Zabójcy mają szansę wyjść już na wolność
Za podwójne zabójstwo usłyszeli prawomocne wyroki 25 lat więzienia. Siedzą już 11. I po tylu sprawa zbrodni w Bielsku Podlaskim zaskakująco wraca na wokandę. Bo skazanie było na podst. niekonstytucyjnego przepisu.
Gdy wszystko wydawało się jasne, Sąd Najwyższy nakazał wznowienie postępowania. Ale nie pod kątem winy oskarżonych. Ta jest bezsprzeczna. Mirosław Żukowski i Bogusław Weremski dopuścili się zabójstwa. Wątpliwości są tylko co do kwalifikacji prawnej i kary. W tzw. międzyczasie Trybunał Konstytucyjny uchylił bowiem zastosowany w tej sprawie przepis jako niekonstytucyjny. Za podwójne zabójstwo Temida mogła orzec karę 25 lat więzienia lub dożywocia. Przed nowelizacją kodeks dopuszczał też łagodniejszą sankcję, 12-15 pozbawienia wolności. Dlatego Sąd Okręgowy w Białymstoku (jako pierwszej instancji) ma ponownie przeanalizować sprawę. Wczoraj ruszył proces.
Sprawa jest bardzo nietypowa. Ale według wymiaru sprawiedliwości, okoliczności samej zbrodni - jasne. Sprawcy bili, zadawali ciosy pięściami, kopali, zmasakrowali swoje ofiary nogami od drewnianego krzesła.
- Głowa mojego brata wyglądała jak befsztyk - wspomina dziś krewny Mirosława F. Bielszczanin został zaatakowany w swoim domu przy ul. Hołowieskiej. 47-latek zmarł następnego dnia. Na miejscu zginął Marek D.
- Usłyszałem coś jakby łamany patyk. Teraz już wiem, że to łamana podstawa czaszki - opisuje tamte wydarzenia Weremski. W jego wersji tylko drugi z oskarżonych zadawał ciosy. On chciał tylko odzyskać telefon. Podejrzewał, że ma go któryś z zaatakowanych później mężczyzn. Mirosława Żukowskiego „wziął” dla ochrony. Bo, jak twierdzi, dom na Hołowieskiej to melina. Bywali tam też ludzie z zagranicy, którzy przemycali spirytus i papierosy. Różne rzeczy się tam działy. A Żukowski był postawnym facetem.
- Wzbudzał respekt. Nie wiedziałem, że to psychopata - według 59-latka to młodszy z podsądnych wpadł w amok i bił. Co innego twierdzi Mirosław Żukowski.
- „Wowka” krzyczał do F. gdzie jest telefon?! Ściągnęliśmy go z łózka na podłogę, „Wowka” go kopał, bił nóżką od krzesła w głowę. Powiedziałem, żeby przestał, bo zabije. W tym czasie Marek próbował uciec. Dorwaliśmy go w sieni. „Wowka” bił go nogą od krzesła. Ja też uderzałem, ale po plecach, nogach i rękach - brzmi wersja wydarzeń 38-letniego dziś Mirosława Żukowskiego. Ale to wyjaśnienia ze śledztwa. W procesie był małomówny. Przyznał się tylko do pobicia. Teraz twierdzi, że w ogóle nie ma związku ze sprawą, bo był wtedy w areszcie, albo niekonsekwentnie potwierdza swoje wcześniejsze wyjaśnienia.
- To nie jest normalne, że z powodu telefonu dwie osoby nie żyją - przyznał wczoraj szczerze Weremski. - F. to mój przyjaciel. Znaliśmy się bardzo długo. W szkole podstawowej siedzieliśmy w jednej ławce.
Obrońca tego oskarżonego zadał mu tylko jedno pytanie: Co pan zrobi jak wyjdzie na wolność? - W pierwszej kolejności pójdę na grób F. - zapowiada 59-latek.
Do zbrodni doszło 5 listopada 2005 r. „Żuk” został zatrzymany tej samej nocy. „Wowka” cztery dni później sam zgłosił się na policję. Ścigany listem gończym, planował ucieczkę za granicę, ale zawrócił. Dowiedział się o śmierci Mirosława F. A, jak tłumaczy, miał nadzieję, że ten oczyści go z podejrzeń. Wciąż przekonuje, że jest niewinny.
Wersje oby oskarżonych są sprzeczne. Ale w kontekście zaleceń Sądu Najwyższego, dla „okręgowego” nie ma to teraz większego znaczenia. Oddalił on też wczoraj wniosek obrońcy Żukowskiego o uzupełniającą opinię biegłego psychiatry. Te wydane do tej pory, wskazują na to, że mężczyzna był poczytalny. Do wznowienia postępowana karę odbywał w trybie terapeutycznym, ale to z powodu zespołu alkoholowego.
Kolejna rozprawa 6 marca. Sąd chce uaktualnić karty karne i zasięgnąć opinii z jednostek penitencjarnych, w których przebywają oskarżeni. Nie wykluczone, że po tym dojdzie do zamknięcia przewodu.