Zenon Martyniuk: Warto brać przykład z lepszych i nie poddawać się tak łatwo
Święta spędzę z rodziną, przy kominku, słuchając kolęd. Na gitarze zagram Lulajże Jezuniu. Zenon Martyniuk, król muzyki disco polo, opowiada nam o swoim życiu. O tym jak stał się inspiracją do filmu i jak zaczęła się jego przygoda z disco polo.
Stał się Pan inspiracją do filmu „Disco polo”. Występujący w nim aktorzy wzorowali się na Panu i Pana twórczości.
Zenek Martyniuk: Tak, rzeczywiście, kilka razy spotkałem się z Dawidem Ogrodnikiem (w filmie „Disco polo” wystąpił jako Zenek Martyniuk, - przyp. red.) na koncercie. Filmowcy podpatrywali nas, jak zachowujemy się na scenie oraz poza nią. Obserwowali też, jaki jestem. Zauważyłem też charakterystyczny styl ubierania się. Dżinsy, adidasy, biała koszulka. Tak chodziliśmy ubrani w latach 90. Długie włosy, świecące marynareczki na scenie. To był mój znak rozpoznawczy. W filmie miał je też Dawid Ogrodnik. No i wyszło super. Zresztą ekipa była całkiem fajna. I reżyser, i Dawid Ogrodnik, i jeszcze paru aktorów, którzy występowali w tym filmie. Ale ja im nic szczególnego nie podpowiadałem.
Jak się Pan czuł mając świadomość, że to właśnie Pan był inspiracją?
Film był inspirowany na piosenkach. Fakt, moich było w nim najwięcej. Chyba osiem czy dziewięć utworów. No tak, to myśmy zaczęli nurt tej muzyki, która istnieje do dzisiaj. Bo przecież na samym początku disco polo było nazywane muzyką chodnikową. Zespół Akcent powstał w 1989 roku. Pierwszą kasetę nagraliśmy w 1991 roku. W tym filmie pokazano, jak rozwijał się ten nasz nurt muzyki.
Jak zaczęła się Pańska przygoda z disco polo?
Śpiewam od dziecka. Grać na gitarze nauczyłem się mając już 7 - 8 lat. Wujek pokazał mi pierwsze akordy gitarowe. I tak się zaczęło. W szkole podstawowej występowałem na akademiach szkolnych i przeglądach piosenki, a to harcerskiej, białoruskiej, i radzieckiej. Miałem wtedy może 12 lat. Pierwsze miejsce zająłem na wojewódzkim eliminacjach piosenki białoruskiej. Pochodzę z miejscowości Gredele koło Bielska Podlaskiego. Jako młody chłopak jeździłem więc na różnego rodzaju zabawy. Podpatrywałem starszych kolegów, jak grają, występują. Aż pewnego dnia Zenobiusz Gul z Nurca zaproponował, żebym został wokalistą w jego zespole Akord. To było w 1983 roku, miałem 14 lat. Odtąd występowaliśmy na weselach, zabawach. Skład się zmieniał, jedni koledzy szli do wojska, drudzy wracali. Ja byłem cały czas wokalistą. Potem występowałem w zespole Centrum. A jego nazwa wzięła się stąd, że pojechaliśmy do Łodzi po perkusję. I spaliśmy w hotelu Centrum. W 1989 roku z kolegą Mariuszem Anikielem i Zenobiuszem Gulą postanowiliśmy stworzyć coś zupełnie innego. I tak powstał zespół Akcent.
Ale już w 1991 roku wyjechał Pan do Belgii.
