Żalek: Szpica NATO powinna być na Podlasiu. Nie ma co liczyć tylko na sojusze
Rozmowa z Jackiem Żalkiem, posłem PiS, na temat bezpieczeństwa województwa podlaskiego w razie agresji ze Wschodu.
W jednym z wywiadów radiowych stwierdził Pan niedawno, że szpica NATO powinna znajdować się w Białymstoku, a nie w Szczecinie. To dość śmiałe stwierdzenie. Powiedział to Pan na serio?
Jeżeli chcemy bronić wschodniej granicy Polski, to musimy mieć świadomość, że dzisiaj nasze województwo jest newralgicznym punktem dla bezpieczeństwa tej części Europy z uwagi na strategiczne znaczenie tzw. przesmyku suwalskiego. W związku z tym szpica NATO powinna być w którymś z trzech największych miast regionu: Białymstoku, Łomży bądź w Suwałkach. Umiejscowienie szpicy w Szczecinie to decyzja z czasów rządów PO-PSL, które nie koncentrowały się na obronie polskich interesów, tylko podporządkowały swoje ambicje polityczne i personalne wytycznym z Niemiec. Szpica w Szczecinie broni Berlina, a nie Białegostoku, Olsztyna, Lublina, Rzeszowa.
Ale teoria wojskowości wyklucza lokowanie sztabów dowodzenia w miejscach najbardziej niebezpiecznych.
Kwatera główna wojsk szybkiego reagowania nie zastępuje kwatery głównej wojsk NATO w Brukseli. Jej zadaniem jest danie natychmiastowej odpowiedzi na ewentualny atak nieprzyjaciela. Zważywszy na opór Niemiec w sprawie stacjonowania wojsk NATO w Polsce nie należy się dziwić, że Niemcy dbali o własne interesy, a nie o bezpieczeństwo mieszkańców wschodnich województw Polski. Z punktu widzenia bezpieczeństwa mieszkańców miejscowości przygranicznych dowództwo szpicy wojsk NATO powinno być zlokalizowane nie dalej niż 100 kilometrów od ich domów. Inaczej może być równie dobrze w Lizbonie jak w Szczecinie. Mówienie, że w Białymstoku, 300-tysięcznym mieście, nie można zlokalizować dowództwa wojsk szybkiego reagowania, bo istnieje zbyt duże zagrożenie, jest przyznaniem się do lekceważenia potrzeby bezpieczeństwa jego mieszkańców. Jest też twierdzeniem nieprawdziwym, zważywszy na to, że Białystok jest dalej od rosyjskich granic obwodu kaliningradzkiego niż Szczecin od Bałtyku, na którym rosyjska flota może swobodnie manewrować. Niestety, politykom PO bardziej zależało na przychylności polityków Berlina niż tysięcy mieszkańców naszego regionu.
Jednak mamy szpicę NATO w Polsce i jest to wynik wieloletnich starań, w tym także poprzedniej ekipy rządzącej. Nie było przecież tak, że zmienił się rząd i od razu sukces.
Obecność batalionów NATO na naszej północno-wschodniej granicy jest niezaprzeczalnym sukcesem prezydenta Andrzeja Dudy, polskiej dyplomacji na czele z ministrem Waszczykowskim oraz ministra Antoniego Macierewicza. Rząd Beaty Szydło dołożył wszelkich starań by szczyt NATO w Warszawie stanowił odejście od bojaźliwej polityki trzymania się nogawek niemieckich decydentów. Udało się przekonać naszych sojuszników, wbrew dotychczasowej polityce koalicji PO-PSL do zajęcia stanowiska zgodnego z polską racją stanu.
Czy uważa Pan, że dotychczasowe ustalenia, np. to, że jednostki NATO dowodzone przez Amerykanów będą stacjonować w Orzyszu, nie chronią nas w wystarczający sposób?
Jeszcze miesiąc przed rosyjską agresją na Ukrainę, władze PO-PSL były przekonane - mimo oczywistych faktów - że nic Europie ze Wschodu nie grozi. To otrzeźwienie PO przyszło dopiero w momencie, kiedy walka o Krym przerodziła się w regularną wojnę na wschodzie Ukrainy. Ta naiwna wiara wynikała z przekonania o istnieniu zbieżności interesów niemiecko-rosyjskich z możliwością zagwarantowania bezpieczeństwa Polsce. Okazało się, że to bezpieczeństwo ograniczyło się jedynie do intratnej posady byłego premiera RP.
