Zbigniew Zamachowski: Ciekawe spotkania to paliwo do dalszej roboty
Zbigniew Zamachowski to jeden z najbardziej znanych polskich aktorów. Nam opowiada o swej najnowszej roli, współpracy z Kieślowskim i Kutzem, wcielaniu się w pana Wołodyjowskiego i Jaskra oraz o tajemnicy swej nieustannej popularności.
- Zobaczymy pana niebawem w filmie „Zieja”, gdzie gra pan postać majora komunistycznej bezpieki – Grosickiego. Nie miał pan oporów przed zagraniem tego rodzaju negatywnej postaci?
- Najmniejszego. Traktuję aktorstwo jako zawód, a nie misję i potrafię oddzielić rzeczywistość od fikcji. Jak każdy aktor, dbam też o to, by swoje emploi jakoś różnicować. Szukam wyzwań, które są inne od tego, do czego widzów i siebie zdążyłem przyzwyczaić. Teraz z racji wieku i zmiany warunków fizycznych przyszło mi grać więcej postaci negatywnych. Jestem z tego zadowolony, gdyż to dla mnie nowe wyzwanie. Muszę inaczej „kombinować”, żeby to było wiarygodne, podczas kiedy przyzwyczaiłem widzów do swego wizerunku ciepłego, miłego i serdecznego .
- Ma pan już w swoim dorobku role przedstawicieli dawnego systemu komunistycznego, choćby w „Wałęsie” czy „Ucieczce z kina wolność”. Korzystał pan z tamtych doświadczeń, kreując postać Grosickiego?
- Po czterdziestu latach grania, umiem korzystać z własnych i nie tylko własnych doświadczeń. Brzmi to dość banalnie, ale każda rola jest jednak nowym wyzwaniem. Zwłaszcza, że materiał, który dostałem od Roberta Glińskiego był fantastyczny. Postać Grosickiego została napisana absolutnie niejednoznacznie. W „Wałęsie” przesłuchujący głównego bohatera był w scenariuszu Janusza Głowackiego raczej jednowymiarowy. Tam mieliśmy postaci dobre i złe, upraszczając ten schemat. W „Zieji” jest pojedynek dwóch ludzi, którzy mają skomplikowaną psyche, złożony bagaż doświadczeń i nie są jednowymiarowi. I właśnie to mnie w Grosickiem pociągnęło – że nie jest takim jednoznacznym przedstawicielem „ciemnej strony mocy”.
- To prawda: dzięki pana kreacji Grosicki jawi się wręcz nie oprawcą, tylko ofiarą komunistycznego systemu. Grając tę postać, starał się pan „bronić” swego bohatera?
- Wykładam od 25 lat z małą przerwą na Akademii Teatralnej, starając się dzielić swoim doświadczeniem z moimi studentami i nie lubię tego określenia, że aktor „broni” swojej postaci. Myślę, że naszym zadaniem jako aktorów jest przede wszystkim, najlepiej jak się da, poznać motywację swoich bohaterów. Albo stosując metodę Stanisławskiego znaleźć ich „background”, by poznać przyczyny postępowania. I to jest wtedy najciekawsze i najpełniejsze, bo najbardziej ludzkie. Wówczas unikamy klisz, stwarzamy prawdziwego człowieka. Doskonałym studium tego, jak się rodzi w człowieku zło, jest „Joker”. Ja, grając Grosickiego tak daleko nie sięgałem, ale starałem się go jak najbardziej uczłowieczać.
- Toczy pan w „Zieji” aktorski pojedynek z Andrzejem Sewerynem. To było dla pana duże wyzwanie?
- Mam bardzo dobre wspomnienia i doświadczenia z takich „pojedynków” z Andrzejem. Po raz pierwszy spotkaliśmy się przed ponad dwudziestu laty w telewizyjnej realizacji „Don Juana”. Andrzej grał tytułowego bohatera, a ja Scanarella. To taki archetypiczny duet. To też jest swoisty pojedynek postaw. Potem spotkaliśmy się w „Prymasie”, a teraz w „Zieji” po raz trzeci. Za każdym razem były to inne postaci i inne relacje, ale zawsze mieliśmy z Andrzejem fajny „przelot”, bo Andrzej jest po prostu fantastycznym aktorem.
- Miał pan w swej karierze szczęście do wspaniałych partnerów, by wspomnieć Janusza Gajosa, Jerzego Stuhra czy Marka Kondrata. Które z tych spotkań wspomina pan jako najbardziej wyjątkowe?
Czytaj dalej, a dowiesz się:
- Dlaczego zagrał w "Dekalogu X" Kieślowskiego
- Jaki wpływ na aktora miał Kazimierz Kutz
- Jak Zbigniew Zamachowski wspomina pracę na planie polskiego wiedźmina
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień