Zawód fotoreporter. Aparat nie jest najważniejszy
W dobie, kiedy fotografia stała się zajęciem masowym, oni są absolutną elitą. O pracy fotoreportera, różnicach między zawodowcem a amatorem i wyższości sprzętu jednej marki aparatu nad drugą
Zanim chwycili za aparat, robili w życiu różne rzeczy. Velar Grant, polska fotoreporterka amerykańskiej agencji Zuma Press, pierwsze kroki w zawodzie stawiała jako dziennikarka radiowa, pracowała u boku Jamesa Bonda (w roli niani dzieci sir Rogera Moore’a), była sekretarką rosyjskiego oligarchy czy tłumaczką. Przemysław Pokrycki pracował wcześniej w administracji banku. Adrian Bachórz, były zawodowy żołnierz, 13 swoich lat spędził w specjalnej jednostce GROM i tam po raz pierwszy wziął do ręki aparat.
Ale są i tacy, o których można by powiedzieć, że urodzili się z aparatem fotograficznym w ręku. Piotr Grzybowski, laureat wielu konkursów Polskiej Fotografii Prasowej, jako jeden z niewielu fotoreporterów w Polsce, a kto wie, może jedyny, wciąż ma etat. Nieprzerwanie od 1995 roku pracuje w redakcji gazety „Super Express”. Wojciech Grzędziń-ski, fotoreporter wojenny, były osobisty fotograf prezydenta Bronisława Komorowskiego, to laureat World Press Photo. Maciej Nabrdalik, zdobywca takich nagród jak World Press Photo, Pictures of the Year International, National Press Photographers Association i wielu innych, jest jedynym polskim fotoreporterem w prestiżowej, międzynarodowej agencji VII Photo. Ich kariery zawodowe potoczyły się w różny sposób, ale niewątpliwie łączy ich jedno. To pasja fotografowania.
- Pasja pasją, a rodzinę trzeba utrzymać, spłacać zobowiązania. Na pewno trzeba mieć szczęście, ale też umieć słuchać ludzi, wyczuwać potrzeby i trendy na rynku - uśmiecha się Przemysław Pokrycki, absolwent łódzkiej filmówki. W zawodzie jest od 1998 roku. Pierwsze kroki jako fotoreporter stawiał w „Gazecie Wyborczej”. Pracował w „Super Expressie”, agencji fotograficznej Reporter, w „Przekroju”, magazynach dla kobiet i biznesowych czasopismach. Od prasowej fotoreporterki odszedł 10 lat temu. - Był 2008 rok i wszystko wzięło w łeb - opowiada. - Masa kolegów fotografów straciła pracę w redakcjach. Najsłabsi się wykruszyli. Najgorzej mają średniacy. Dziś widziałem na Facebooku wyceny zdjęć po 4,50 zł. Jeżeli fotograf się na to zgadza, to takie pieniądze dostaje. Ja postanowiłem zrobić inną woltę: mając sprzęt, umiejętności, doświadczenie w branży fotograficznej, pomyślałem, że zajmę się inną fotografią. Też reporterską, ale dla tych, którzy wpłacą zaliczkę, zanim zrobię zdjęcie. Wiesz, jak wygląda współpraca z redakcją - za zdjęcia zapłacą, jeśli zostaną opublikowane, a nie masz gwarancji, czy zostaną. Zająłem się więc tym, co z punktu widzenia biznesowego było o wiele bezpieczniejsze. Okazało się, że roboty było tak dużo, że zaprosiłem do współpracy kolegów, którzy robią zdjęcia pod moją marką - opowiada.
Z reporterki zostało mu tyle, że na zlecenia robi reportaże ze spotkań korporacyjnych dyrektorów, czy dla firm, jak na przykład McDonald’s z okazji 25-lecia obecności sieci w Polsce.
- Od trzynastu lat fotografuję rodziny podczas najważniejszych momentów: chrztów, komunii, wesel, pogrzebów. To jest to, co się ludziom podoba, ale musi być też zgodne z moim sumieniem i poczuciem smaku. W fotografii ślubnej niesamowicie ważny jest kontakt. Jak czujesz flow, to wyjdą zdjęcia. Jak cię traktują z buta, to zdjęcia oczywiście powstaną, bo jestem zawodowcem, ale w tych zdjęciach może brakować iskry.
A sprzęt?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień