Zenek nawet jako gwiazda jest swój chłop
Nawet jeśli ktoś nie lubi disco polo, to słyszał o Zenku Martyniuku. Bo to jedna z największych gwiazd polskiej muzyki tanecznej. Ale dla mieszkańców podlaskich Gredel to chłopak z sąsiedztwa. Zwykły człowiek ze zwykłą rodziną. Jego mama do dziś przyjmuje mleko w zlewni...
Będą kręcić film o Zenku i przyjadą tutaj? A, to bardzo dobrze! Niech przyjeżdżają i kręcą! Zenek na pewno na to zasługuje - mówi pan Mikołaj, którego spotkaliśmy na gospodarstwie we wsi Gredele w powiecie bielskim. - Ja Zenka znam od małego. Pamiętam, jak bawił się w błocie z moim synem. Między nimi jest tylko rok różnicy. A swego czasu, gdy Zenek zaczynał karierę i miał pierwsze występy, to i sam woziłem jego zespół po zabawach!
Gredele to niewielka wieś w gminie Orla. Kilkanaście domów przy jednej ulicy. Właściwie niczym nie różni się od innych, małych wsi. Ot, paru rolników z dużymi gospodarstwami, poza tym głównie starsi ludzie. Wyróżnia się tylko jedno podwórko, bo stoją na nim wielkie figury dinozaurów... Poza tym, zwykłe, wiejskie, drewniane chatki. I to właśnie w jednej z nich urodził się i wychował Zenek Martyniuk - król muzyki disco polo. Jego przeboje nuci nawet piłkarska reprezentacja Polski! Niedawno zaś wydano jego książkową biografię, a Telewizja Polska zapowiada nakręcenie filmu o życiu i twórczości Zenka Martyniuka.
Schludnie, ale bez przepychu
W rodzinnym domu Zenka w Gredelach cały czas mieszka jego matka - 70-letnia Teresa Martyniuk. Budynek niczym nie różni się od pozostałych we wsi. Zwykły, drewniany płot pomalowany brązową farbą, zadbane obejście, trawnik, kwiaty, domek obity szalówką i pokryty blachodachówką. Schludnie, ale bez przepychu.
Na podwórku wita nas mama Zenka. Obok krząta się jej córka, Wioletta. Zresztą, pani Teresa również ubrana jest w roboczy fartuch.
- A bo właśnie wróciłam ze zlewni mleka - tłumaczy z uśmiechem. I zaprasza, by rozgościć się na ozdobnych krzesłach ogrodowych, które niedawno podarował jej syn.
Mama Zenka Martyniuka, mimo że ma już 70 lat i jest na emeryturze, ciągle jest bardzo aktywna i prowadzi punkt skupu mleka.
- To nawet już nie chodzi o pieniądze, ale o to, by mama miała zajęcie - wyjaśnia jej córka, Wioletta. - Bo jak człowiek całe życie ciężko pracował, to i potem, na starość, nie potrafi usiedzieć w miejscu.
Pani Terasa uśmiecha się i dodaje: - No teraz to już i tak ludzie mało mleka zdają. Bo gdyby było więcej, to chyba bym jednak zrezygnowała. Siły już nie te.
Wioletta też - chyba po mamie - jest bardzo robotna. Nie może usiedzieć w miejscu. Niedawno zaczęła urządzać w stodole mini-skansen. Gromadzi w nim stare maszyny, narzędzia domowe i rolnicze: chomąta, krosna, pługi...
Zenek nocuje na poddaszu, w swoim pokoju
Obie panie co chwila podkreślają, że są bardzo dumne z sukcesów Zenka. Żal im tylko, że teraz ma on tak mało czasu.
- Zenek przyjeżdża do nas, kiedy tylko może, ale, niestety, rzadko udaje mu się trafić na niedzielny obiad - przyznaje pani Wioletta. - Raczej wpada tu w ciągu tygodnia, kiedy nie ma koncertów. Czasem nawet nocuje w swoim pokoju na poddaszu!
Matka dodaje, że syn zawsze jest na święta, no i na odpust na Eliasza, 2 sierpnia. I ma nadzieję, że i w tym roku mu się uda.
- Podczas spotkań robimy grilla, gadamy, czasem i sąsiedzi do nas przyjdą - cieszy się na samą myśl Wioletta.
