Żeby alimenciarz płacił na dzieci, trzeba go... znaleźć
Założenia do projektu nowelizacji ustawy dotyczącej funduszu alimentacyjnego (i jego dłużników) przewidują skuteczniejsze sposoby egzekucji zobowiązań, ale znawcy problemu uważają, że efekty tego będą znikome.
Z nowych przepisów zniknie kategoria alimenciarza, który uporczywie uchyla się od zobowiązań. Obecnie niesolidny rodzic może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej dopiero wtedy, kiedy sąd to udowodni.
W praktyce wyglądało to tak, że dłużnik alimentacyjny, niezależnie od tego, ile ma płacić i na ile dzieci, mógł raz na kilka miesięcy wysłać kilkadziesiąt złotych i taka niewielka kwota wystarczała, by przestał być osobą uporczywie uchylająca się od płacenia i uniknął odpowiedzialności karnej.
Po nowemu miałoby być tak, że jeśli rodzic nie płaci dłużej niż trzy miesiące, będzie podlegał karze ograniczenia wolności. Może uniknąć kary, jeśli wyrówna zaległość. Projekt przewiduje też, że skazani na karę odsiadki alimenciarze nie muszą odbywać kary w więzieniu. Mogą normalnie pracować, ale pod dozorem elektronicznym (z tzw. bransoletką).
- Ustawodawca poszedł w dobrą stronę - uważa Magdalena Rynkiewicz-Stępień, wicedyrektor Miejskiego Centrum Świadczeń w Opolu. - Trzymiesięczny termin jest rozsądny, ponieważ nie dopuszcza do tego, by dłużnik popadł w spiralę zadłużenia, z której naprawdę niełatwo się wydobyć. Mam nadzieję, że ci, którzy nie płacą na własne dzieci, przestraszą się groźby sprawy karnej. Może przynajmniej zaczną regulować swoje zobowiązania tacy dłużnicy, którzy legalnie pracują i często cieszą się szacunkiem w środowisku. Mieliśmy przypadki, że znajdowały się wśród nich osoby z gminnego „świecznika”. Na takich groźba procesu sądowego to już bicz, który może być skuteczny. Proces jest bowiem o wiele bardziej dolegliwy niż dotychczasowe metody dochodzenia do prawdy, a zapis w dokumentach, że człowiek był karany, może mu zamknąć drogę do awansu. Przypuszczam więc, że tego typu przepisy na pewno przyczynią się do ograniczenia liczby dłużników, ale nie będzie ono znaczące.
W Polsce alimenciarze nie są społecznie napiętnowani. Odwrotnie, wielu ich chroni i usprawiedliwia
Największy problem jest z tymi, którzy pracują w szarej strefie i których trudno byłoby postawić przed sądem, ponieważ są nieuchwytni. Żeby egzekwować i karać, najpierw trzeba ich namierzyć, a to jest często niewykonalne. Zanim wdrożymy postępowanie, wzywamy na wywiad, a jeśli się nie zgłaszają, oddajemy sprawę do komornika. Ten ma także problem z odnalezieniem człowieka, gdy nie ma go pod adresem zameldowania. Jeśli wyjedzie za granicę - zniknie jak kamień w wodzie. W nielicznych przypadkach prosimy o pomoc prokuraturę, która ma możliwość poszukiwania przez policję, ale z oczywistych względów korzystamy z tego bardzo rzadko. W nowym projekcie nie widzę takich przepisów, które mogłyby to zmienić.
W kolejce do... więzienia
Wyrok sądu nakazujący dłużnikowi odpracowanie zaległości pod groźbą odsiadki nie na każdego działa tak, jak zakładał ustawodawca. Część z nich trafia ze skierowaniem odpracowania zaległości do Klubu Integracji Społecznej MOPR.
- To są ludzie z grupy tzw. uporczywych dłużników - mówi Maciej Baumert, kierownik KIS. Sąd określił liczbę godzin do odpracowania i najczęściej jest ich po kilkaset, bo nie płacili latami. My organizujemy im zatrudnienie i prowadzimy pracę resocjalizacyjną. W stosunku do połowy z nich - bez efektów, ponieważ decydują się na odsiadkę, argumentując, że „nie będą pracować na złodzieja”. Mają na myśli komornika, który ściąga dług. O dzieciach nawet nie wspominają. Niestety, nie mogą pójść siedzieć, ponieważ w celach brakuje miejsc i niektórzy czekają w kolejce po trzy lata. Takich ludzi znowelizowane przepisy na pewno nie przymuszą do płacenia. I nie chodzi o to, by powiększać liczbę osadzonych, bo utrzymanie więźnia kosztuje ok. 3 tys. zł miesięcznie. Zatem dług wobec budżetu, z którego państwo płaci na dziecko, nie tylko się wtedy nie zmniejsza, ale jeszcze powiększa. Należałoby więc przemyśleć zorganizowanie zatrudnienia dla więźniów.
Do KIS trafiają dłużnicy z wyrokami, których w środowisku określa się jako frajerzy, bo mieli meldunek i byli do złapania, ponieważ mieszkali pod podanym adresem. Zdecydowana większość dłużników alimentacyjnych nie mieszka pod adresem zameldowania. Jak trudno ich namierzyć, wiedzą pracownicy MOPR, którzy ich poszukują na wniosek komornika.
- Jeśli dziecko trafia do rodziny zastępczej lub domu dziecka, nie zwalnia to rodzica z płacenia alimentów - mówi Izabela Gacia, kierownik zespołu do spraw pieczy zastępczej MOPR. Często jednak taką rolę pełni babcia dzieci. Otrzymuje ona oczywiście należne dzieciom świadczenia, które wypłacamy. Są to alimenty z Funduszu, jak również różnego typu zasiłki. Dziecko przebywające w domu dziecka kosztuje 5 tys. zł miesięcznie, a rodzic uchyla się od ponoszenia jakichkolwiek kosztów. W domu dziecka nie bywa, natomiast ze swoją matką utrzymuje kontakty (nierzadko korzysta jeszcze z jej pomocy materialnej), ale matka taki stan rzeczy sankcjonuje. Wie, gdzie syn mieszka, ale nie chce podać adresu. Bywały nawet takie sytuacje, że na oparciu krzesła widzieliśmy wiszącą koszulę mężczyzny, a jego matka twierdziła, że go u niej dawno nie było i nie wie, gdzie mógłby być.
O podobnych doświadczeniach z poszukiwaniem dłużników mówi Karina Miernik, szefowa działu pomocy społecznej MOPR. Kiedy Miejskie Centrum Świadczeń zwraca się do nas z wnioskiem, byśmy odnaleźli dłużnika, idziemy pod wskazany adres i odbijamy się od drzwi. Babcia, która zajmuje się dziećmi, nie wie, gdzie jest poszukiwany. Ale nawet jeśli jest tam za drzwiami, sąsiedzi też „dawno go nie widzieli”. Najwyraźniej potrzebny byłby detektyw, aby ich namierzyć. Ci ludzie w ogóle nie czują, że krzywdzą dziecko, a znajomi, sąsiedzi i krewni wspierają dłużników, bo u nas w niektórych środowiskach panuje kult cwaniactwa. Tylko nikt nie bierze pod uwagę tego, że to nie jakieś mityczne państwo płaci za tatusiów, ale wszyscy obywatele. Za mało się o tym mówi. A tej świadomości nie da się wprowadzić żadną ustawą.
Daria Saniewska uważa, że z projektu należałoby wykreślić fragment, w myśl którego „szczególnym nadzorem” i karami powinni być objęci dłużnicy, których dzieci z powodu ich uchylania się od zobowiązań znajdują się w bardzo trudnej sytuacji materialnej.
- Mój były mąż nie płaci alimentów na naszych dwóch synów, ale moja sytuacja materialna nie jest zła. Wykształciłam się, jestem szefową w dużej firmie i nie korzystam z żadnych materialnych form pomocy państwa. Żebym mogła spokojnie pracować, na swoje barki wiele obowiązków wzięli moi rodzice i dlatego rodzina funkcjonuje tak samo dobrze, a może nawet lepiej, niż gdybyśmy żyli w pełnym stadle. Czy dlatego ojcu moich synów należy się taryfa ulgowa?
W świadomości społecznej ludzie, którzy dopuszczają się różnego typu oszustw, objęci są ostracyzmem społecznym, ale dłużnicy alimentacyjni nie są napiętnowani. Mówi się często, że to ich „prywatna sprawa”.
- Jest powszechne przyzwolenie na takie praktyki jak przepisywanie przez ojców majątku na nową żonę czy rodziców, żeby komornik nie miał z czego ściągnąć długu na dzieci - mówi Małgorzata Kozak, wicedyrektor MOPR w Opolu. To powinno być ścigane. Niepłacenie alimentów należałoby określić przemocą ekonomiczną w stosunku do dziecka i walczyć z nią tak, jak z innymi jej rodzajami. Sfera świadomości społecznej w tej sprawie jest tak kluczowa jak nowe przepisy. Dziś alimenciarze zostają prezesami liczących się stowarzyszeń, fundacji, radnymi, a nawet posłami. Pracodawcy na ich prośbę zaniżają wypłaty na liście. Wygląda to tak, że państwo ściga, a społeczeństwo chroni. Moim zdaniem należałoby wprowadzić do projektu stworzenie Rejestru Uporczywych Dłużników Alimentacyjnych i zobowiązać do jego systematycznej analizy ZUS i urzędy skarbowe. W podobny sposób poradziły sobie bowiem państwa, w których ściągalność alimentów jest o wiele bardziej skuteczna niż u nas.