Zabytkowe sikawki wciąż mogą gasić pożary ZDJĘCIA
Wojewódzkie Zawody Sikawek Konnych na dobre wpisały się w kalendarz imprez w Jastrzębiu. To wydarzenie, które przyciąga do naszego miasta setki miłośników pożarnictwa nie tylko ze Śląska, ale i z sąsiednich Czech. Zawody w Jastrzębiu odbyły się w tym roku po raz jedenasty. Nie brakowało na nich pasjonatów z wielkim strażackim sercem.
Ma już pięć sikawek i rozgląda się za kolejnymi
Zamiłowanie do straży wyssałem z mlekiem matki - mówi Jerzy Gruchlik, zawodowy strażak w Ruchu Zofiówka, od 50 lat ochotnik w OSP Jastrzębie Górne, a z zamiłowania kolekcjoner sprzętu strażackiego. Strażą pożarną zaczął się interesować już jako mały chłopiec, właściwie z przymusu. - Ojciec był strażakiem i pracował w komendzie w Wodzisławiu Śląskim. Część sprzętu, mundury itp. przechowywał w domu. Jak trzeba było jechać na akcję, często strażacy przyjeżdżali do domu, szykowali się i jechali gasić pożary - wspomina Jerzy Gruchlik. Dziś sam w domu trzyma mnóstwo strażackiego sprzętu. - Tylko nie pozwalam do mebli chować tych rzeczy, a tak to trzyma te swoje kolekcje w piwnicy, garażu, nad garażem, w pawlaczu, po prostu wszędzie - żartuje pani Urszula, żona pana Jerzego. Ich miłość również zrodziła się dzięki straży. - Oboje pracowaliśmy w wodzisławskiej komendzie. Ja byłam oprócz tego strażaczką-ochotniczką, a Jurek przygotowywał nas do zawodów i tak się poznaliśmy - wspomina pani Urszula, która do pasji męża przywykła.
- Miałem 5 sikawek. Jedną przekazałem OSP Jastrzębie Górne. Sikawka, którą przekazałem, to ta, na której występujemy podczas zawodów sikawek konnych. Pochodzi z około 1915 roku, ale ostatnio kupiłem jeszcze starszą, szukam jej rodowodu - dodaje pan Jerzy. Jedna taka sikawka warta jest nawet 7 tys. złotych.
Sikawki to jednak tylko niewielka część kolekcji pana Gruchlika. Wśród cennych zabytków są jeszcze figury Św. Floriana, mundury, trąbki, tzw. sygnałówki, które kiedyś zastępowały dzisiejsze syreny, pochodnie, odznaki okolicznościowe i hełmy, których ma około 60.
Stare sikawki wciąż są na chodzie
Choć niektóre sikawki, które mogliśmy podziwiać podczas sobotnich zawodów mają już kilkadziesiąt lat, wciąż są sprawne i gotowe do boju. - Można by nimi ugasić jeszcze niejeden pożar, choć wiadomo, że teraz do dyspozycji mamy już bardziej nowoczesny sprzęt, ale niektóre sikawki sięgają nawet na wysokość 3 piętra - wyjaśnia Jerzy Gruchlik.
Jak wyglądało kiedyś przygotowanie do akcji?
- Żeby taką sikawką pojechać do pożaru, trzeba było o nią dbać. Smarować tłoki denaturatem albo olejem, żeby nie zmarzły. Potem, wystarczyło napełnić ją wodą i zaprzęgnąć konie. Co tydzień jakiś gospodarz miał dyżur i jak słyszał dzwon alarmowy (bo nie było jeszcze syren) wiedział, że szybko musi jechać. W tym czasie do komendy dobiegali strażacy. Czas dotarcia do pożaru był moim zdaniem podobny, do dzisiaj - zapewnia pan Gruchlik. Jest przekonany, że sikawki nawet dzisiaj poradziłyby sobie w boju.
- Nawet, jak nam szejkowie zakręcą kurki z ropą, my sobie poradzimy, bo koniom wystarczy kupić owsa i też pojadą do pożaru - żartuje strażak.