Zaglądam w najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy
Czasami ludzie zachowują się irracjonalnie. Zabijają kogoś, a potem podkładają mu pod głowę poduszkę. Dla wygody - opowiada dr Maciej Szaszkiewicz, psycholog sądowy, były adiunkt w Zakładzie Psychologii Sądowej Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, profiler.
- Wyszukiwarka internetowa odpowiada, że profiler... profiluje rury.
- W psychologii sporządza portret psychologiczny nieznanego sprawcy przestępstwa.
- Portret kogoś, kogo nie ma. Kto nie odpowie na żadne pytanie.
- Właśnie. Pozostaje analizowanie zebranych przez śledczych informacji i wyciąganie wniosków. Gdy zbrodnia zostanie odkryta, ekipa policyjna zbiera odciski palców i inne ślady. Liczy na to, że zgromadzony materiał będzie pasował do potencjalnych podejrzanych. Gdy nie pasuje, wkraczają profilerzy.
- Jak buduje się charakterystykę psychologiczną sprawcy?
- Podstawą są akta. Profiler opiera się na: danych wiktymologicznych (pozwalających np. stawiać hipotezę, dlaczego ktoś padł ofiarą zabójstwa), danych o miejscu zdarzenia (jak się zachowywał morderca, czy zaplanował czyn, czy coś go na miejscu zaskoczyło, jakie pozostawił ślady, czy i gdzie znaleziono narzędzie zbrodni) oraz na informacji o powiązaniach w czasie (co, kiedy i jak po sobie następowało i czy może to być wyłącznie sprawa zbiegów okoliczności). Z doświadczenia wiem, jak wiele można nieraz powiedzieć o charakterologicznych cechach mordercy na podstawie tego, w jakim stanie pozostawił miejsce zbrodni. Chaos, bałagan może np. wskazywać na silne emocje, ale i nieprzemyślany sposób działania. Porządek - że być może doszło do zacierania śladów albo że mord był zaplanowany wcześniej. Istotne jest określenie motywacji zbrodni.
- Jaka może być?
- Emocjonalna (dotyczy trzech czwartych zabójstw popełnionych z powodu zemsty czy zazdrości), ekonomiczna (rabunek, spadek, ubezpieczenie, na zlecenie), seksualna (gwałt, dewiacje, sadyzm) oraz urojeniowa (najrzadsza). Trzeba zwrócić uwagę na ewentualną przeszłość przestępczą sprawcy, jego wiek, zawód, wykształcenie, wygląd zewnętrzny, stan cywilny, skłonności przestępcze. Jeśli ktoś zabiera złoto, pieniądze czy biżuterię, jest raczej „profesjonalnym” złodziejem. Kradzież elektroniki bardziej wskazuje na małolata.
- Profiler pojawia się na miejscu zbrodni?
- Nie każdy. Jeśli jest specjalistą tzw. pierwszego kroku, działa równolegle z policją, ale w oparciu o wiedzę psychologiczną gromadzi własne dowody, które mogą zdemaskować sprawcę. Formułuje wnioski. Początkowo mają charakter hipotetyczny, ale bywają dla policji pomocne. Ja jestem profilerem „drugiego kroku”. Wkraczam, gdy śledztwo jest umorzone lub ku temu zmierza, nawet kilka lat od popełnienia przestępstwa. Przez ten okres w śledztwie wykonano mnóstwo czynności, zrobiono ekspertyzy, zebrano setki dowodów, zabezpieczono multum zdjęć. Posługując się wiedzą psychologiczną, wiedzą o przestępczej osobowości różnych sprawców i doświadczeniem, próbuję sporządzić profil psychologiczny nieznanego przestępcy. Rzecz jasna tylko z pewnym prawdopodobieństwem. Tę hipotetyczną konstrukcję przykłada się do kolejnych nieznanych osób. To może pomóc w zawężeniu kręgu podejrzanych.
- Zagląda Pan w akta i spostrzega, że są braki w dokumentacji, bo policjanci o coś nie dopytali. I co wtedy?
- Czasami można to i owo uzupełnić. Jeśli nie, trzeba skupić się na tym, co jest.
- Jak Pan został profilerem?
- Wychowałem się w domu dziecka w Krzeszowicach. Po maturze dostałem się na psychologię i zorientowałem się, że pociąga mnie pomaganie młodzieży i dzieciom z rodzin niewydolnych. Że rozumiem ich problemy. Myślałem o tym, żeby szukać pracy w poprawczaku, ale nie było miejsc.
-To poszedł Pan do więzienia.
