Zakład karny Białystok. Wąskie drzwi, gaz i pała wyszły z użycia
Przemocą nie zrobi się nic więcej, jak tylko się tę przemoc nakręci - mówi Magdalena Laskowska, funkcjonariuszka w białostockim zakładzie karnym. Z osadzonymi pracuje od czternastu lat.
Kiedy weszłam do zakładu i mijałam się z więźniami ścisnęło mnie w środku. Pani też miała to uczucie na początku swojej pracy?
Magdalena Laskowska: Tak. Z drugiej strony nie miałam obaw, że sobie nie poradzę. Mam takie wrażenie, że im człowiek ma większe doświadczenie życiowe i zawodowe, tym lepszym jest wychowawcą.
To uczucie lęku czasem wraca?
Nie wraca. Chyba bym umarła, gdybym miała codziennie przychodzić do pracy i się bać. Wielu kolegom z pracy przeszkadza odgłos zamykania się krat. Ja już o tym zapominam, ale to nie do końca dobrze. Powinniśmy pamiętać, w jakie wchodzimy środowisko. Niby nic złego się tutaj nie dzieje, ale jednak pracujemy w zakładzie karnym.
Jakie cechy powinien mieć funkcjonariusz?
Powinien być asertywny, pewny siebie. Empatyczny też, bo trzeba pamiętać, że pracujemy z ludźmi. A obok empatii musi pojawić się gruba skóra. Bo jeśli ktoś jest bardzo wrażliwy i spotka się ze złem tego świata skumulowanym w jednym miejscu może się to źle skończyć.
To jakie relacje staracie się utrzymywać z osadzonymi?
Służbowe i proste. Nie ma innej drogi. Ja mam bardzo duży dystans do więźniów, z którymi pracuję. Nie mówię o swoim prywatnym życiu, zachowuję formułę per pan/pani.
Dystans do skazanych jest szczególnie ważny w przypadku kobiet-funkcjonariuszek?
Jestem doświadczoną funkcjonariuszką, nikt na mnie nie patrzy jak na kobietę. Uważam, że skracanie dystansu jest potrzebne i w przypadku kobiet, i w przypadku mężczyzn.
Jak wygląda przeciętny dzień skazanego?
U nas cele są otwarte 24 godziny na dobę. To zakład typu półotwartego i otwartego, ale nie mogę powiedzieć, jak wygląda dzień skazanego, bo każdy tak naprawdę ma inny. Niektórzy wracają przed 24 do więzienia, bo tak mają ułożone zmiany w pracy. W wolnym czasie skazani często korzystają ze świetlicy, pracowni plastycznej. Ostatnio więźniowie naprawiali wózki inwalidzkie.
Zdarzyło się Pani spotkać skazanego na ulicy, już po odbyciu kary?
Nie raz i nie dwa. Różnie reagują na takie spotkanie byli skazani. Czasami uciekają na drugą stronę ulicy, czasami biegną za mną, żeby się przywitać i pochwalić, jak zmieniło się ich życie. Mówią na przykład, że już nie piją i poukładało im się z rodziną. Czasami odwracają wzrok i udają, że mnie nie widzą. Ale nigdy nie zdarzyły mi się sytuacje, kiedy ktoś by epatował wrogością.
A jakie jest Pani wspomnienie z pierwszego dnia po przekroczeniu więziennej bramy?
Pamiętam jak pierwszy raz oprowadzał mnie po zakładzie kierownik kwatermistrzowski. Wtedy jeszcze wszystko wyglądało tu zupełnie inaczej, bardziej surowo. Było też więcej osadzonych - ok. 400. W tych celach, w których kiedyś było 16-17 osób, teraz jest 11. Pracowało mniej funkcjonariuszy. Jak przyszłam do pracy miałam pod sobą 120-140 wychowanków, teraz wychowawcy zajmują się około 50 skazanymi. To były zupełnie inne realia.
Wtedy była Pani pierwszą kobietą-wychowawcą, która pracuje w tym zakładzie z recydywistami. I tylko z mężczyznami. Jak reagowali koledzy?
Nie do końca brałam pewne rzeczy do siebie. Jak człowiek przychodzi do pracy jest młody i głupi. Wtedy nie wiedziałam nic, teraz wiem trochę więcej. Fakt, że po ludzku próbuję podchodzić do spraw powoduje, że mam szacunek kolegów.
Skazanych też?
Myślę, że teraz tak. Kiedy byłam młodą funkcjonariuszką więźniowie mi mówili: „Co pani może wiedzieć. Skończyła pani studia, miała normalny dom”. I rzeczywiście, nic nie wiedziałam. To przecież praca z człowiekiem. Nie wszystko da się przewidzieć. Ale teraz, po latach służby uważam, że ta praca mnie wzbogaciła.
Niektórzy uważają: Najlepiej kamieniołom, kopanie rowów i zero przywilejów. Tylko czemu to służy?
Właśnie, jak jest teraz w więzieniu?
Teraz są lepsze warunki. Inaczej też pracuje się ze skazanymi. Jak przyszłam do pracy w 2002 roku, programy resocjalizacyjne dopiero zaczęły kiełkować. Teraz to pełen wachlarz do wyboru. Osoby, które są uzależnione od alkoholu lub narkotyków mogą u nas skończyć zajęcia informacyjno-edukacyjne o uzależnieniach. Wysyłamy je na terapię dla osób uzależnionych i przebywających w warunkach więziennych. Współpracujemy ze stowarzyszeniami, mamy grupę wsparcia AA, którą prowadzą osoby z zewnątrz. Raz w miesiącu są też mitingi otwarte. Kładziemy na to duży nacisk, bo około 80 proc. osób, które do nas trafiają ma problem z uzależnieniem. I to jest zwykle główna przyczyna przestępstw, których się dopuszczają. Jeśli na początku nie zajmiemy się tym problemem, to wtedy osadzony ma zamknięte drzwi do innych rozwiązań. Nikt nie puści go do pracy poza terenem zakładu. Na wolności więźniowie pracują bez nadzoru funkcjonariuszy. Bardzo łatwo mogliby zdobyć alkohol i znowu zrobić coś głupiego.
Nad czym jeszcze pracujecie?
Dla sprawców przemocy domowej mamy trening zastępowania agresji. Teraz na przykład nasi osadzeni robią świece dla Stowarzyszenia Droga. I to w tysiącach sztuk.
To ta dobra strona medalu, ale nie uwierzę, że nie ma przemocy i konfliktów.
Jasne, że są. To jest jedna przestrzeń, jedna łazienka, cały czas te same osoby. Łatwo to porównać do kolonii czy wyjazdu pod namiot. Przebywanie tych samych ludzi, którzy nawet nie są recydywistami przez dwa tygodnie razem, musi powodować sprzeczki. W końcu można się pokłócić o źle postawiony kubek. Ale więźniowie wiedzą, że tutaj są w zakładzie półotwartym i otwartym. Wiedzą, że są tu, bo zasłużyli sobie na awans. Już nie siedzą przez cały dzień w celach, mogą częściej dzwonić do rodziny. I to powoduje, że potrafią się hamować.
A jeśli jednak do przemocy dojdzie?
Wtedy wszczyna się wewnętrzne postępowania, sprawdza się monitoring, ewentualną dokumentację medyczną, wysłuchuje obu stron. U nas osoba, która zawiniła nie odbywa kary o zwiększonym rygorze. Ten kto jest sprawcą przemocy nie może przebywać w zakładzie typu półotwartego, zostaje przeniesiony do jednostki typu zamkniętego, zazwyczaj przy ul. Kopernika.
Ostatnio mieliśmy w Białymstoku przykład tego, że więzień też człowiek. Trzech osadzonych pomogło kobiecie wydostać się z płonącego mieszkania.
Znam wielu więźniów, którzy postąpiliby podobnie. Ci skazani też byli objęci naszymi oddziaływaniami. Daliśmy im szansę. I tak skazani, którzy u nas przebywają wcześniej czy później wrócą do normalnej rzeczywistości. Jesteśmy od tego, żeby wykonywać karę pozbawienia wolności, ale jeśli skazany wykazuje chęć poprawy musimy mu w tym pomóc.
Ale nie wszyscy tak uważają.
Tak. Znam ludzi, którzy wyznają zasadę: gaz, pała, wąskie drzwi. Najlepiej kamieniołom, kopanie rowów i zero przywilejów. Tylko czemu to służy? Ci ludzie potem wracają na nasze osiedla, klatki schodowe, funkcjonują obok nas. Kogo mielibyśmy wypuścić? Zdziczałego człowieka. Przemocą nie zrobi się nic więcej, jak tylko się tę przemoc nakręci. Toteż jasne jest, że sprawca wyjątkowo brutalnego przestępstwa nie trafi od razu do pracy na zewnątrz. Musi przebyć odpowiednio długi cykl więzienny. Niektórzy idą do więzienia i nie mają ochoty się zmieniać. I to jest ich święte prawo. Ale zawsze najpierw kładziemy nacisk na bezpieczeństwo społeczeństwa.
Zawsze było tak, że więźniowie pracowali poza więzieniem bez nadzoru?
Pamiętam, że w 2002 roku, kiedy przyszłam do pracy trzech osadzonych pracowało poza terenem zakładu. Teraz to jest 100 osób.
Praca to najlepszy sposób na resocjalizację?
Zdecydowanie. Jest odgórny nakaz, żeby umożliwiać więźniom zatrudnienie. Praca rozwiązuje wszystkie problemy. Osadzony nie siedzi bezproduktywnie, pracuje na rzecz lokalnej społeczności. Jest bardziej zaspokojony psychicznie, bo ktoś go potrzebuje i docenia. Plusy można mnożyć. Mam takie przykłady skazanych, recydywistów, którzy nigdy wcześniej nie pracowali. Najmłodszy ma 21 lat. Oni uczą się tu tego trybu pracy, rytuału, którego nie znali wcześniej. Bardzo często praca ma też wymiar praktyczny. Osadzeni regulują różne zobowiązania nałożone przez sąd - spłacają alimenty, regulują zadośćuczynienia czy nawiązki. To daje też samowystarczalność w zakładzie. Osadzeni mogą sobie kupić w sklepiku więziennym prawie wszystko, na co mają ochotę.
A Pani potrafi oddzielić życie prywatne od pracy?
Radzę sobie z tym. Nigdy nie opowiadam w pracy o szczegółach. Zdarzają się sytuacje, kiedy w domu myślę o pracy. Przede wszystkim wtedy, kiedy pozytywnie zaopiniowałam przepustkę. Zastanawiam się wtedy czy ten skazany wróci do zakładu. Ale każdy człowiek powinien mieć miejsce i kogoś, kto spowoduje, że rozładuje się napięcie, które było w pracy. Uczę też tego skazanych.