Gredele to prawosławna wieś. Jej mieszkańcy posługują się gwarą. Zenek również dobrze ją zna.
- U nas w domu mówiło się przeważnie po polsku - zaznacza pani Teresa. - Ale „po swojomu” też mówiliśmy. Nawet teraz, gdy przyjdzie sąsiad i zagada do Zenka „po swojomu”, to i on będzie z nim swobodnie rozmawiał „po swojomu”.
Sąsiad ma wszystkie płyty
Sąsiad Martyniuków, pan Mikołaj, wspomina, że Zenek zawsze był fajnym chłopakiem.
- Nawet jak został gwiazdą, to się nie wywyższał - mówi. - Zawsze normalnie można było i dziś tak samo można z nim pogadać. Teraz to on tu już rzadziej przyjeżdża, a i my tu nie mieszkamy na stałe. Ale widujemy się kilka razy w roku na cmentarzu, podczas święcenia grobów i na odpuście. I zawsze się witamy.
Mikołaj przyznaje, że ma w domu wszystkie płyty słynnego sąsiada.
- Książkę też kupiłem! - podkreśla. - Jak przyjedzie, poproszę go autograf.
Pan Mikołaj zaznacza, że jako że jest od Zenka kilka lat starszy, to w młodości nie należeli do tej samej paki.
- Ale oczywiście znaliśmy się ! - zastrzega.
Król disco polo urodził się w letniej kuchni
A jak wyglądało dzieciństwo króla disco polo?
- Kiedyś dziećmi zajmowało się mniej, bo było dużo pracy w polu, więc maluchy robiły, co chciały - wspomina matka Zenka Martyniuka. - W ciąży kopałam kartofle. Poczułam, że zaczyna się poród, wróciłam do domu i urodziłam w letniej kuchni. Tej, przy której siedzimy.
Tak przyszedł na świat Zenek. Gdy trochę podrósł, pomagał rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa. A praca była ciężka, bez nowoczesnych maszyn.
- Nie mieliśmy ciągnika, tylko konia, a większość prac trzeba było robić ręcznie - wspomina pani Teresa. - Nikt wtedy nie patrzył na pył czy jakieś alergie. Jak trzeba było zwieźć siano, to wchodziło się do stodoły i je składało, zboże się młóciło. Dzieci jak wracały ze szkoły, od razu szły do pracy na gospodarstwie.
Zenek, o dziwo, w dzieciństwie wolał siedzieć w cichym domu niż brylować w towarzystwie.
- Był dobrym i spokojnym dzieckiem - z rozrzewnieniem wspomina jego mama. - Ale nie był samotnikiem, bo lubił czasem i pograć w piłkę z kolegami, i pójść się pokąpać w rzece. Ale nie łaził nie wiadomo gdzie! Był raczej domatorem.
Kiedy wracał ze szkoły i nie było nic do roboty, szedł do swojego pokoju i godzinami grał na pożyczonej gitarze. Talent do śpiewu odziedziczył po dziadkach. Bo zarówno dziadek, jak i babcia bardzo ładnie śpiewali. A nieżyjący już od kilku lat ojciec Zenka świetnie grał na harmonijce.
Jeden z sąsiadów Martyniuków wspomina, że kiedyś udało mu się podejrzeć Zenka stojącego nad grobem ojca i... grającego na harmonijce.
Muzyka zawsze była jego pasją.
- Gdy w Gredelach lub którejś z okolicznych wsi były jakieś zabawy i występowały zespoły lub orkiestry, to czasami pozwalali młodemu Zenkowi zaśpiewać - wspomina z uśmiechem jego siostra. - Początkowo ludzie się dziwili, że taki mały chłopiec na zabawach występuje, ale wszystkim podobał się jego śpiew.
- A przecież on i bardzo często wygrywał różne konkursy piosenki białoruskiej, i polskiej też! - dodaje z dumą jego mama.
Młodego Zenka bardzo pociągał też sport. Rodzice nawet przez moment myśleli, że to właśnie z nim zwiąże swoją przyszłość.
- Lubił piłkę nożną i lekkoatletykę - zaznacza matka. - Pamiętam, jak na słomianej makatce w swoim pokoju rozwieszał plakaty z piłkarzami.
