Z Tomaszem Starusem, członkiem Zarządu TU Euler Hermes, rozmawiamy o sytuacji gospodarczej w Polsce i na świecie oraz zagrożeniach dla firm.
W gospodarce zanosi się na zapowiadany szeroko szybszy wzrost?
Są znaki, które wskazują na to, że tak. Pierwszym symptomem jest wzrost zamówień w przemyśle. Jeszcze nie wiemy, czy to skutek rosnącego eksportu, czy zamówień na rynek wewnętrzny, tym niemniej zmiana w porównaniu z zeszłym rokiem jest zauważalna.
Zeszły rok nie był dla firm korzystny?
W zeszłym roku firmy przede wszystkim konsumowały. Nadal wstrzymywały się z inwestycjami - co oczywiście było skutkiem niepewności co do rozwoju sytuacji gospodarczej, ale też zaczęły się zastanawiać, co zrobić z nadwyżkami gotówki. I na ogół postępowały według założenia „maszyny nie kupię, bo nie wiadomo, co będzie, ale nowy samochód zawsze się przyda”. Dają się zauważyć ruchy na rynku stali. Po istotnym spadku cen nastąpił wzrost, potem znów pewna korekta i podwyżka. Prace nad wprowadzeniem ceł na chińską stal, które toczą się w Unii Europejskiej, a które mogą z różnym skutkiem zakończyć się w każdej chwili lub potrwać jeszcze kilka lat, sprawiają, że ceny stali jednak utrzymują się na przyzwoitym poziomie.
Czy gospodarka już odczuwa skutki Brexitu?
Polska gospodarka nie. Jednak w krajach, które mają silniejsze związki z Wielką Brytanią, takich jak Francja, Holandia, Belgia czy Niemcy, decyzja Brytyjczyków jest już odczuwalna. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, Wielka Brytania u siebie produkuje niewiele. Wymienione kraje to przede wszystkim eksporterzy. Holandia dodatkowo jest czymś w rodzaju huba - punktu przerzutowego dla wymiany handlowej. Jeśli chodzi o naszych eksporterów - sprawa dotyczy przede wszystkim eksporterów produktów spożywczych, ale też części samochodowych, sprzętu komputerowego itp. Jednak wydaje się, że na razie nie odczuwają oni skutków decyzji Brytyjczyków o opuszczeniu Unii Europejskiej. To, czy odczują je, gdy Brexit stanie się faktem, zależy, na jakich warunkach Wielka Brytania opuści Unię.
Mówi się o dynamicznym rozwoju handlu internetowego. Coraz więcej osób robi zakupy przez internet, poszerza się zakres branż, dla których to ważny kanał sprzedaży.
Owszem, ale nie ma on charakteru międzynarodowego. Przede wszystkim dlatego, że przepisy chroniące konsumentów w poszczególnych krajach bardzo się różnią. Np. w Niemczech osoba kupująca coś przez internet ma prawo rzecz poużywać i oddać. W Polsce zwrot też jest możliwy, ale obostrzenia są większe. Stąd nasze firmy na ogół rezygnują z nie-mieckiego rynku, podobnie jak z innych, ale tamtejsze - np. Zalando, mają biznes skrojony pod tamtejsze przepisy. W związku z tym ich oferta dla klientów w Polsce jest pod wieloma względami bardzo atrakcyjna.
Dla wielu powodem do optymizmu jest dobra kondycja firm budowlanych - koła zamachowego gospodarki.
Tu mamy do czynienia z ciekawą sytuacją: w krajach rozwiniętych budownictwo przyspiesza, w gospodarkach wschodzących - jak nasza - nieco zwalnia.
Gdzie można szukać przyczyn tego zjawiska?
To kwestia wieku poszczególnych inwestycji. W krajach na dorobku powstało ich w ostatnich latach sporo - czy mówimy o drogach, wodociągach, liniach kolejowych czy obiektach publicznych. Siłą faktu kolejnych nie potrzeba aż tylu, więc dynamika słabnie. W krajach rozwiniętych wszystkie te obiekty powstawały wcześniej i nastąpił czas, by zastąpić je niewyeksploatowanymi, nowocześniejszymi. Stąd rosnące zapotrzebowanie na prace budowlane. W Polsce większość inwestycji jest realizowana z udziałem funduszy unijnych. W bieżącej perspektywie 2014-2020 mamy do czynienia z opóźnieniami w ich rozdzielaniu, więc budownictwo ma się nieco gorzej.
Podobno przed polskimi firmami otworem stoją inne rynki, zwłaszcza azjatyckie. Czy faktycznie to dla nich szansa?
Rynki azjatyckie są obiecujące, ale trudne. Na pewno nie jest to rozwiązanie dla małych i średnich firm. Żeby tam z powodzeniem robić interesy, trzeba być na miejscu lub mieć zaufanego partnera. Takie firmy jak Mercator Medical, który produkuje w Tajlandii rękawice medyczne, to raczej wyjątek niż reguła. Oczywiście jest możliwe pójście tą drogą, ale trzeba się do tego dobrze przygotować.
A inne rynki?
Europejskie są jak zwykle dość bezpieczne dla eksporterów, gorzej z Ameryką Południową. Brazylia i Wenezuela już mają kłopoty, Meksyk może mieć problemy w związku z polityką USA. Obecnie więc kontakty handlowe z tymi krajami są obciążone dużym ryzykiem.
To jedyne zagrożenia dla polskich firm?
Dla branży transportowej i budowlanej problemem mogą się okazać regulacje dotyczące pracy kierowców przygotowywane przez Francję czy pracowników delegowanych, nad którymi pracuje Unia Europejska. Jeśli sprawdzą się pesymistyczne scenariusze, takie zmiany mogą poważnie zachwiać pozycją polskich przedsiębiorstw na tamtejszych rynkach. Inna sprawa, że obie te branże, mimo że co rusz napotykają na przeszkody, radzą sobie - mimo wszystko. Elastyczność naszych firm transportowych i budowlanych jest wprost niezwykła i to właśnie sprawia, że mimo burz trwają.