Do tego jeszcze dojdę (śmiech). Zaczęliśmy grać, głównie kawałki Modern Talking czy Bad Boys Blue. Wtedy były one popularne. Ale graliśmy też i rockowe hity, np. zespołu Perfekt, Oddziału Zamkniętego czy Bajmu. Modne już wtedy były takie pioseneczki jak „Biełyje Rozy”. Ktoś wpadł na pomysł, że nasze piosenki będzie nagrywał pod głośnikiem. Jakość tego była beznadziejna, ale ludzie kupowali te nagrania. Pomyśleliśmy więc, że warto zrobić profesjonalne nagranie w studiu. Jednak to było bardzo drogie przedsięwzięcie. W rozgłośni Polskiego Radia Białystok szanse mieli nieliczni. Ktoś nam doradził, by porozmawiać z realizatorem dźwięku, Tomaszem Pietrzykowskim. I tak też zrobiliśmy. Dowiedzieliśmy się też, że pod Centralem kasety sprzedaje pan Jerzy Suszycki. Zaszliśmy więc do niego. I mówimy: „Panie Jurku, mamy kilka swoich piosenek, i chcielibyśmy je wydać”. Zawiózł nas do swojego domu. Wzięliśmy ze sobą keyboard i gitarę. I zaczęliśmy śpiewać nasze piosenki. A jemu włosy stawały dęba. Taki był zachwycony. I to właśnie było pokazane w filmie „Disco polo”. Na pierwszą kasetę przygotowaliśmy 10 albo 12 piosenek. Jurek zajął się całą dystrybucją. Kaset sprzedały się miliony. My, oczywiście, nie mieliśmy z tego ani złotówki.
A właśnie, chciałam zapytać, co Pan kupił za te pierwsze pieniądze z kaset?
Nie pamiętam. Były to głównie ubrania. Kupowało się je wtedy w Warszawie. No i oczywiście na rynku przy ul. Bema w Białymstoku. Sporo pieniędzy szło też na sprzęt muzyczny. Żeby zespół miał dobre wzięcie, znakomicie grał, potrzebny był dobry sprzęt nagłaśniający.
Co było potem?
Bardzo dużo koncertowaliśmy w okolicach Siemiatycz. Była tam tzw. strefa dolarowa. Stamtąd sporo ludzi wyjeżdżało do Stanów czy do Belgii. Na jednej zabawie koło Siemiatycz usłyszał nas prawdziwy Belg - Rudi. Opowiedział nam, że ma swoją knajpę w centrum Brukseli. Zapytał, czy nie chcielibyśmy tam pojechać i u niego występować. Zgodziliśmy się bez wahania. Po nagraniu pierwszej kasety w 1991 roku wyjechaliśmy do Brukseli. Tam graliśmy w piątki, soboty i niedziele. Oczywiście, klimat imprez był podobny jak w Polsce. Bo ci wszyscy Polacy, którzy bawili się w klubach pod Siemiatyczami, zjeżdżali na te imprezy.
To na pewno już wtedy zarobił Pan fortunę.
Tak, cztery miliony dolarów zarobiłem (śmiech). Ale bez przesady. Dla nas było najważniejsze to, że ktoś się nami zainteresował. O zarabianiu wielkich pieniędzy nie było żadnej mowy. One były, bo wiadomo, że nikt za darmo nie grał. Ale na początku dużo inwestowaliśmy w sprzęt. Oczywiście moja żona nie była zadowolona. Bo wynajmowałem mieszkanie. A ona chciała mieć coś swojego. Odpowiadałem jej, że nie teraz, teraz najważniejsze jest nagłośnienie i sprzęt.
Gdzie wtedy mieszkał Pan z żoną?
Ożeniłem się 4 lutego 1989 roku. Żonę poznałem na imprezie we wsi Grabowiec koło Bielska Podlaskiego. Po ślubie zamieszkaliśmy w Bielsku Podlaskim, u teściów. Potem wyprowadziliśmy się do mieszkania z dwoma pokojami. W 1994 roku przenieśliśmy się do Białegostoku. A teraz mamy dom w Grabówce.
Jak się Panu mieszka w Grabówce?
Jest cicho i spokojnie. Wcześniej mieszkałem na Leśnej Dolinie w Białymstoku, to więcej czasu zajmował mi dojazd do centrum niż z Grabówki.
Lubi Pan Podlasie?
Tak, oczywiście. Sam Białystok zmienił się na lepsze. Lubię Pałac Branickich, pospacerować po parku. Jeszcze jak się uczyłem w IV LO, to lubiłem pobiegać po okolicy.