Zenek zresztą, po ukończeniu podstawówki, wybrał sobie białostockie liceum właśnie o profilu sportowym.
Mama do dziś wspomina, jak wychowawczynie syna z bursy szkolnej nie mogły się nachwalić, że syn - w odróżnieniu od swoich kolegów - zawsze dba o porządek i ma ładnie poskładane ubrania.
Zenek, mimo swojej fascynacji sportem, nigdy jednak nie zrezygnował ze śpiewania. W tajemnicy przed rodzicami jeździł po okolicznych wiejskich zabawach i odpustach, gdzie występował z różnymi zespołami.
- Pamiętam, jak pojechałam z nim do Dubna - wspomina siostra Wioletta. - Rodzicom powiedzieliśmy, że jedziemy na odpust. Nie mieli pojęcia, że pójdziemy na zabawę i Zenek będzie tam występował... Zresztą od tego momentu rozpoczęła się jego muzyczna kariera.
Tajemnicy długo nie dało się utrzymać. Wkrótce o występach Zenka dowiadywali się kolejni sąsiedzi.
- Pamiętam, jak pojechałem kiedyś na odpust w Nurcu - wspomina mieszkający obok Mikołaj. - Przechodzę ja koło sceny i raptem słyszę znajomy głos... Patrzę, a to nasz Zenek śpiewa! A wtedy był jeszcze podrostkiem... Gdy skończył występ, zauważył mnie i podszedł prosić, żebym nic nie mówił rodzicom. No to nie powiedziałem. Chłopak naprawdę ładnie śpiewał!
Wkrótce jednak do rodziców zaczęły docierać głosy, że ich syn występuje na wiejskich zabawach i odpustach. Po dłuższej rozmowie postanowili mu na to pozwolić. W końcu dzięki tym występom Zenek zarabiał na własne potrzeby.
Sąsiedzi wspominają, że i oni jeździli po wsiach na koncerty Zenka. A sam Zenek i jego muzycy, gdy już zarobili trochę grosza, zaczęli chodzić po wsi - jak nikt inny - w modnych ciuchach. Specjalnie jeździli po nie do Warszawy, na giełdę!
- Co tam, byli młodzi, to i korzystali z życia - śmieje się Mikołaj. - Pamiętam, jak kiedyś, po którymś z koncertów, rozwoziłem zespół po domach. Chłopcy wcześniej trochę zarządzili i byli wstawieni, więc musiałem wyciągać ich z auta. Ale to było prawo młodości.
Również jeden z byłych pracowników Bielskiego Domu Kultury wspomina, że raz chłopaki z zespołu Zenka tak „zarządzili“ na weselu, że nie dali rady grać. Zastąpił ich wówczas działający przy BDK-u zespół Małanka.
Ale innym razem to właśnie Zenek - tym razem jako weselny gość - musiał ratować imprezę, bo alkohol zmorzył weselną kapelę. Martyniuk złapał więc za mikrofon i zabawa trwała do rana.
Takich historii o Zenku Martyniuku krąży po rodzinnej wsi i okolicy wiele. Zapewne nie wszystkie są prawdziwe, ale ludzi cieszy, że słynny muzyk pochodzi z ich stron.
Zawsze gdy przyjeżdża na koncerty do pobliskiego Bielska Podlaskiego, witają go tłumy. Miejscowi nie mówią o nim inaczej, jak „nasz Zenek“. I podkreślają, że mimo odniesionego sukcesu pozostał „swoim chłopakiem”, którego można spotkać na ulicy, w cerkwi, na cmentarzu, pozdrowić, zamienić słowo, a czasem nawet dłużej pogadać.
- On zawsze był skromny, zresztą jak i cała jego rodzina. I taki pozostał! - zaznaczają sąsiedzi. - W okolicy było wiele osób, które próbowały robić muzyczną karierę. Tak jak on, grały na weselach, zabawach, odpustach. Niektórzy z tego grania wyrośli i zaczęli normalną pracę, inni - popadli w nałóg i się zapijają. A jeszcze inni - ciągle grają, ale nie mają przebicia. A nasz Zenek, szczególnie po ostatnim występie na telewizyjnym sylwestrze z Marylą Rodowicz, jest gwiazdą z pierwszej półki! Ale nigdy nie wstydzi się tego, skąd pochodzi i gdzie zaczynał.