- Potrzebowali absolwentów psychologii ze specjalizacją resocjalizacja. W więzieniu przepracowałem osiem lat. A potem nastał 1980, 1981 rok, za kraty trafiali nie tylko przestępcy, ale i przeciwnicy polityczni, w tym moi koledzy, przyjaciele. Przeniosłem się do Zakładu Psychologii Sądowej w Instytucie Ekspertyz Sądowych. Na jednej z konferencji naukowych amerykańscy koledzy użyli raz czy dwa określenia profiler; mało kto u nas wiedział, co ono oznacza. Była to, nawet w USA, nowa dziedzina nauki. Zafascynowała mnie.
- Jak ogarnąć setki, czasami tysiące stron akt, by nie przegapić czegoś istotnego?
- W Instytucie Ekspertyz Sądowych segregowaliśmy dowody po swojemu. Np. zeznania świadków są grupowane razem, żeby można było porównać ich wypowiedzi bez względu na to, w jakim czasie zostali przesłuchani.
- Akta to jedyny wasz warsztat pracy?
- Na ogół. Są wyjątki. Kiedyś poproszono mnie po koleżeńsku, żebym przyjechał do tzw. sprawy Kazacha, który zabił swojego ojca, odciął mu głowę i zdarł z niej skórę. Policjanci nawiązali współpracę z profilerami z Instytutu Ekspertyz Sądowych także wówczas, gdy znaleziono w Wiśle ludzką skórę, która zaplątała się śrubę pchacza. Okazało się, że ofiarą była 23-letnia studentka. Potem na stopniu wodnym Dąbie wyłowiono kobiecą nogę.
- Jakie wtedy nasuwają się pytania?
- Dlaczego sprawca działał w tym, a nie innym miejscu, o tej, a nie innej porze. Czym się kierował. W tej konkretnej sprawie zastanawiające było też, z jakiego powodu ktoś wyrzucił tę skórę, skoro zadał sobie wiele trudu, by ją zdjąć. Pomijając moralny aspekt sprawy, zdjęcie skóry z człowieka tak, by jej nie uszkodzić, wymaga precyzji i umiejętności technicznych.
- I co Państwo odpowiedzieli?
- Najpierw skojarzyliśmy, że krakowskie Zabłocie przez całe średniowiecze i później to był tradycyjnie ośrodek garbowania skór. Poza tym ludzie, którzy mieszkają nad rzeką, często traktują ją jak śmietnik. Ale to nie było prawidłowe rozumowanie, bo zabójca starannie wypreparował ciało, usunął wnętrze. Może chciał tę skórę nosić, ale nie dopasowała się na niego? Jego działanie przypominało sposób, w jaki mordował kobiety bohater „Milczenia owiec”; tamten wycinał pasy ich skóry i zszywał je, a potem zakładał na siebie.
- Zakładano, że był to morderca seryjny. A taki ponoć atakuje ponownie po roku. Ten nie zaatakował.
- Ale miał mentalność mordercy seryjnego. Ona niekiedy wystarczy, żeby przyjąć założenie o seryjności. Ludzka seksualność ma charakter cykliczny; jeśli ktoś już raz wejdzie na patologiczną ścieżkę zabijania na jej tle, to łatwo jej nie opuści. A zdejmowanie skóry z nagiej kobiety nie może być podyktowane niczym innym, jak pierwotnym instynktem seksualnym.
- Dlaczego taki ktoś atakuje po roku?
- Przez taki czas pierwsza zbrodnia jest pożywką dla jego dewiacyjnych fantazji. Po roku wspomnienia blakną. Więc znów zabija. A kolejny raz za pół roku, bo tej ekscytacji wystarcza na coraz krótszy czas. Na ogół nie zdąży zabić po raz trzeci, bo zostaje schwytany.
- O tym wspomniał Pan kiedyś Robertowi Resslerowi, konsultantowi „Milczenia owiec”.
- Rozmawialiśmy o seryjnych zabójcach. Po drugim morderstwie, którego dokonano podobnie i w podobnych okolicznościach, już wiadomo, że zrobił to ktoś o skłonnościach do seryjnego zabijania. Amerykanie mówili, że to może być przypadek, że dopiero po trzecim zabójstwie nabiera się przekonania. Zażartowałem, że u nas ktoś taki nie zdążyłby zamordować trzeci raz, bo po drugim wpadłby w ręce policji.
- Czy „skórnik” znad Wisły został złapany?
- Nie. Trudno było też ustalić, kim była kobieta. Badanie DNA nie nastręcza już kłopotów, ale trzeba mieć je z czym porównać. W takich sytuacjach analizuje się DNA choćby zaginionych w ostatnim czasie kobiet. Zwykle konieczna jest współpraca rodzin. O wynikach badań trzeba informować umiejętnie, bo ktoś z bliskich może być zamieszany w zabójstwo.
-Przypadki zdejmowania skóry z ofiary to raczej rzadkość.
- A tymczasem pół roku później, niedaleko Wieliczki, a więc trzy kilometry od miejsca, gdzie znaleziono skórę kobiety - syn zabił ojca, zdjął skórę z jego głowy i założył na swoją.
