzy zaczęli zbierać podpisy pod petycją, by eksmitować Krzyśka z jego mieszkania. Ludzie mieli dość wyzwisk, pijackich awantur, sikania w klatce schodowej, interwencji policji i nocnych krzyków. Zwykła fanaberia tych, co nie lubią wódki.
Rysiek dołącza do pary
Po 11 latach wspólnego życia do pary dołączył Rysiek, bezdomny, zatwardziały alkoholik, który miał tylko jedną zaletę, ale za to nie byle jaką: 570 zł comiesięcznej renty. Z takim kapitałem mógłby przebierać w melinach, więc wybrał luksus: tę przy ulicy Okólnej. Zajął mniejszy pokój i tam upchał swoje rzeczy: koszulę, dodatkową parę spodni i szczoteczkę do zębów. Dbał o to, by po przepiciu za bardzo nie śmierdziało mu z gęby.
Cichy, spokojny, pomagał Krzyśkowi w zbieraniu złomu, bo z tego był poważny zastrzyk finansowy.
Gdy Grażynka się złościła na Ryśka, ten za każdym razem znikał jej z oczu, by ochłonęła. Aby przyspieszyć proces łagodzenia jej wściekłości, stawiał flaszkę wódki. Wtedy Grażynka milkła i po chwili w mieszkaniu znowu panowała atmosfera zrozumienia, miłości i tolerancji. Słychać było tylko jak mantrę słowa: no to polej...
Tragiczne święta
Tamtego 26 grudnia, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, Rysiek z flaszką pojawił się już koło godz. 8, zgodnie podzielili się ożywczym trunkiem, ale Grażynka w swoim stylu zaczęła rzucać bluzgi na obu panów. Rysiek zniknął w pokoju, Krzysiek dzielnie znosił obelgi. Odmówił zrobienia kanapek. Kiedy usłyszał kolejne wulgarne słowo nie wytrzymał i poszedł po nóż. Wbił go w klatkę piersiową Grażynki, a jak upadła na podłogę, pobiegł do Ryśka po pomoc. - Źle zrobiłem - powiedział niezbyt precyzyjnie, ale Rysiek w lot pojął, że to coś poważniejszego niż zwykłe bicie po mordzie.
Przeniósł ranną na wersalkę i wodą utlenioną zaczął przemywać jej ranę. Rozmawiał z Krzyśkiem, że trzeba wezwać fachową pomoc, ale Grażynka się sprzeciwiała.
- Nie róbcie tego, bo będą kłopoty - panowie wiedzieli, że chodzi jej o rutynową w takich przypadkach wizytę funkcjonariuszy policji.
Krzysiek pozbył się noża i wyszedł z mieszkania. Rysiek też gdzieś zniknął po chwili. Jak się potem okazało, wybrał się do swojej ciotki na obiad. Ranna została na wersalce, spokojnie konała w samotności. Na moment zajrzała do niej sąsiadka z obiadem, ale przekonana, że Grażynka śpi pijana, wycofała się za drzwi.
Wersja Krzyśka
Gdzieś po trzech godzinach Krzysiek pojawił się w mieszkaniu, widział, że jego kobieta gaśnie w oczach i tak naprawdę dopiero wtedy zaczął działać.
Po długo trwających zabiegach telefonicznie wezwano karetkę pogotowia. Przyjechał lekarz i już tylko stwierdził zgon Grażynki. Wykręcił też numer na policję: - Przyjeżdżajcie, bo jest tu dla was robota.
Krzysiek początkowo sugerował, że nienaturalny zgon jego partnerki to robota Ryśka.
- Wyszedłem rano z mieszkania i oni wtedy sami zostali w środku. Wróciłem i Ryśka nie było, a moja kobieta leżała ranna - opisywał. Potem przyznał się jednak, że to on zadał cios nożem.
W trakcie śledztwa przedstawił jeszcze jedną wersję zbrodni. Siedzieli w mieszkaniu, ktoś się awanturował za drzwiami, Grażynka wyjrzała na korytarz i wtedy nieznany sprawca wbił jej nóż, który Krzysiek tylko wciągnął z rany.
Przed sądem zaprzeczał zarzutom, mówił, że jest niewinny. Wcześniejsze przyznanie się tłumaczył szokiem oraz tym, że policjanci go zastraszyli, miażdżyli mu palce i grozili.
Wyrok skazujący
Sąd Okręgowy w Krakowie nie uwierzył w tłumaczenia Krzysztofa P. i skazał go na 11 lat więzienia za zabójstwo. Nie uwierzył, że mężczyzna podejmował działania, by ratować Grażynę P. Nie miał wątpliwości, że oskarżony zacierał ślady przestępstwa, którego dopuścił się z błahego powodu.
Okolicznością obciążającą była poprzednia karalność Krzysztofa P. i to, że przed sądem nie przyznał się do dokonania zabójstwa. Dość mało przekonująco brzmiały jego słowa w sali rozpraw, że teraz nie chce mu się żyć, stracił sens istnienia, bo Grażynka była jego podporą. Skoro tak, to czemu nie uczynił nic, aby ją ratować, kiedy konała kilka godzin w mieszkaniu?
Wyrok jest prawomocny.