W latach 30. XX wieku śląskie hałdy bywały odrębnymi królestwami o własnych prawach z władcami, którzy żądali absolutnego posłuszeństwa. Rządy królów hałd były okrutne. I krótkie.
W latach 30. XX wieku śląskie hałdy bywały odrębnymi królestwami o własnych prawach z władcami, którzy żądali absolutnego posłuszeństwa. Rządy królów hałd były okrutne. I krótkie.
- Ludzie, wolność! Król Manjura i Kawa nie żyją! Zatłukli ich siekierą! - taka wiadomość lotem błyskawicy rozniosła się jesienną nocą wśród mieszkańców hałdy kopalni „Richter” w Siemianowicach. Z ziemianek i lepianek powychodzili ludzie, których policja nazywała szczurami.
To bezrobotni, zwolnieni z powodu kryzysu z pracy, a potem powyrzucani z rodzinami z zakładowych mieszkań. Ten lud utrzymanie mógł znależć tylko na wysypiskach odpadów przemysłowych. Tutaj powstawały osiedla najbiedniejszych, ich lokatorzy żyli z tego, co wypluła kopalnia; w ten sposób egzystowały całe rzesze bezrobotnych i bezdomnych. Policja rzadko się w takie miejsca zapuszczała.
Władzę nad gromadą nieszczęśników z hałd obejmował zwykle ktoś najbardziej bezwzględny, często z kryminalną przeszłością. Razem z pomagierami król pobierał haracz za wygrzebany węgiel, koks czy w ogóle za możliwość osiedlenia się na hałdzie.
Poddani oddawali mu ostatnie grosze i żywność. Król nie mógł na tym zbić majątku, ale żył syto i nie musiał pracować, ostro więc karał buntowników i walczył z tymi, którzy chcieli zabrać mu władzę. Rządził przez strach. Na hałdzie kopalni “Richter” (od 1937 roku nosiła nazwę “Siemianowice”), przez kilka lat rządził Teodor Manjura ze swoją prawą ręką Izydorem Kawą.
Kraj dowiedział się więcej o ponurym świecie hałd, gdy w Siemianowicach w 1933 roku doszło do krwawej zbrodni. Późną jesienią Manjura, który obwołał się królem, razem z Kawą pobili dwóch mieszkańców hałd Teofila Oślizloka i Józefa Kirchsteina. Za to, że ukryli przed nimi trochę żywności i zarobek ze sprzedanych dwóch wiader uzbieranego węgla. Biedacy nieśli chleb i śledzie dla swoich rodzin, napastnicy wszystko im odebrali. To wtedy miarka się przebrała.
Teodor Manjura wyglądał jak bokser, Izydor Kawa nie ustępował mu masywną sylwetką. Obaj młodzi, z Siemianowic, już karani, na hałdę wprowadzili terror. Śląskie gazety piszały, że idolem tej dwójki był słynny gangster “Tasiemka” z Warszawy, który żył z haraczów od drobnych kupców. Bandyta kazał brutalnie zabijać opornych, dla postrachu niektórym obcinał uszy czy palce. Wymyślał opłaty od byle czego, a policja nie miała ochoty mieszać się w jego porachunki. Manjura też chciał ze swoją świtą żyć z haraczy jak "Tasiemka”.
W dalszej części:
- Co się dzieje przy schronie Manjury
- Jak mieszkał warszawski gangster
- O procesie i jego zaskakującym finale
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień