Zabrano mi tlen. Na Euro nie jadę, ale samokrytyki nie złożę [rozmowa]
Rozmowa z Tomaszem Zimochem o kulisach jego zawieszenia w Polskim Radiu.
- Jest jeszcze nadzieja, że pojedzie Pan na Mistrzostwa Europy do Francji i igrzyska do Brazylii?
- Nie pojadę, bo pani prezes Polskiego Radia Barbara Stanisławczyk-Żyła w piśmie, które przekazała mi ponad 2 tygodnie temu, wyraźnie napisała, że odwołuje mój wyjazd na Euro i na igrzyska olimpijskie. Zatem nie jadę.
- Co Pan usłyszał na spotkaniu Komisji Etyki 1 czerwca?
- To było kolejne posiedzenie. Pierwsze odbyło się dwa tygodnie temu. Po 2,5 godzinach wyczerpującej rozmowy, moich odpowiedziach wydawało się, że komisja nie ma już więcej pytań, ale 30 maja w godzinach popołudniowych zostałem poinformowany drogą mailową, że komisja zaprasza mnie na kolejne posiedzenie, bo chce zadać mi kilka dodatkowych pytań.
- O co pytano?
- Nie chcę tego komentować, ale ponieważ był to Dzień Dziecka, to chwilami czułem się jak dziecko. Jeśli ktoś spodziewa się ode mnie samokrytyki albo pisania sprostowań, to ja tego nie zrobię. Czasy, kiedy składano samokrytykę, wiele osób jeszcze pamięta. Nie wycofuję się z niczego, co powiedziałem w wywiadzie dla Magdaleny Rigamonti.
- Słyszę też i takie opinie, że pozbawienie Pana pracy na takich imprezach sportowych jak Euro czy igrzyska olimpijskie to jak odcięcie Pana od tlenu.
- Tak, zabrano mi tlen, powiedziałem to na posiedzeniu komisji, przed pięciorgiem dziennikarzy. Mogłem nic nie mówić, prawda? Mogłem siedzieć cicho i spokojnie jechać na Euro i igrzyska olimpijskie.
"Nie ma co przegrzewać atmosfery, ale mamy tak silną drużynę, że jak nie teraz, to kiedy"
TVN24
- Dziennikarze mediów publicznych dostali zalecenie, że nie powinni w mediach społecznościowych przedstawiać opinii, których nie przedstawiliby na antenie.
- Niedawno takie pismo dotarło do pracowników radia, że właśnie w mediach społecznościowych dziennikarz nie powinien się wypowiadać w inny sposób, niż zrobiłby to na antenie radiowej. Jeżeli chodzi o mnie, to wszystko to, co do tej pory na swoich profilach, na portalach społecznościowych umieściłem, dokładnie to samo powiedziałbym na antenie Polskiego Radia.
- Był Pan popularny, a stał się Pan sławny. To ten rodzaj sławy, który ciąży czy przeciwnie?
- Nie jestem sławny. Jestem sobą. 16 maja pani prezes powiedziała do mnie, że obraziłem polskie społeczeństwo. A ja od tego dnia nie spotkałem nikogo, kto by mnie skrytykował. Powiedziałem publicznie o tym, co mnie bardzo boli, co mnie poruszyło. Mówiłem między innymi dlatego, że jesteśmy narodem skłóconym. Mówiłem o szacunku dla osób inaczej myślących czy mających inne poglądy. Tym, którzy chcieliby mnie wplątać w politykę, mówię, że tu nie chodzi o politykę. Chodzi o to, żebyśmy szanowali instytucje państwowe, instytucje prawa.
- Wywiad zdenerwował władze Polskiego Radia, ale zdenerwowało też ilustrujące tę rozmowę zdjęcie ze sławetnym gestem Kozakiewicza. Dlaczego?
- Pierwsze oświadczenie, jakie wydało, po ukazaniu się wywiadu, Polskie Radio, było niepodpisane, bezosobowe, ale też to poruszało tę sprawę. Miesięcznik „Press”, branżowe pismo i serwis dziennikarzy, skomentował to w taki sposób, że kiedy Kozakiewicz wykonywał ten gest, to Rosjanie też byli źli.
- Uważał się Pan za człowieka odważnego?
- Co to znaczy być odważnym? Odważni byli wielcy bojownicy, odważni byli ludzie walczący w trudnych chwilach.
- Dziś odwagą jest być sobą i głosić swoje poglądy?
- To pani komentarz, ale słyszę to od wielu osób. Wszyscy chcemy normalności, bez względu na to, kto rządzi, bez względu na poglądy polityczne. Szanujmy się. Nie poniżajmy ludzi, nie poniżajmy przeciwników. Osoby, które kierują mediami publicznymi, niech nie należą do aparatu władzy, aparatu partyjnego.
Rozmawiała Anita Czupryn