Zabił kobietę nożem, siedział 10 lat. I znów zaatakował - w Rzeszowie
Marek Ś., mieszkaniec gminy Tyczyn, ma 50 lat. Dwa lata temu opuścił zakład karny, gdzie odsiadywał wyrok za zabójstwo swojej partnerki. Kilkanaście dni temu zaatakował kolejną kobietę.
31-latka szła przed ósmą rano razem z dzieckiem i koleżanką ulicą Kochanowskiego w Rzeszowie.
Podbiegł do niej mężczyzna i zadał jej cios nożem w szyję. Napadł ją od tyłu, trafił ostrzem w ucho. Usiłował uderzyć kolejny raz, ale obie kobiety narobiły krzyku, na pomoc przybiegli przechodnie, mężczyzna uciekł. Po południu tego samego dnia został zatrzymany niedaleko miejsca zdarzenia. Okazało się, że do Rzeszowa przyjechał skuterem, który zostawił w okolicy ulicy Siemieńskiego. Kiedy po niego wrócił, wpadł w ręce policji. Był trzeźwy.
Zaatakowanej kobiecie nic poważnego się nie stało. Została lekko ranna w szyję.
Jak się okazało, kobieta znała tego mężczyznę. Poznali się już po jego wyjściu z więzienia za pośrednictwem ogłoszenia matrymonialnego. Po pewnym czasie kobieta postanowiła zakończyć znajomość z Markiem Ś., ale ten nie mógł się z tym pogodzić i zaczął ją prześladować: nagabywał, prosił o spotkania, nachodził w domu, nękał telefonami i SMS-ami. Z tego powodu kobieta miała się wyprowadzić z miejsca swojego zamieszkania do Rzeszowa.
Przeciwko mężczyźnie były wszczynanie postępowania o stalking.
Miała szczęście, że udało się
Podczas przesłuchania w prokuraturze Marek Ś. nie przyznał się do usiłowania zabójstwa mieszkanki Rzeszowa, odmówił składania wyjaśnień.
W trakcie posiedzenia sądu, na którym zapadła decyzja o aresztowaniu, 50-latek stwierdził, że nie miał zamiaru nikogo zabić, zaprzeczał, że miał przy sobie nóż. Potwierdził tylko, że był na miejscu zdarzenia i spotkał się ze swoją znajomą.
Z ustaleń śledczych wynika, że Marek Ś. miał ze sobą nóż, a po nieudanym napadzie go porzucił. Nóż został znaleziony niedaleko miejsca zdarzenia.
- Ta kobieta miała szczęście, bo 12 lat temu inna kobieta nie miała tyle szczęścia - mówi nam jeden z policjantów, który przeprowadzał czynności na miejscu zdarzenia.
Bo chciała usunąć ciążę
Marek Ś. miał wtedy 38 lat. 9 grudnia 2004 roku wraz ze swoją partnerką wyszli z pobliskiego szpitala od lekarza ginekologa i pokłócili się. Na ulicznym parkingu samochodowym Marek Ś. zadał kobiecie śmiertelne ciosy. Chwilę później sam poinformował policję - najpierw telefonicznie, a później osobiście - o popełnionym przez siebie przestępstwie. Według aktu oskarżenia mężczyzna działał z zamiarem pozbawienia życia Małgorzaty S., zadał jej 9 ciosów nożem. Kobieta była z nim w ciąży, zmarła na miejscu.
W trakcie procesu Marek Ś. powtarzał, że nie chciał zabić swojej przyjaciółki.
- Ale gdy mi powiedziała, że chce usunąć ciążę, to załamałem się psychicznie - mówił na rozprawie.
Utrzymywał, że chciał jedynie obronić swoje nienarodzone jeszcze dziecko. Przed sądem przekonywał, że kochał matkę swojego dziecka i planował z nią wspólną przyszłość, chciał założyć rodzinę. Zapewniał też, że nie pamięta momentu zabójstwa.
Sędzia, uzasadniając wyrok, powiedział, że sąd wymierzając karę, wziął pod uwagę opinię biegłych, którzy stwierdzili, że Marek Ś. cierpi na uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego, co powoduje, że ma ograniczoną zdolność pokierowania swoim postępowaniem. Tak było właśnie w chwili zabójstwa. Ponadto, jak podkreślił sędzia, oskarżony przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył szczegółowe wyjaśnienia. Uznał też, że wnioskowana przez prokura-turę kara byłaby zbyt surowa. Według sądu, narastający od dłuższego czasu między oskarżonym a jego ofiarą konflikt nie był jednak tak silny, by uznać, że zabójstwo zostało dokonane w afekcie. Sędzia dodał, że oskarżony przygotowywał się do zabójstwa (w tym dniu kupił w pobliskim sklepie nóż) i kilka razy groził swojej przyjaciółce zabiciem, jeżeli ta zdecyduje się usunąć ciążę.
Marek Ś. przez cały czas zaprzeczał, jakoby groził swojej przyjaciółce.
Proces trwał dwa lata. Prokuratura wnioskowała o karę 15 lat pozbawienia wolności, sąd wydał wyrok - 12 lat.
***
Za usiłowanie zabójstwa w warunkach recydywy Markowi Ś. grozi co najmniej 12 lat więzienia.