Zapaść w Urzędzie Wojewódzkim
Turek zaproszony przez polską organizację ma problem z powrotem do kraju, bo przez 8 miesięcy Pomorski Urząd Wojewódzki nie może załatwić sprawy, którą powinien zamknąć w ciągu kilku tygodni.
Pomorski Urząd Wojewódzki stracił panowanie nad natłokiem spraw dotyczących cudzoziemców. Kolejka interesantów jest tak duża, że wprowadzono elektroniczne zapisy. Szkopuł w tym, że na wolny termin trzeba czekać miesiąc, nieraz dwa. Kto nie może, musi „wywalczyć” wolny numerek, wystawając od rana pod urzędem. Nawet załatwienie najprostszych spraw zajmuje długie miesiące.
I nic dziwnego, skoro na jednego urzędnika zajmującego się legalizacją pobytu przypada ok. 700 spraw, a w kwestii zatrudnienia aż 1000! To jedne z najgorszych wskaźników w kraju. Choć w Warszawie czy na Dolnym Śląsku zalegalizować pracę jest porównywalnie trudno, to nie ma tam takich problemów z legalizacją pobytów. Nieporadność pomorskiego urzędu wpędziła w kłopoty Turka, który przyjechał do Polski, by wziąć udział w europejskim programie wymiany młodzieży Erasmus Plus. Projekt się kończy, ale jeśli teraz wyjedzie z Polski, grozi mu „wilczy bilet”.
Długa kolejka przy tylnym wejściu do Urzędu Wojewódzkiego ustawia się niemal codziennie. To cudzoziemcy starający się o legalizację pobytu lub zatrudnienia w Polsce. Obok (najliczniejszych) Ukraińców, Białorusinów czy Rosjan na przyjęcie w urzędzie czekają też obywatele innych krajów. Bez glejtu wojewody nie mogą w Polsce legalnie żyć, studiować ani pracować. Tyle że służby podległe wojewodzie Dariuszowi Drelichowi nie radzą sobie z tą procedurą.
Sala przyjęć oddziału ds. cudzoziemców UW pęka w szwach, podobnie jak teczki urzędników. Cudzoziemcy miesiącami czekają na załatwienie najprostszych spraw. Teraz przez urzędniczą nieporadność Yigitcan - młody Turek, który wziął udział w unijnym programie - niemal dosłownie utknął w Polsce. Do czasu zakończenia postępowania administracyjnego nie może legalnie opuścić granic Polski, chyba że w celu powrotu do ojczyzny - a i to wyłącznie bezpośrednim połączeniem.
Poinformowano mnie, że wszystkie, konieczne dokumenty są, ale decyzji wciąż brak
Yigitcan wziął udział w europejskim programie wymiany młodzieży Erasmus Plus „Młodzież”. Zaoferowano mu 12-miesięczny płatny staż w biurze Stowarzyszenia Akwedukt w Kwidzynie. Do Polski przyjechał na początku września 2016 r. Jako syn pracowników tureckiej budżetówki granicę przekroczył na podstawie tzw. zielonego paszportu. Dokument uprawnia Turków do swobodnego poruszania się w obrębie strefy Schengen przez 3 miesiące od przekroczenia granicy któregoś z krajów członkowskich. Nie czekając na upływ terminu - już po kilkunastu dniach od przyjazdu - Yigitcan złożył odpowiedni wniosek o legalizację swojego pobytu.
- Przez pierwsze tygodnie nic się nie działo. Nikt nie dzwonił ani nie wzywał do urzędu - opowiada Yigitcan. - Pierwszy raz urząd skontaktował się ze mną dopiero w grudniu. Zażądał przyjazdu do Gdańska i uzupełnienia dokumentów. Zrobiłem, co mi kazano.
Okazało się, że to był dopiero początek biurokratycznej przepychanki. Urząd jeszcze dwukrotnie żądał dostarczenia coraz to nowych dokumentów. W jednym z wezwań zażądano pisemnej zgody właściciela mieszkania, które przydzielono Yigitcanowi, na to, by zamieszkiwał w nim Turek, wraz z dokumentem poświadczającym własność lokalu.
- Ostatni brakujący dokument został wysłany do urzędu 14 marca. Po tym czasie dwa razy kontaktowaliśmy się z urzędnikami telefonicznie, poinformowano nas, że wszystkie niezbędne dokumenty zostały zebrane, a i tak odpowiedzi wciąż nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie - niepokoi się Anna Krzeszowska-Hovanecz, prezes Stowarzyszenia Akwedukt.
Pomorski Urząd Wojewódzki odmawia informacji i komentarza w sprawie Turka, zasłaniając się „ochroną danych osobowych”.
Dyrektor Jarosław Ziętkiewicz z Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców przekonuje, że „sprawy prowadzone są równolegle, a decyzje kończące postępowanie wydawane są z kolejnością wpływu wniosków”. Tyle że na jednego pracownika zajmującego się legalizacją pobytu przypada obecnie około... 700 spraw, natomiast w przypadku spraw dotyczących zatrudnienia na jednego urzędnika przypada aż 1000 spraw.
Wojewoda Drelich postanowił ostatnio ulżyć zespołowi i uruchomił w Słupsku filię wydziału. Zatrudniono tam... czworo nowych urzędników.