Zdaje się, że nie do końca Pan wierzy w moc Sojuszu Północnoatlantyckiego? W to, że w razie zagrożenia inni pójdą, czyli za nami?
Jestem przekonany, że jeśli będzie się pogłębiał kryzys polityczny w UE tak, jak zaczynamy to obserwować w Niemczech, czy we Francji, to żaden rząd wbrew opinii własnego społeczeństwa, które zdecydowanie są przeciwne militarnemu zaangażowaniu w razie wojny poza granicami własnego państwa, nie ryzykowałby dalszego topnienia poparcia wyborczego, wysyłając swoich żołnierzy do państw objętych konfliktem zbrojnym. Najlepszym tego przykładem jest niewywiązanie się ze zobowiązań przez państwa, które brały na siebie odpowiedzialność za obronę integralności terytorialnej Ukrainy. Gdy trzeba było interweniować, nie kiwnęli nawet palcem.
Ale Polska jest członkiem NATO. Tu też Pana zdaniem nie kiwną palcem?
Wojska NATO będą stacjonować w Polsce na terenach szczególnie zagrożonych ewentualnym atakiem, znajdą się na pierwszej linii frontu. Nie zmienia to faktu, że trzeba podejmować wszystkie możliwe kroki, by wzmocnić nasze bezpieczeństwo. Najlepszym tego sposobem jest organizowanie obrony terytorialnej. To bardzo potrzebna formacja zdolna przeciwdziałać przepływowi tzw. zielonych ludków, dywersji, sabotażowi, czyli działań, od których Rosja rozpoczęła wojnę na wschodzie Ukrainy. Oczywiście sojusze są bardzo ważne, ale tylko sojusze poparte argumentami militarnymi są trwałe i skuteczne. Jeśli nie damy rękojmi własnych zdolności obronnych, nie będziemy atrakcyjni dla sojuszników i staniemy się łakomym kąskiem dla ewentualnego agresora. Zobowiązanie wynikające z art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego do obrony sojuszników nie ma charakteru bezwzględnego i opiera się na podjęciu działań koniecznych zdaniem każdego z państw paktu. W przypadku stacjonowania wojsk NATO na obszarze zagrożonym działaniami militarnymi koniecznym działaniem jest odparcie ataku. W przypadku nieobecności wojska na zagrożonym obszarze ocena, co do konieczności odpowiednich działań może być różna.
Patrząc w ten sposób, w ogóle podważa się sens wchodzenia w jakiekolwiek sojusze.
Pewności nigdy nie ma. Umiesz liczyć, licz na siebie. W świecie anglosaskim przyjęło się mówić: nie mamy wiecznych przyjaciół, mamy wieczne interesy. Jeśli zwiążemy naszych partnerów interesami gospodarczymi i obecnością jednostek wojskowych danych państw na naszym terenie, to wówczas zapewniamy sobie wsparcie państw, które broniąc swoich interesów i żołnierzy będą jednocześnie bronić integralności terytorialnej naszego państwa. Dlatego Polacy nie stacjonują tylko w Polsce, Rumuni - w Rumunii, a Litwini - na Litwie. Bataliony składają się z jednostek z różnych krajów, co buduje poczucie solidarności. Dlatego rządowi Zjednoczonej Prawicy tak bardzo zależało na stacjonowaniu w naszych granicach żołnierzy amerykańskich, czemu za rządów PO-PSL sprzeciwiały się Niemcy. USA jest największą potęgą militarną na świecie, a Niemcy są przeciwni udzielaniu pomocy swoich wojsk Polsce, nawet w czasie pokoju.
Skąd ma Pan taką wiedzę?
To rezultat sondażu przeprowadzonego w Niemczech. Poza tym ruchy separatystyczne i pacyfistyczne są coraz silniejsze w całej Europie. Nikt nie chce narażać swoich chłopców na przelewanie krwi za cudzą wolność. Podejrzewam, że w Polsce za parę lat wyniki sondażu mogą być podobne.