Zapiski z Dubaju
W starej części Dubaju nie zobaczymy najdroższych aut świata.
Dywanik jest niewielki, właściwie przypomina makatkę, mieści się pod ramieniem. Ma około metra z dłuższego boku. Zdobiony utkanym wzorem niszy czy lampy modlitewnej z meczetu układa się ten modlitewny dywanik w stronę Mekki.
To widok codzienny na ulicach starego Dubaju - mężczyzn z dywanikami w rękach zmierzających w południe, około 15, po zachodzie słońca o 18.30 w stronę minaretów. Zdejmują buty i wspólnie modlą się na chodnikach. Przed wschodem słońca i o północy na ulicach jest ich mniej - modlą się w domach. To obowiązek każdego muzułmanina, jeden z filarów wiary.
Pięć razy dziennie z wież minaretów słychać wołanie imama do modlitwy. Pierwszego, a potem następnego i następnego z kolejnych minaretów, bo zbudowane w mieście zostały tak, by każdy w dowolnym miejscu miasta mógł wołanie na modlitwę usłyszeć i zobaczyć górującą nad innymi budynkami wieżę.
Ale ruch na czas modlitwy na ulicach starej części Dubaju - w Bur Dubaju czy Deirze - nie zamiera, bo to dzielnice, gdzie mieszkają biedniejsi Dubajczycy i imigranci (często nie muzułmanie) - Filipińczycy, Pakistańczycy, Nepalczycy, Hindusi. Pracują w hotelach, na budowach, handlują na targach, sprzątają ulice, remontują domy. Nie sprowadzają tu swoich rodzin, życie i wizy są zbyt drogie. Trzymają się razem, mieszkają w wynajmowanych wspólnie mieszkaniach czy pokojach za około 300-500 dirhamów od osoby (ok. 300-500 zł), jedzą w swoich jadłodajniach.
Knajpkach - to już by było za dużo powiedziane, turyści zaglądają do nich i często z progu się wycofują, bo na pierwszy rzut oka mogą budzić obawy, czy można w nich zjeść bez narażenia się na sensacje żołądkowe. Nasz sanepid zamknąłby je z miejsca, bo z punktu widzenia Europejczyka jest w nich brudno. Rzadko kiedy - na specjalną prośbę - dostaje się do posiłku sztućce. Normą jest jedzenie palcami, co gdy na talerzu ląduje ryż, a obok w naczyniu mięso w sosie wydaje się niemożliwe, ale klienci jednak tak właśnie tu jedzą. W salach ze stolikami wiszą też na ścianach umywalki. Do picia - woda z kranu przelana do plastikowych dzbanków.
Niemal nie ma kobiet. W sklepach sprzedają mężczyźni. Nie spotyka się sprzedawczyń na tradycyjnych targowiskach. - Moja żona jest w domu, wychowuje dzieci, ja zarabiam - dziwi się Mohammad, współwłaściciel budki na targowisku z najlepszymi samosami, czyli indyjskimi prażonymi na głębokim tłuszczu warzywnymi pierożkami, jakie jadłam w Dubaju. Na tyłach budki w ciemnej kuchni w wielkim garze smaży je kucharz. Samosy jwyciąga na tacach z lodówki - pytam więc Mohammada, kto je przygotowuje. Jak to kto? Żona z pomocnicą.
W tej części miasta nie zobaczymy najdroższych aut świata, one parkują parę dzielnic dalej. Tu jeździ się zniszczonymi rowerami, odpoczywa w wąskiej smudze cienia w kucki pod brudnymi, zasikanymi murami. Tu nie ma otyłych ludzi. Nawet bezpańskie koty są chude i przykurzone.
Najwygodniejszym sposobem przeniesienia się ze starego Dubaju do jego nowoczesnej części jest bezobsługowe metro. Szybkie, klimatyzowane, czyste, w dużej części naziemne, więc pozwalające oglądać Dubaj - i podzielone różową linią na część dla mężczyzn i kobiet (a właściwie dla kobiet i rodzin). Różowe ostrzeżenia „Czy na pewno stoisz w strefie przeznaczonej dla ciebie?” pojawiają się już na peronie przed wejściem do wagonów i przypominają na szybach wewnątrz. Bywa też, że ubrana w dżinsy, wyglądająca jak turystka Emiratka z oburzeniem zwraca uwagę mężczyźnie, który wsiadł do damskiego wagonu: „Excuse me, it’s place for ladies!”. Tak samo jest w autobusach, w nich pierwsze fotele też przeznaczone są tylko dla kobiet.
Pomyłka w wyborze miejsca w metrze może być kosztowna - za podróż wagonem dla pań grozi mandat w wysokości (w przeliczeniu) ok. 100 zł. Podobny mandat dostanie się, jeśli wsiądzie się do strefy „gold”, żuje się w wagonie gumę lub pije wodę. Zakazy i nakazy przynoszą skutek, w metrze jest czysto.
Emiratki wychowywane w tradycyjnych domach zwykle nie podróżują same. Jeśli potrzebują wyjść z domu bez mężczyzny - mają specjalne taksówki.
100 lat temu Dubaj był malowniczą wioską, której mieszkańcy utrzymywali się z poławiania pereł, rybołówstwa i handlu. W dubajskim muzeum można obejrzeć łodzie poławiaczy, ochraniacze na palce, zatyczki na nos czy siatki, z którymi nurkowali nawet 30 razy dziennie po cenne muszle. Dziś w tym mieście nurków mało kto potrafi pływać, co widać nad wodą. Publiczne plaże pełne są zwłaszcza w wolne dni kąpiących się w ciepłych wodach Zatoki Perskiej.
Na plażach w Dubaju można opalać się w bikini - ale Emiratki w kostiumie na takiej plaży się nie spotka. To dozwolone dla turystek, które wolą jednak prywatne plaże przy hotelach, gdzie ich strój nie wzbudzi zainteresowania wśród licznych mężczyzn, którzy mogą robić opalającym się dziewczynom zdjęcia. Takie zachowanie można zgłosić patrolującym dość często plażę policjantom - a ci wtedy nakazują usunięcie zdjęcia z telefonu. Podobnie jednak działa to w drugą stronę - turyści nie powinni robić zdjęć mieszkańcom Dubaju, a zwłaszcza mieszkankom. To może narazić na poważne kłopoty, włącznie z tłumaczeniem się na posterunku policji.
Zamężna Emiratka, jeśli pojawi się na plaży, to z mężem. Ona w abai, czyli w czarnej szacie i zasłoniętymi włosami, choć nie zawsze z zasłoniętą nikabem twarzą, on - niekoniecznie w tradycyjnym stroju, bo przecież może mieć ochotę na pływanie, będzie więc w kąpielówkach. Do wody z dziećmi wejdzie pakistańska opiekunka, tato, ale nie mama. Mama zrobi zdjęcia - bo tu wszyscy mają w rękach niemal non stop smartfony.
- Nie żyje się tu łatwo, nie tylko dlatego, że jest gorąco - przyznaje Mila, Ukrainka, w której żyłach płynie polska krew po babci.
Przyjechała z mężem z Kazachstanu na półtoraroczny kontrakt do pracy w hotelu. Pracuje w recepcji, poznaje wielu ludzi i obserwuje. - Słowiańska dusza tęskni za swobodą - mówi Mila. - Człowiek wyszedłby po pracy i ponucił, pouśmiechał się ot tak, bez powodu, do świata, tylko dlatego, że świeci słońce… a tu nawet nie bardzo wypada się uśmiechać na ulicy.
Główny powód jest taki, że w Dubaju na jedną kobietę przypada aż pięciu mężczyzn...
Autor: Małgorzata Lis