Co uważa Pan za swój sukces?
Tak, jak wcześniej opowiadałem, staraliśmy się nagrywać fajne piosenki. I to jest najważniejsze, że naszym fanom ciągle się one podobają. W latach 2006-2015 zaczęła coraz bardziej rosnąć popularność zespołu Akcent. Wypuszczaliśmy hit za hitem, między innymi takie utwory jak: „Czemu jesteś taka dziewczyno”. Ta piosenka podczas festiwalu w Ostródzie w 2007 roku otrzymała nagrodę główną Grand Prix. Siedem naszych utworów znalazło się wśród 30 hitów wszech czasów Disco Polo Hit. Bardzo ważny był też 2014 rok. Wtedy utwór „Przez Twe oczy zielone” otrzymał nagrodę publiczności w Ostródzie. Kolejnym sukcesem w 2015 roku była statuetka Osobowość Roku, którą odebrałem podczas wielkiej gali. A piosenka „Przez Twe oczy zielone” stała się wielkim przebojem. Śpiewana jest w każdym zakątku Polski.
Po tym, jak reprezentacja Polski w piłce nożnej swój awans na Euro uczciła odśpiewując w szatni hit disco polo, piosenkę poznała cała Polska. Od czego się zaczęło?
Nagraliśmy ją w 2014 roku. I od razu wiedzieliśmy, że ona ma coś w sobie. Ma bardzo charakterystyczną linię melodyczną, fajny tekst. I ten zaśpiew. Wiedzieliśmy, że to będzie przebój. Że ten utwór zdobędzie uznanie. I tak się właśnie stało. Piosenkę najbardziej wypromował Kamil Grosicki. W 2015 roku zaśpiewał ją w szatni razem z piłkarzami po wygranym meczu z Irlandią, kiedy awansowaliśmy na Mistrzostwa Europy we Francji. Ta piosenka już miała swoich fanów. A dzięki temu zdobyła uznanie wśród ludzi, którzy nie interesują się muzyką disco polo. Stała się też popularna wśród piłkarzy. Wszędzie gdzie grają Polacy, na każdym meczu jest śpiewana. Z piłkarzami Jagiellonii Białystok wspólnie nagraliśmy „Przez Twe bramki, brameczki strzelone, oszalałem!”
Czy w Pańskiej karierze były chwile zwątpienia? Chciał Pan zrezygnować ze śpiewania?
Raczej nie. Cały czas mamy fajne pomysły. Chcemy grać, koncertować. Zależy nam, by nasze piosenki brzmiały coraz lepiej. Dużą wagę przywiązujemy też do tekstu. Współpracujemy z fajnymi autorkami, tekściarzami, muzykami. Dbają oni o aranż, by był zrobiony poprawnie. By nikt się do nas nie przyczepił. Słyszymy, że nasze piosenki wyróżniają się, bo są robione prawdopodobnie pod okiem kogoś, kto zna się na muzyce. Ja tak naprawdę jestem samoukiem.
Skąd się, Pańskim zdaniem, wziął fenomen disco polo?
Są to proste piosenki, łatwo wpadające w ucho. Fajnie zaaranżowane, z tekstem. Obecnie na rynku jest dużo zespołów disco polo. Każdy z nich ma swój styl. My mamy od lat charakterystyczne brzmienie. I to chyba nas wyróżnia. Ludzie lubią słuchać polskich piosenek. Teraz te produkcje niczym się nie różnią od zachodnich. Z tym, że każdy rozumie słowa bo są one zaśpiewane po polsku.
Jest też opinia, że disco polo to kicz. Zgadza się Pan z tym?
A muzyka rockowa, reggae? Są lepsi i gorsi wykonawcy. Śpiewam także piosenki cygańskie, ballady, nawet te o zabarwieniu rockowym, z mocniejszym uderzeniem i akustycznymi gitarami. Komponując, chcemy stworzyć coś dobrego. Gdybym nagrał utwór ostry, metalowy, to i tak powiedzą, że śpiewa Zenek z disco polo (śmiech). To jest już zakorzenione. Jestem uważany za twórcę muzyki disco polo. Bo kiedyś była ona nazywana chodnikową.