- Po co?
- To była zemsta. Kazach polskiego pochodzenia, ofiara morderstwa, przyjechał do Polski do pracy i miał sprowadzić bliskich. Ale znalazł tu kobietę i zaczął nowe życie. Rodzina przysłała za nim syna, żeby dał ojcu nauczkę, a ten go zabił. Żeby to ukryć, paradował w skórze zdjętej z głowy zabitego.
- Zdarzają się profilerom spektakularne sukcesy?
- Tworzenie przez nas wielopunktowej sylwetki psychologicznej sprawcy jest jednym z elementów wieloaspektowo prowadzonego śledztwa. Profilowanie to żmudna i wymagająca praca. Trzeba zajrzeć w najciemniejsze zakamarki duszy człowieka, żeby zrozumieć, dlaczego zabił, zgwałcił w takich, a nie innych okolicznościach. Czasami policja i prokurator biorą nasze opinie pod uwagę, innym razem nie.
- Na przykład...
- Nieopodal Zielonej Góry, znaleziono w lesie zwłoki dziewczyny. Ktoś ją zabił na tle seksualnym. Mijał czas, a sprawca był nieznany. Prokuratura nie skorzystała z profilu, jaki sporządziliśmy, bo nie pasował do ich wyobrażenia o potencjalnych podejrzanych. Sprawa szła ku umorzeniu, ale nastąpił zwrot. Śledczym od początku pomagał kolega ofiary; zdradzał różne szczegóły z jej życia, co rusz to sobie coś nowego przypominał. Po jakimś czasie prowadzący śledztwo zwrócili uwagę, że profil mordercy, który sporządziliśmy, pasuje do tego chłopaka, mimo że z pozoru nie miał on żadnego związku ze sprawą.
- Po co sprawcy wchodzą śledczym „w oczy”?
- Czerpią psychologiczną przyjemność z tego, że to, co zrobili, zaprząta uwagę tylu osób. Że piszą o zbrodni gazety. Nie ujawniają się, lecz obserwują. Ale gdy śledztwo utknie w martwym punkcie, starają się je pobudzić. Podeślą jakiś trop, zwrócą uwagę na pozornie mało istotny szczegół. Prowadzą swego rodzaju grę ze śledczymi.
-W przypadku kolegi ofiary opinia profilera zwróciła uwagę policji na tego człowieka.
- Generalnie nie ma takiego prostego przełożenia. Ale zdarza się. Kiedyś zadzwoniła do mnie pani prokurator z informacją, że znaleziono ciało dziewczyny. Była przykryta gałęziami. Miała obrażenia twarzy.
- To był trop?
- Moim zdaniem trzeba było szukać bliskiego znajomego, chłopaka, rówieśnika. Na drugi dzień został schwytany.
- Skąd Pan wiedział?
- Znamy mechanizmy działania zabójców. Silne emocje wywołuje na przykład odrzucenie, upokorzenie. Miłość może się wtedy zmienić w nienawiść. Kto zabija z zimną krwią- zadaje cios w serce, wątrobę, w brzuch. Kto kieruje się negatywnymi emocjami - masakruje twarz ofiary. I wtedy pojawia się pytanie: a może ofiara i sprawca się znali?
- Miał Pan okazję poznać przestępcę, do złapania którego się Pan przysłużył?
- Rzadko, bo nie ma mechanizmu prawnego, który obligowałby śledczych do informowania profilera o tym, czy jego praca przyniosła oczekiwany skutek.
- Kilka lat temu Małgorzata Kowanetz z Instytutu Ekspertyz Sądowych sprawdziła, na ile profile kryminalne przydają się w toku prowadzenia śledztwa. Zapytała o to prokuratury w całej Polsce. Dostała 35 odpowiedzi. Okazało się, że 60 proc. prokuratorów oceniło profile kryminalne jako bardzo przydatne, zaś 40 proc. jako przydatne. Ich zdaniem 68 proc. analiz przedstawionych przez psychologów kryminalnych ukierunkowało poszukiwania sprawcy, 62 proc. pozwoliło na zawężenie kręgu podejrzanych, 50 proc. usystematyzowało zebrany materiał, 38 proc. dało nowe spojrzenie, a 6 proc. potwierdziło wiodące wersje śledztwa.
- Łomiarza z Warszawy złapano dzięki profilerom. Miał na koncie 29 napadów. Jego ofiarami były kobiety po sześćdziesiątce. Atakował je w przechodnich bramach. Dobiegał, uderzał łomem właściwie żeliwną rurką wyciętą z rusztowania, wyrywał torebkę. Złapali go przechodnie.
- To na pewno był łomiarz?
