Zenek Martyniuk. Mówią o nim król disco polo
Nie ma imprezy, na której nie byłyby grane nasze piosenki - mówi Zenon Martyniuk, wokalista i lider zespołu Akcent
Stał się Pan inspiracją do filmu „Disco polo”.
Tak, kilka razy spotkałem się z Dawidem Ogrodnikiem (w filmie „Disco polo” wystąpił jako Zenek Martyniuk - przyp. red.) na koncercie. Filmowcy podpatrywali nas, jak zachowujemy się na scenie oraz poza nią. Obserwowali też, jaki jestem. Zauważyłem też charakterystyczny styl ubierania się: dżinsy, adidasy, biała koszulka. Tak chodziliśmy ubrani w latach 90. Długie włosy, świecące marynareczki na scenie. To był mój znak rozpoznawczy. W filmie miał je też Dawid Ogrodnik. No i wyszło super. Zresztą ekipa była całkiem fajna. I reżyser, i Dawid Ogrodnik, i jeszcze paru aktorów, którzy występowali w tym filmie. Ale ja im nic szczególnego nie podpowiadałem.
Jak się Pan czuł, mając świadomość, że to właśnie Pan był inspiracją?
Film był inspirowany na piosenkach. Fakt, moich było w nim najwięcej, chyba osiem czy dziewięć utworów. No tak, to myśmy zaczęli nurt tej muzyki, która istnieje do dzisiaj. Bo przecież na samym początku disco polo było nazywane muzyką chodnikową. W tym filmie pokazano, jak rozwijał się ten nasz nurt muzyki.
Jak zaczęła się Pańska przygoda z muzyką?
Śpiewam od dziecka. Grać na gitarze nauczyłem się, mając już 7 - 8 lat. Wujek pokazał mi pierwsze akordy gitarowe. W szkole podstawowej występowałem na akademiach szkolnych i przeglądach piosenki, a to harcerskiej, białoruskiej i radzieckiej. Miałem wtedy może 12 lat. Pierwsze miejsce zająłem na wojewódzkich eliminacjach piosenki białoruskiej. Pochodzę z miejscowości Gredele koło Bielska Podlaskiego. Jako młody chłopak jeździłem więc na różnego rodzaju zabawy. Podpatrywałem starszych kolegów, jak grają, występują. Aż pewnego dnia Zenobiusz Gul z Nurca zaproponował, żebym został wokalistą w jego zespole Akord. To było w 1983 roku, miałem 14 lat. Odtąd występowaliśmy na weselach, zabawach. Skład się zmieniał, jedni koledzy szli do wojska, drudzy wracali. Ja byłem cały czas wokalistą. Potem występowałem w zespole Centrum. A jego nazwa wzięła się stąd, że pojechaliśmy do Łodzi po perkusję. I spaliśmy w hotelu Centrum. W 1989 roku z kolegą Mariuszem Anikielem i Zenobiuszem Gulą postanowiliśmy stworzyć coś zupełnie innego. I tak powstał zespół Akcent.
Ale już w 1991 roku wyjechał Pan do Belgii.
Do tego jeszcze dojdę! Zaczęliśmy grać, głównie kawałki Modern Talking czy Bad Boys Blue. Wtedy były one popularne. Ale graliśmy też i rockowe hity, np. Perfectu, Oddziału Zamkniętego czy Bajmu. Modne już wtedy były takie pioseneczki jak „Biełyje Rozy”. Ktoś wpadł na pomysł, że nasze piosenki będzie nagrywał pod głośnikiem. Jakość tego była beznadziejna, ale ludzie kupowali te nagrania. Pomyśleliśmy więc, że warto zrobić profesjonalne nagranie w studiu. Jednak to było bardzo drogie przedsięwzięcie. W rozgłośni Polskiego Radia Białystok szanse mieli nieliczni. Ktoś nam doradził, by porozmawiać z realizatorem dźwięku, Tomaszem Pietrzykowskim. I tak też zrobiliśmy. Dowiedzieliśmy się też, że pod Centralem kasety sprzedaje pan Jerzy Suszycki. Zaszliśmy więc do niego. I mówimy: „Panie Jurku, mamy kilka swoich piosenek i chcielibyśmy je wydać”. Zawiózł nas do swojego domu. Wzięliśmy ze sobą keyboard i gitarę. I zaczęliśmy śpiewać nasze piosenki. A jemu włosy stawały dęba. Taki był zachwycony. I to właśnie było pokazane w filmie „Disco polo”. Na pierwszą kasetę przygotowaliśmy 10 albo 12 piosenek. Jurek zajął się dystrybucją. Sprzedały się miliony kaset. My, oczywiście, nie mieliśmy z tego ani złotówki.