Czyli Pańska kariera to taki american dream?
Wiedziałem od samego początku, że jeśli się coś robi profesjonalnie, wkłada się w to serce, to zyska to uznanie. Staramy się tworzyć wpadającą w ucho, melodyjną muzykę. Stała się ona popularna. Nasze piosenki można znaleźć na YouTube oraz różnych kanałach. Powstały programy telewizyjne. Disco polo jest na topie. Nie ma imprezy, na której nie byłyby grane nasze piosenki, co nas bardzo cieszy. Są one tak popularne, że są przerabiane na różne style, wersje balladowe czy grane na akordeonach. Słyszałem nawet wersję rockową. Niepopularnych rzeczy nikt raczej na warsztat nie bierze.
Dorobił się Pan fortuny?
Nie, absolutnie. Ale dobrze zarabiam. Mogę sobie kupić co zechcę. Mogę godnie żyć.
Często Pan koncertuje, wyjeżdża. Jest czas na życie prywatne?
Od maja do końca września jesteśmy cały czas w trasie. Teraz jest o nas głośniej niż zwykle, bo piłkarze zaśpiewali nasze utwory. Jesteśmy zapraszani na festiwale muzyki disco polo. Co roku zdobywamy jakąś nagrodę, jak nie Grand Prix, to publiczności. Bierzemy też udział w różnego rodzaju programach. W tych, które mnie nie interesują niechętnie uczestniczę, jak np. Master Chef, Taniec z Gwiazdami. Byłem do nich zaproszony, ale odmówiłem. Kiedy wracam z koncertu, jest czas na przepranie rzeczy, na spakowanie się. O dom dba moja żona. Syn ma 27 lat. Żona zrobiła prawo jazdy, bo wcześniej miałem kłopot. Kiedy wracałem z trasy, z samego rana była już pobudka, by gdzieś ją zawieźć. Teraz żona jeździ i wszystkie sprawy załatwia sama. Ja jestem niezależny. Zajmuję się koncertowaniem, graniem, muzyką. W miarę możliwości pomagam w domu, koszę trawę, doglądam oczka wodnego. Lubię domowe zacisze. Do kina chodzę niechętnie. Oglądam przeważnie kultowe polskie komedie, jak „Sami Swoi”, „Nie lubię poniedziałku”.
Jak będzie Pan spędzał święta Bożego Narodzenia? Wpadnie Pan w wir przygotowań?
Gotowaniem zajmuje się moja żona. Mogę pomóc w zrobieniu zakupów, ryb. Do mnie należy ubranie i przystrojenie choinki, ozdobienie domu na zewnątrz. Co roku mamy żywe drzewko. Do tej pory zawsze pierwszy dzień świąt był wolny, a drugiego koncertowaliśmy. W tym roku święta spędzę z rodziną przy kominku, słuchając kolęd. Na pewno zagram kolędy na gitarze. Moją ulubioną jest „Lulajże Jezuniu”.
Pańskie życia, kariera to świetny materiał na scenariusz filmu disco polo...
Jak już wspomniałem w filmie „Disco polo” było wiele elementów z mojego życia zostało wykorzystanych. Styl ubierania, czyli biała koszulka, kamizeleczka, fajna, świecąca kurteczka. Tak właśnie kiedyś chodziłem ubrany. To był mój styl. Taka zresztą była moda. Wzorowałem się na wokaliście z Modern Talking. Teraz mam krótkie włosy, o wiele lepiej w nich się czuję, bo jest wygodnie.
Co by Pan doradził tym, którzy marzą o karierze?
Trzeba mieć fajne pomysły, być zawziętym, dążyć do celu, a przy tym być sobą. Ważni są też ludzie, z którymi współpracujemy. Warto brać przykład z lepszych, i nie poddawać się tak łatwo.