- Sporządziliśmy profil psychologiczny, który pasował do zatrzymanego. Zauważyliśmy, że wszystkie napady były po południu, przed dziewiętnastą. Że odbywały się cyklicznie co jakiś czas, a to oznaczało, że tę cykliczność coś determinowało. W jego działaniu zwracała uwagę niewspółmierność siły ataku do zysku. Średnio z tych torebek miał 300 zł, przy czym zawyża tę kwotę jedna ofiara, która szła z banku ze sporą sumą pieniędzy.
- I co się okazało?
- Że złapany siedział w więzieniu, a mieszkał w okolicach Warszawy. I jego trasa na przepustkę wiodła przez ulice, na których dokonywał napadów. Zdobywał pieniądze, żeby nie przyjeżdżać do domu z pustymi rękami. Zauważyliśmy też, że dysproporcja między siłą uderzenia, a zyskiem z napadu wskazuje na jakiś rodzaj odwetu. Okazało się, że złapany facet całe życie spędził w poprawczakach i więzieniach. Winił za to matkę. Nie chciał jej skrzywdzić, więc napadał na kobiety w jej wieku. Skazano go za jeden napad rabunkowy. Nie było dowodów, że pozostałe były jego dziełem, ale to prawdopodobne. Tydzień po wyjściu z więzienia ów mężczyzna znowu napadł na starszą kobietę.
- Zaskoczyło kiedyś Pana jakieś odkrycie?
- Nietypowa była sprawa nauczycielki. Znaleziono ją 40 km od Sandomierza, w białym stroju, ułożoną na plecach przy szosie. Miała liczne oparzenia na pośladkach i udach jakby od dużego papierosa. Ktoś powiedział, że to dzieło dewianta. Ale śledczy przeszukali wszystkie środowiska i stwierdzili, że są bezsilni. Wtedy zlecili nam zrobienie portretu. Okazało się, że kobieta miała problem z alkoholem. Uczyła w średniej szkole, była znakomitą tłumaczką z francuskiego. Ale widywano ją też pod tzw. budką z piwem w towarzystwie podejrzanych mężczyzn, niektórych przyjmowała ponoć w domu. Z tym większym zaciekawieniem przyglądaliśmy się zdjęciom jej zwłok.
- Dlaczego z zaciekawieniem?
- Bo któremu zabójcy dewiantowi przyszłoby do głowy szukać białego stroju i układać zwłoki tak, jak wkłada się ciało do trumny. Tego typu zachowanie wobec osoby zmarłej nazywamy emocjonalnym zadośćuczynieniem. Czasami ludzie zachowują się irracjonalnie, np. zabijają kogoś, a potem podkładają mu pod głowę poduszkę. Leszek Pękalski, znany jako wampir z Bytowa, któremu przypisywano ok. 80 zabójstw, opowiadał policjantom, że zabił człowieka , a gdy ofiara zmarła, to zgwałcił zwłoki. Przesunął ciało w krzaki i odszedł. - Ale wróciłem - opowiadał Pękalski -i przykryłem faceta kurtką, żeby nie zmarzł.
- Po co morderca troszczy się o ofiarę?
- Może chce udowodnić sam sobie, że nie jest do szpiku zepsutym draniem. Że stać go na coś dobrego. Tak zachowują się też osoby bliskie ofierze. I tak było w przypadku kobiety w białej szacie. Zadzwoniliśmy do prokuratora, żeby sprawdził jej rodzinę. Za dwa dni dał znać, że wszystko już wiedzą. Okazało się, że 40 kilometrów od zdarzenia mieszkała rodzina tej nauczycielki. Byli z niej dumni, ale dostawali anonimy, że się źle prowadzi. Postanowili ją z picia wyleczyć. Nadarzyła się okazja podczas wakacji, które spędzała w rodzinnym domu. Uradzono, że ją tam zamkną, a jak nie będzie piła przez dwa miesiące, to się od alkoholu odzwyczai. Brat jej pilnował, ale uciekła. Gdy wróciła, doszło do awantury i on ją w szarpaninie udusił. Rodzinnie wymyślili, że upozorują zabójstwo seksualne. Poparzyli jej pośladki i plecy, a potem ciało wywieźli na drogę. I w ramach emocjonalnego zadośćuczynienia ubrali ją w białą suknię. Gdy prokuratorzy zaczęli rozpytywać rodzinę, do zbrodni przyznała się matka. Po to, by chronić syna.
***
Pierwszy portret psychologiczny zabójcy sporządzono w 1888 r. w Wielkiej Brytanii. Raport dotyczył Kuby Rozpruwacza, sprawcy serii brutalnych zabójstw londyńskich prostytutek.
Profilowanie najbardziej przydatne jest w śledztwach dotyczących:
- sadystycznych tortur w przestępstwach seksualnych,
- przypadków pośmiertnego cięcia i ćwiartowania zwłok,
- podpalenia,
- seryjnych i masowych morderstw,
- gwałtów