A już chciałam zapytać, co Pan kupił za pierwsze zarobione z muzyki pieniądze...
Nie pamiętam. Były to głównie ubrania. Sporo pieniędzy szło też na sprzęt muzyczny. Żeby zespół miał dobre wzięcie, znakomicie grał, potrzebny był dobry sprzęt.
Co było potem?
Bardzo dużo koncertowaliśmy w okolicach Siemiatycz. Była tam tzw. strefa dolarowa. Stamtąd sporo ludzi wyjeżdżało do Stanów, do Belgii. Na jednej zabawie usłyszał nas prawdziwy Belg - Rudi. Opowiedział nam, że ma swoją knajpę w centrum Brukseli. Zapytał, czy nie chcielibyśmy tam pojechać i u niego występować. Zgodziliśmy się bez wahania. Po nagraniu pierwszej kasety w 1991 roku wyjechaliśmy do Brukseli. Tam graliśmy w piątki, soboty i niedziele. Oczywiście, klimat imprez był podobny jak w Polsce. Bo ci wszyscy Polacy, którzy bawili się w klubach pod Siemiatyczami, zjeżdżali na te imprezy.
To na pewno już wtedy zarobił Pan fortunę.
Tak, cztery miliony dolarów zarobiłem (śmiech). Bez przesady. Dla nas było najważniejsze to, że ktoś się nami zainteresował. O zarabianiu wielkich pieniędzy nie było mowy. One były, bo wiadomo, że nikt za darmo nie grał. Ale na początku dużo inwestowaliśmy w sprzęt. Oczywiście moja żona nie była zadowolona. Bo wynajmowałem mieszkanie. A ona chciała mieć coś swojego. Odpowiadałem jej, że nie teraz, teraz najważniejsze jest nagłośnienie i sprzęt.
Gdzie wtedy mieszkał Pan z żoną?
Ożeniłem się 4 lutego 1989 roku. Żonę poznałem na imprezie we wsi Grabowiec koło Bielska Podlaskiego. Zamieszkaliśmy w Bielsku Podlaskim, u teściów. Potem wyprowadziliśmy się do mieszkania z dwoma pokojami. W 1994 roku przenieśliśmy się do Białegostoku. Teraz mamy dom w Grabówce.
Co uważa Pan za swój sukces?
Staraliśmy się nagrywać fajne piosenki. I to jest najważniejsze, że naszym fanom ciągle się one podobają. W latach 2006-2015 zaczęła coraz bardziej rosnąć popularność zespołu Akcent. Wypuszczaliśmy hit za hitem, między innymi takie utwory jak: „Czemu jesteś taka dziewczyno”. Ta piosenka podczas festiwalu w Ostródzie w 2007 roku otrzymała Grand Prix. Siedem naszych utworów znalazło się wśród 30 hitów wszech czasów Disco Polo Hit. Bardzo ważny był też 2014 rok. Wtedy utwór „Przez Twe oczy zielone” otrzymał nagrodę publiczności w Ostródzie. Kolejnym sukcesem w 2015 roku była statuetka Osobowość Roku, którą odebrałem podczas wielkiej gali. A piosenka „Przez Twe oczy zielone” stała się wielkim przebojem. Śpiewana jest w każdym zakątku Polski.
Stało się to zwłaszcza po tym, jak reprezentacja Polski w piłce nożnej swój awans na Euro uczciła, odśpiewując „Przez Twe oczy zielone“ w szatni. Jak ta piosenka powstała?
Nagraliśmy ją w 2014 roku. I od razu wiedzieliśmy, że ona ma coś w sobie. Ma bardzo charakterystyczną linię melodyczną, fajny tekst. I ten zaśpiew. Wiedzieliśmy, że to będzie przebój. Piosenkę najbardziej wypromował Kamil Grosicki. Zaśpiewał ją w szatni razem z piłkarzami po wygranym meczu z Irlandią, kiedy awansowaliśmy na Mistrzostwa Europy we Francji. Ta piosenka już miała swoich fanów, ale dzięki temu zdobyła uznanie wśród ludzi, którzy nie interesują się muzyką disco polo. Stała się też popularna wśród piłkarzy. Śpiewana jest na każdym meczu, gdzie grają Polacy. Z piłkarzami Jagiellonii Białystok wspólnie nagraliśmy „Przez Twe bramki, brameczki strzelone, oszalałem!”
Czy w trakcie kariery miał Pan chwile zwątpienia? Chciał Pan zrezygnować ze śpiewania?
Raczej nie. Cały czas mamy fajne pomysły. Chcemy grać, koncertować. Zależy nam, by nasze piosenki brzmiały coraz lepiej. Dużą wagę przywiązujemy też do tekstu. Współpracujemy z fajnymi autorkami, tekściarzami, muzykami. Dbają oni o aranż, by był zrobiony poprawnie. By nikt się do nas nie przyczepił. Słyszymy, że nasze piosenki wyróżniają się, bo są robione prawdopodobnie pod okiem kogoś, kto zna się na muzyce. Ja tak naprawdę jestem samoukiem.
Skąd się, Pańskim zdaniem, wziął fenomen disco polo?
Są to proste piosenki, łatwo wpadające w ucho. Fajnie zaaranżowane, z tekstem. Obecnie na rynku jest dużo zespołów disco polo, każdy ma swój styl. My mamy od lat charakterystyczne brzmienie. I to chyba nas wyróżnia. Ludzie lubią słuchać polskich piosenek. Teraz te produkcje niczym się nie różnią od zachodnich. Z tym, że każdy rozumie słowa, bo są one zaśpiewane po polsku.
Jest też opinia, że disco polo to kicz.
A muzyka rockowa, reggae? Są lepsi i gorsi wykonawcy. Śpiewam także piosenki cygańskie, ballady, nawet te o zabarwieniu rockowym, z mocniejszym uderzeniem i akustycznymi gitarami. Komponując, chcemy stworzyć coś dobrego. Gdybym nagrał utwór ostry, metalowy, to i tak powiedzą, że śpiewa Zenek z disco polo. To jest już zakorzenione, jestem uważany za twórcę muzyki disco polo. Bo kiedyś była ona nazywana chodnikową.
Czyli pańska kariera to taki american dream?
Wiedziałem od samego początku, że jeśli się coś robi profesjonalnie, wkłada się w to serce, to zyska to uznanie. Staramy się tworzyć wpadającą w ucho, melodyjną muzykę. Stała się ona popularna. Nasze piosenki można znaleźć na YouTube oraz różnych kanałach. Powstały programy telewizyjne. Disco polo jest na topie. Nie ma imprezy, na której nie byłyby grane nasze piosenki, co nas bardzo cieszy. Są one tak popularne, że są przerabiane na różne style, wersje balladowe czy grane na akordeonach. Słyszałem nawet wersję rockową. Niepopularnych rzeczy nikt raczej na warsztat nie bierze.
Dorobił się Pan fortuny?
Nie, absolutnie. Ale dobrze zarabiam. Mogę kupić co zechcę. Mogę godnie żyć.
Często Pan koncertuje, wyjeżdża. Jest czas na życie prywatne?
Od maja do końca września jesteśmy cały czas w trasie. Teraz jest o nas głośniej niż zwykle, bo piłkarze zaśpiewali nasze utwory. Jesteśmy zapraszani na festiwale muzyki disco polo. Co roku zdobywamy jakąś nagrodę, jak nie Grand Prix, to publiczności. Bierzemy też udział w różnego rodzaju programach. W tych, które mnie nie interesują, niechętnie uczestniczę, jak np. Master Chef, Taniec z Gwiazdami. Byłem do nich zaproszony, ale odmówiłem. Kiedy wracam z koncertu, jest czas na przepranie rzeczy, na spakowanie się. O dom dba moja żona. Syn ma 27 lat. Żona zrobiła prawo jazdy, bo wcześniej kiedy wracałem z trasy, z samego rana była już pobudka, by gdzieś ją zawieźć. Teraz żona jeździ i wszystkie sprawy załatwia sama. Ja jestem niezależny. Zajmuję się koncertowaniem, graniem, muzyką. W miarę możliwości pomagam w domu, koszę trawę, doglądam oczka wodnego. Lubię domowe zacisze. Do kina chodzę niechętnie. Oglądam przeważnie kultowe polskie komedie w telewizji, jak „Sami Swoi”, „Nie lubię poniedziałku”.
Co by Pan doradził tym, którzy marzą o karierze?
Trzeba mieć fajne pomysły, być zawziętym, dążyć do celu, a przy tym być sobą. Ważni są też ludzie, z którymi współpracujemy. Warto brać przykład z lepszych i nie poddawać się tak łatwo.