Zakopana armia [komentuje Adam Willma]
Miałem ochotę skomentować obszerny wywiad, jakiego udzielił Jerzy Hausner „Rzeczpospolitej”, ale im dłużej czytałem, tym bardziej ochota mijała.
Hausner cieszył się opinią niezależnego eksperta. I bez wątpienia ekspertem jest. W klasycznie polskim stylu. Takim, co zjawia się pod żyrandolem z głową pełną genialnych pomysłów, których niestety nikt mu nie pozwolił zrealizować.
Musi być jednak potężną pokusą to urzędowanie w obitych dębową boazerią gabinetach, skoro tylu zacnych skądinąd ludzi godzi się robić z gęby cholewę. Nie patrząc daleko - złotousta pani profesor Kolarska-Bobińska, właścicielka wielojęzycznych dyplomów i doradca niezliczonych ciał. Albo pan Michał Kleiber, postać wybitna i świecznikowa - członek rzeczywisty, nosiciel wielu krzyży zasługi. Oboje zastali polski system wspierania nauki przaśnym i przaśnym go pozostawili. Bo, wiadomo: uwarunkowania, haracze dla koalicjantów, konieczność korumpowania posadami, myślenie kategoriami czterolatek itp. Tak się złożyło, że się nie udało.
Mam w kwestii polskiej niemocy własny pogląd. Głównym problemem wszystkich szczebli władzy jest nie brak wizjonerów, ale uwiąd administracji. Nie naturalna degeneracja, ale systematyczne, sterowane polityczną wajchą odmóżdżanie urzędników, które rozpoczęło się na dobre u kresu rządów Mazowieckiego.
Jest pośród tych tabunów ludzi zatrudnionych w urzędach publicznych mnóstwo tęgich umysłów. Jest ogrom indywidualności, które znają się na swoim fachu po stokroć lepiej od przełożonych z partyjnego zasiewu. Ci ludzie doskonale wiedzą, gdzie i jak zgrzyta mechanizm państwa, i wiedzą, jakich narzędzi użyć, aby wymienić skorodowane zębatki. Niestety, zapędzono ich do biurokratycznej młócki, wystraszono czystkami i wykastrowano z kreatywności. Świat mądrych i twórczych urzędników odszedł symbolicznie w 1996 wraz z ministrem Andrzejem Bączkowskim (kto nie pamięta, niech sięgnie do wyszukiwarki). Czy kiedyś powróci?