Naprzeciw dworca Toruń Północ, gdzie bazę miały wojska radzieckie, a teraz wyrasta piękne osiedle, podczas wojny działały niemieckie zakłady amunicyjne.
Pan Tadeusz Kraśniewski miał 16 lat, kiedy jako goniec pracował w zbrojeniowej fabryce. Przed trzema laty w naszym Albumie opowiadał o swojej przymusowej pracy. W tym tygodniu rodzina, sąsiedzi, koledzy po fachu, przedstawiciele Cechu Rzemiosł w Toruniu pożegnali pana Tadeusza. Żegnając naszego wieloletniego Czytelnika, wracamy do tych wspomnień.
- To były bardzo duże zakłady. Zatrudniały trzy tysiące osób. Cały transport wewnątrz odbywał się kolejką wąskotorową. Jeździło pięć lokomotyw z silnikiem Diesla.
Strzelać bez ostrzezenia...
- Rano, na początku zmiany i na zakończenie, czterema osobowymi wagonami wożono pracowników na drugi koniec fabryki do Łysomic - wspominał nasz Czytelnik.
- Przez cały teren biegła tylko jedna szeroka droga, a wokół budynków z pruskiego muru, gdzie znajdowały się produkcyjne oddziały, nie było żadnych drzewek, krzewów, prawdziwa pustynia. Chodziło o to, aby nikt nie miał się za czym schować. Wieczorami chodził patrol wojskowy, cywil i pies. Mogli strzelać bez ostrzeżenia.
Z przywożonych elementów produkowano pociski LFH-18 dla lekkiej artylerii. Produkcja na dwie zmiany była tak duża, że takich wagoników wyjeżdżało nawet sto dziennie. Na Dworcu Północnym formowano trzy, cztery składy pociągów. Formowano tak, aby wagony z amunicją znajdowały się na przemian z wagonami załadowanymi innymi towarami, aby w razie wybuchu nie wysadzono całego pociągu.
Produkowano między innymi zapalniki, granaty, przesmarowywano zapalniki, a kobiety na laboratoryjnych wagach odmierzały odpowiednie ilości prochu.
Ponad 100 osób - jak zapamiętał Tadeusz Kraśniewski - było skoszarowanych i mieszkało na terenie fabryki, pozostali dojeżdżali nawet z okolic Rypina, Aleksandrowa, Lipna.
Zatrudnienie dawało gwarancję, że nie zostanie się zatrzymanym i wysłanym gdzieś na roboty do Rzeszy.
Apel rowerowy
- Ja byłem młodym chłopcem, nazywano mnie Szczepciem, nawiązując do modnych bohaterów lwowskiej fali, bardzo popularnych przed wojną Szczepcia i Tońcia - wspominał w naszym Albumie Tadeusz Kraśniewski. - Panie mnie lubiły i kiedy po niedzieli wracały do pracy, częstowały mnie domowym plackiem.
Na terenie zakładów znajdowała się izba chorych, liczne warsztaty, stołówka, własna straż pożarna. Nasz Czytelnik jeździł służbowym rowerem, z którym co trzy miesiące musiał stawić się na apelu rowerowym. Nie chodziło tylko o to, żeby sprawdzić, jak ten rower wygląda, ale by go naoliwić, wymienić gumę przy hamulcach, a jeśli coś szwankowało, to naprawić.
- Na co dzień zużywano dużo szmat, którymi wycierano różne smarowane elementy. Skrupulatność Niemców była taka, że podczas prania tych szmat odzyskiwano towot i ponownie go używano.
Jeśli ktoś został skierowany na izbę chorych, do szpitalika, to potrącano mu z kartek racje żywnościowe. O robieniu fotografii, rysunków nie było mowy. Wszystko mogło zostać podciągnie pod szpiegostwo, co groziło karą śmierci.
Jedyne zdjęcie
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień