Zachowanie wyborców z reguły jest nieracjonalne - mówi politolog UAM. Co zdecyduje o sukcesie o wyborach parlamentarnych 2019?
- Nie miejmy wątpliwości, że zdecydowana większość wyborców to osoby głosujące na pierwsze miejsca na listach, na nazwiska, które gdzieś zapadły im w pamięć, na ludzi, którzy uścisnęli im dłoń. Z reguły te wybory są nieracjonalne i decydują o nich sprawy dość błahe - mówi dr Jakub Jakubowski, politolog i ekspert od marketingu politycznego z UAM.
Jak można podsumować kończącą się właśnie kampanię wyborczą w Wielkopolsce i Poznaniu?
Dr Jakub Jakubowski: Jaką kampanię? (śmiech)
Mam rozumieć, że ocenia ją pan jako nudną i bez polotu?
Nie wiem, czy nazwałbym ją nudną. Na pewno ja, jak i spora część moich koleżanek i kolegów z uczelni, z którymi na co dzień rozmawiamy o wyborach, spodziewaliśmy się czegoś innego. Warto wrócić pamięcią do wiosny i wyborów do Parlamentu Europejskiego, podczas których ewidentnie Prawo i Sprawiedliwość wygrało dzięki mobilizacji nowej rzeszy wyborców i odwiedzaniem kolejnych gmin. Do tego partia rządzącą dysponowała dobrymi badaniami. Politycy wiedzieli, gdzie jechać i po co jechać, jaki temat poruszyć na spotkaniach z wyborcami. Biorąc po uwagę tę lekcję, dziwnym jest, że obecna kampania wyglądała w ten sposób, zwłaszcza w wykonaniu opozycji. Jest ona po prostu niemrawa.
Zabrakło w mniej "mięsa" i emocji?
To nawet nie chodzi o emocje, bo przecież to mogła być kampania merytoryczna. Zabrakło jednak dynamiki, co jest dziwne, biorąc pod uwagę wojownicze zapowiedzi liderów opozycji. Używali oni wzniosłych słów, tłumacząc między innymi, że mamy do czynienia z najważniejszą kampanią od 1989 roku. Wiem, że politycy mówią tak co cztery lata, albo i częściej, ale po tym odgrażaniu się w ostatnich miesiącach spodziewałem się czegoś więcej.
Być może w Poznaniu nie widać tej mobilizacji, gdzie politycy Koalicji Obywatelskiej, a przede wszystkim Platformy Obywatelskiej, przyzwyczaili się, że będą wygrywać po wsze czasy. A skoro tak, to po co się starać?
Myślę, że już w powyborczy poniedziałek niektórzy będą się mogli mocno zdziwić swoim wynikiem i tym, w jakiej rzeczywistości politycznej się znajdą. Od wielu miesięcy ewidentnie widać, że fala poparcia dla PiS płynie coraz szerszym strumieniem od wschodu Polski na jej zachód. Widać to zwłaszcza, jeśli spojrzymy nie tyle na województwa, co mapy powiatów i gmin. Ta fala jest bardzo wyraźna i tylko ignorant nie wziąłby tego od uwagę i nie uwzględnił w swojej strategii wyborczej. Tymczasem można odnieść wrażenie, że po stronie opozycji kampania w Wielkopolsce przyjęła głównie formę plakatową i billboardową. Wydaje się, że w tym roku w Poznaniu przybrała ona rozmiary dotąd niespotykane, ale nie idzie za tym determinacja do masowego zachęcania, by pójść na wybory. To zaskakujące, tym bardziej, że Wielkopolska jest od lat tradycyjnie bardziej „pomarańczowa”, niż „niebieska”.
"Królem" banerów i plakatów, zwłaszcza w powiecie poznańskim, jest jednak kandydat PiS poseł Bartłomiej Wróblewski, a nie przedstawiciele KO. W jaki sposób ich liczba przełoży się na ilość głosów? Co z kolei z osobami, które stawiają przede wszystkim na media społecznościowe, jak Franciszek Sterczewski startujący z listy KO?
Plakaty i billboardy Franciszka Sterczewskiego też się pojawiły, aczkolwiek z dużym opóźnieniem. Od przedstawicieli sztabu słyszałem, że w tym przypadku były problemy z ich drukiem. To skądinąd zaskakujące, że także w warstwie organizacyjnej opozycja także nie radzi sobie najlepiej. Plakaty mają przecież spory walor rozpowszechniania podstawowej informacji wyborczej – imienia i nazwiska kandydata w szczególności, kiedy weźmiemy pod uwagę powtarzalność przekazu. Jadąc samochodem czy idąc ulicą widzimy taki baner wielokrotnie. Nawet jeśli wcześniej nie znaliśmy nazwiska kandydata, w końcu je zapamiętujemy. Część bardziej aktywnych wyborców może być skłonna do pogłębienia swojej wiedzy w internecie, jako wtórnym źródle informacji, ale nie miejmy wątpliwości, że zdecydowana większość to osoby głosujące na pierwsze miejsca na listach, na nazwiska, które gdzieś zapadły im w pamięć, na ludzi, którzy uścisnęli im dłoń. Z reguły te wybory są nieracjonalne i decydują o nich sprawy dość błahe.
Czy największą porażką kampanii jest wybór Joanny Jaśkowiak jako liderki listy Koalicji Obywatelskiej w Poznaniu? Nie jest tajemnicą, że nawet lokalnym działaczom PO trudno do dziś zrozumieć taką, a nie inną decyzję Grzegorza Schetyny.
Od początku byłem mocno zdystansowany wobec tej kandydatury, choć były też osoby, które wiązały z nią ogromne nadzieje. Zgadzam się tu z opinią prof. Doroty Piontek, która w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, zaznaczyła, że te nadzieje nie zostały do końca spełnione. Niestety, taka kandydatura może budzić sporo wątpliwości i negatywnych skojarzeń, jak na przykład oskarżenia o nepotyzm. Fakt posiadania znanego nazwiska nie musi być więc zaletą, bo jeśli odwróci się narrację, co konkurencja chętnie czyni, może okazać się także sporym balastem.
Czy pochodzenie Jadwigi Emilewicz, "jedynki" PiS było również balastem? Poznaniacy nie lubią kandydatów przywożonych w teczce.
Według mnie to był strzał w dziesiątkę. Oczywiście, można jej zarzucić, że pochodzi z Krakowa, ale partie wbrew pozorom działają często racjonalnie, bo każdemu dobremu liderowi zależy przecież na zmaksymalizowaniu wyniku wyborczego. Musimy się więc przyzwyczajać, że te roszady na terenie całego kraju będą coraz częstsze. Nie ma więc sensu zżymać się, że polityk danego okręgu musi pochodzić właśnie z niego. To już od dawna tak nie działa. Działa z kolei, jak wspomniałem, chęć maksymalizacji zysku. W przypadku minister Emilewicz, w mojej ocenie, ta strategia okaże się sukcesem.
Dlaczego tak pan uważa?
W trakcie kampanii pokazała, że można ją kojarzyć z przedsiębiorczością, a przecież to jedno z kluczowych słów jakimi określa się poznaniaków i Wielkopolan. Jadwiga Emilewicz nie jest też kojarzona z jądrem politycznym Zjednoczonej Prawicy, stanowi raczej jej "łagodną" twarz i potrafiła się zdystansować wobec PiS. Do tego była dynamiczna i dobrze prezentowała się w mediach, choć wykazała się nieznajomością poznańskich realiów czy gwary. To wszystko jednak nie jest aż tak istotne, jeśli weźmiemy pod uwagę, kto mógłby wystartować z pierwszego miejsca na liście tego ugrupowania.
Kolejna "jedynka", tym razem z lewicy – Katarzyna Ueberhan z Wiosny sprawiała wrażenie mocno osamotnionej i zagubionej w trakcie kampanii. Kandydatki popierane przez SLD grały na siebie, nie pomagając liderce listy.
Taka jest specyfika formacji, która jest de facto koalicją. Każde z ugrupowań – SLD, Wiosna i Razem, ma swoje interesy i budżety. W przypadku lewicy taka rywalizacja nie powinna dziwić, tym bardziej, że w Poznaniu ma ona szansę na jeden lub maksymalnie dwa mandaty. Jest ona dwustronna, bo z jednej strony ze względu na podobny profil wyborcy trzeba walczyć o głosy z Koalicją Obywatelską, z drugiej zaś rywalizuje się między sobą, w ramach listy lewicowej. Nie dziwi mnie więc fakt, że nie była i nie jest to zawsze gra do jednej bramki.
Czy ta niemrawa kampania będzie miała jakieś przełożenie na frekwencję w niedzielę? W 2015 roku w Wielkopolsce do urn poszło 49,4 proc. wyborców.
To wróżenie z fusów, choć w przypadku Koalicji Obywatelskiej jej politycy słabiej mobilizowali swój elektorat, niż można się było tego spodziewać. Z kolei PiS zdobywając – co wynika z sondażu – okręg koniński, czy kaliski, robił to sprawniej. Być może to właśnie za sprawą działań prawicy frekwencja może być nieco wyższa niż cztery lata temu, ale jakiegoś znacznego wzrostu liczby głosujących bym się mimo wszystko nie spodziewał.
Będzie niespodzianka przy rozdziale mandatów? Przez długi czas politycy KO byli pewni, że w stolicy Wielkopolski zdobędą 6 mandatów, do PiS trafią 3, a lewica zgarnie jeden, ale w ostatnim czasie słychać powątpiewanie, że tak się stanie.
Przewaga KO nad PiS w samym Poznaniu moim zdaniem się zmniejszy. Kampania PiS była przemyślana i trudno wyobrazić sobie lepszą, biorąc od uwagę, że stolica Wielkopolski generalnie jest niechętna prawicy. Sporą zaletą może okazać się tu dobry wynik "lokomotywy", a więc Jadwigi Emilewicz. Już w niedzielę dowiemy się, na ile te przewidywania się sprawdzą.