Zbrodnie, które wstrząsnęły Śląskiem
Bracia Jarosław i Aleksander Ż. odsiadują karę więzienia. Pierwszy 25 lat, drugi 15. To oni 12 lat temu w Czechowicach-Dziedzicach w kawiarence internetowej zabili dwóch policjantów.Odpowiadają też za serię napadów. Zrabowali prawie milion złotych. Byli brutalni. Mówiono o nich „młode wilczki”.
Bracia Ż., Mariusz S. (mózg grupy), Andrzej K., Wojciech Sz., Przemysław M., Jacek O., Darek R. zorganizowali ponad 40 napadów. Skrzywdzili 230 osób. Postawiono im 157 zarzutów. Najpoważniejszą zbrodnią było jednak zabójstwo policjantów.
Ta zakończona tragedią historia zaczęła się w październiku 1999 roku od napadu na McDonald's w Bytomiu. Przestępcy wpadli do restauracji i zachowali się co najmniej nieporadnie. Jeden z nich opuszczając obrabowany lokal wpadł na stos naczyń. Zdezorientowany odłożył broń i zaczął... sprzątać to, co porozrzucał.
Z czasem młodzi mężczyźni działali coraz bardziej profesjonalnie. Broń gazową zastąpili ostrą. Swoje ofiary traktowali bardzo brutalnie. Terroryzowali, bili i grozili im pistoletem. Zmieniał się także skład grupy. Najbardziej aktywnymi jej członkami byli jednak Mariusz S. i Jarosław Ż. (technik ratownik i tancerz erotyczny). Napadali głównie na hurtownie mięsne i spożywcze, które zazwyczaj były słabo chronione. Rabowali niewielkie, ale pewne pieniądze.
Największym ich skokiem był napad na Lucas Bank w Rudzie Śląskiej, gdzie zrabowali ponad 300 tys. zł i odebrali broń ochroniarzowi. Gdy protestował, postrzelili go w rękę i w nogę. Pieniądze wydawali na dostatnie życie. Kupowali nowe ekskluzywne samochody, remontowali mieszkania, wakacje spędzali zagranicą.
W listopadzie 2001 roku zaatakowali także Józefa Przerwę, emerytowanego policjanta z Żor. Bracia Ż. przyszli do jego garażu, kiedy wyprowadzał samochód.
– Przewrócili mnie na ziemię i kopali. Przystawili mi do głowy pistolet i strzelili. Kula na szczęście tylko mnie drasnęła. Jakimś cudem udało mi się przedostać do samochodu, w którym trzymałem służbową broń. Wyciągnąłem ją i wycelowałem. Sprawcy uciekli. To cud, że nie jestem ich kolejną śmiertelną ofiarą – opowiadał nam podczas rozpoczęcia procesu Józef Przerwa.
W maju 2002 roku bracia Jarosław i Aleksander Ż. podjechali pod kawiarenkę internetową Piotra Z. w Czechowicach-Dziedzicach. Chcieli zabrać pieniądze pochodzące z nielegalnego rozlewania alkoholu. Przez kilka godzin obserwowali lokal. Kiedy uznali, że jest bezpiecznie, weszli do środka i zaatakowali właściciela. Ten krzyknął, że w środku są dwaj policjanci. Byli to kom. Mirosław Małczęć i mł. asp. Tadeusz Świerkot. Mieli przerwę w nocnej służbie, prawdopodobnie chcieli się zagrzać.
Jarosław Ż. wyjął broń i wykorzystując zaskoczenie funkcjonariuszy, zaczął do nich strzelać. Miał pistolet z magazynkiem na 21 nabojów. Policjanci także odpowiedzieli ogniem, ale szybko wystrzelali swoją amunicję. Przestępca został kilka razy raniony. Upadł na ziemię i strzelał dalej. Jeden z policjantów zginął od razu, drugi zmarł w wyniku ran.
Bandytom udało się uciec. Rannego Jarosława Ż. kompani wysadzili pod szpitalną izbą przyjęć i odjechali. Ciężko rannego od kul policji uratował telefon komórkowy, na którym zatrzymał się jeden z pocisków. Po kilku dniach odzyskał przytomność.
W mieszkaniu jednego z nich zostawili wyczyszczoną broń. Wpadli na policyjnej blokadzie w Żorach.
Ostateczny wyrok 25 lat więzienia dla Jarosława Ż. zapadł dopiero w 2009 roku. Sąd Najwyższy oddalił - jako "oczywiście bezzasadną" - kasację jego obrońcy, który chciał ponownego procesu. Jego brat dostał 15 lat więzienia.
Katowicki Sąd Apelacyjny utrzymując wyroki dla obu braci podkreślił w uzasadnieniu, że choć przestępcy charakteryzowali się "skrajnym stopniem brutalności", to jednak ich postawa - przyznanie się do winy, skrucha i złożenie obszernych wyjaśnień - musi być premiowana. Sędzia Mirosław Ziaja podkreślił, że wyjaśnienia oskarżonych pozwoliły wznowić i zakończyć kilkadziesiąt umorzonych wcześniej śledztw w sprawie popełnionych przez nich przestępstw. Dodał, że do środowiska przestępczego musi trafić wyraźny sygnał, że taka postawa musi znaleźć odzwierciedlenie w wymiarze kary, nawet w przypadku tak skrajnie szkodliwych społecznie czynów.
Kolejna grupa "młodych wilków" 25 kwietnia 2002 roku napadła na furgonetkę przewożącą pieniądze. Przestępcy zabili dwóch konwojentów w Sosnowcu-Zagórzu. Sędzia nie miał wątpliwości i nazwał to "egzekucją".
Napad był rzeczywiście wyjątkowo zuchwały. W biały dzień na osiedlowej uliczce pięciu bandytów zajechało drogę furgonetce należącej do agencji detektywistycznej. Dwóch zamaskowanych sprawców wyskoczyło z krzaków i ostrzelało pojazd, w tym z broni maszynowej. Konwojentowi zabrali jedną z dwóch przewożonych kopert. Było w niej 60 tys. zł. Sprawcy byli zawiedzeni, spodziewali się co najmniej 400 tys. zł.
Przed sądem stanęło najpierw trzech sprawców. Wśród nich Kamil G., który z rewolweru również wystrzelił do jednego z konwojentów, ale chybił. Został skazany na 15 lat więzienia. Drugi - Daniel Z. - mózg tego napadu, dostał 8 lat. To on przekonywał pozostałych bandytów, że w furgonetce jest 120, a może nawet 450 tys. zł. W rzeczywistości były tylko 83 tys. zł w dwóch kopertach.
Trzeci sprawca, Wojciech Ch., kierowca, został "małym świadkiem koronnym". Sąd potraktował go ulgowo . Dostał 2 lata i 11 miesięcy bezwzględnej kary pozbawienia wolności. Cała trójka bandytów wpadła w ręce policji po kilku tygodniach.
Sebastian S., pseud. Rakieta ukrywał się najdłużej, bo aż przez 4 lata. Zatrzymany został w Hiszpanii dopiero w 2006 roku. Wcześniej ścigano go Europejskim Nakazem Aresztowania. Skazano go na 9 lat więzienia. Prokuratur nie zakwestionował tego wyroku, nie składał apelacji. Sebastian S. w czasie napadu miał broń, prawdopodobnie gazową. Kiedy wyskoczył z nią z auta konwojenci już nie żyli.