Zbigniew Ćwiąkalski: Obywatel musi mieć pewność, że sędzia jest bezstronny. I politycznie niezależny
Rozmowa z prof. Zbigniewem Ćwiąkalskim, byłym ministrem sprawiedliwości.
Wydział Prawa UJ, jako kolejne środowisko, wypowiedział się bardzo krytycznie o proponowanej przez rząd reformie sądownictwa. Jak przeciętnemu obywatelowi wytłumaczyć, że te zmiany mogą godzić także w niego?
To niełatwe, bo świadomość prawna naszego społeczeństwa jest stosunkowo niska, o co dbają również politycy, choćby poprzez manifestowanie lekceważenia dla prawa. W ślad za tym również obywatele uważają, że prawo niespecjalnie trzeba przestrzegać. Podnoszenie tej świadomości to praca od podstaw, to także kwestia kształcenia młodzieży, a proszę mi pokazać, gdzie w szkołach i w jakim zakresie prowadzi się zajęcia, które by mówiły o podstawach prawoznawstwa. To także duża rola edukacyjna mediów, które jednak niespecjalnie się do tego garną.
Zmiana ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa to kolejny dowód, że obecna władza ustawodawcza i wykonawcza chcą sobie podporządkować sądowniczą?
To cały ciąg działań, bo przecież prokuratura już zupełnie straciła niezależność i teraz może być bez ograniczeń sterowana politycznie. W efekcie z polecenia politycznego może jedną sprawą zajmować się bardzo wnikliwie, inną zlekceważyć. I może zdarzyć się tak, że w sprawach, które mogą mieć kontekst polityczny, prokuratorzy będą oczekiwać wytycznych „z góry”.
To kolejny przejaw psucia wymiaru sprawiedliwości. A kiedy polityka opanuje jeszcze sądownictwo, to staniemy w szeregu krajów, o których trudno mówić, że kierują się prawem i sprawiedliwością. Wrócimy do czasów PRL, tyle że jeszcze bardziej wyraziście, bo bardziej świadomie i pragmatycznie.
Za PRL nie było opozycji, którą można by tak radykalnie zwalczać. Dziś polityka jest bardziej wyostrzona na tych, których chce zwalczać, choćby przed wyborami. W takich warunkach dyspozycyjny sędzia nie będzie się zastanawiał, czy wobec na przykład Józefa Piniora zastosować areszt tymczasowy, czy nie.
Środowisko sędziowskie protestuje przeciwko proponowanym przez rządzących zmianom, jednocześnie przyznaje, że reforma jest potrzebna, a jednak samo nie proponuje takich zmian.
Bo dziś trudno przedstawiać pomysł na reformę w sytuacji, kiedy dyskurs ma podtekst polityczny, a zmiany mogłyby służyć określonemu celowi politycznemu. Ja też byłbym za sensownymi zmianami w wymiarze sprawiedliwości, bo rocznie do polskich sądów wpływa 15 milionów spraw, wiele z nich ma kontynuację w procesach odwoławczych, i to wszystko trwa rzeczywiście bardzo długo. System wymaga usprawnienia, krokiem w tym kierunku była zasada kontradyktoryjności, kiedy to sędzia jest od sądzenia, a strony postępowania muszą zdobywać dowody. I ten system skończył się uchyleniem przez obecną władzę. W praktyce próby udoskonalenia systemu są torpedowane. W takich warunkach trudno jest decydować się na sensowną, merytoryczną dyskusję.
A jeśli rządzący zdołają przeforsować wszystkie swoje pomysły na reformę systemu sądownictwa? Co to może znaczyć dla obywatela?
Obywatel będzie sobie zadawał pytanie, czy w sporze z państwem w ogóle jest jakikolwiek sens kierowania sprawy do sądu. Bo z takim państwem w takim sądzie nie ma żadnych szans.
Jak zwykłemu obywatelowi wytłumaczyć wartość niezawisłości sędziowskiej?
Tak, że również dla niego jest wartością. Bo wnosząc sprawę do sądu, ma szansę na sprawiedliwe rozstrzygnięcie. Co nie zawsze znaczy satysfakcjonujące dla niego, bo matematycznie rzecz ujmując 90 procent podsądnych w sprawach karnych jest niezadowolonych, a w sprawach cywilnych co drugi, bo w takich sprawach jedna strona wygrywa, a druga przegrywa. Chodzi jednak o to, by ten, kto staje przed sądem, nie odnosił wrażenia, że sąd był stronniczy.