Zespół "Śląsk" podbijał i podbija nie tylko Amerykę, ale i cały świat ZDJĘCIA
Już pojutrze samolot z artystami Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk" wyląduje na polskiej ziemi. Balet wróci z kolejnego, czternastego już tournée po Stanach Zjednoczonych. Ameryka jest jednym z wielu krajów i kontynentów, gdzie promowali polską i śląską kulturę.
To już czternasta podróż "Śląska" za Ocean. Rok temu balet Zespołu z wielkim sukcesem uczestniczył w podobnej imprezie, przez miesiąc koncertując w ramach Silver Dollar City World Fest w Branson - jednego z największych, międzynarodowych festiwali w USA - odbywającego się corocznie w Branson.
Trwający niemal miesiąc festiwal dedykowany był rodzinom, dla których pobyt w Branson to czasem jedyna okazja bliższego poznania różnych kultur, często z odległych krańców świata. Biorąc udział w koncertach, widowiskach, a także specjalnych pokazach kulinarnych publiczność miała niecodzienną możliwość obcowania z tradycją krajów reprezentowanych przez zaproszonych artystów.
Koncerty artystów baletu podczas World Fest w Missouri był efektem kilkuletnich starań organizatorów o przyjazd zespołu „Śląsk” na tą imprezę. Zespół był tam pierwszym i jedynym przedstawicielem polskiej kultury.
Czternasta podróż zespołu „Śląsk” do Stanów Zjednoczonych rozpoczęła się 13 marca. Na początek z małymi przygodami. Strajk pracowników lotniska w Berlinie uniemożliwił wcześniej zaplanowany wylot, artyści zmuszeni byli do przebukowania biletów i startu z lotniska we Frankfurtcie.
W Stanach Zjednoczonych „Śląsk” przywitała sroga zima, a kolejne etapy podróży samolotem odbywały się niemal w burzy śnieżnej, która szalała nad Wschodnim Wybrzeżem. Do Pigeon Forge, gdzie mieści się Dollywood Park, artyści dotarli po długiej i wyczerpującej podróży. Na miejscu pogoda zdecydowanie łagodniejsza, przypominająca polską wiosnę. Po odpoczynku można było spokojnie rozpocząć próby do koncertów w pięknym Showstreet Palace Theater.
Pierwszy występ odbył się 17 marca jako pokaz specjalny dla mediów i zaproszonych gości. Kolejne koncerty - już z udziałem publiczności, która zakupiła bilety wstępu - pozwoliły na ostateczne zapoznanie się ze sceną i aklimatyzację. Każdego dnia 900 osób zasiada na widowni Showstreet Palace Theater, by trzy razy dziennie zobaczyć barwną prezentację polskiej kultury. A na scenie „Polka opolska”, „Kujawiaki głuszyńskie”, „Karnawał w Wilamowicach” czy wreszcie tańce narodowe: kujawiak, oberek, polonez, mazur i krakowiak.
Stany Zjednoczone to jedno z wielu miejsc, w których występowali artyści na co dzień żyjący w niewielkim Koszęcinie, w powiecie lublinieckim. O perypetiach, jakie spotykały ich podczas zagranicznych koncertów opowiedział nam przed 3 laty wieloletni, emerytowany już artysta, Stanisław Kempa.
- Zespół "Śląsk" był i jest największą przygodą mojego życia, którą zawdzięczam Hadynie. Profesor zwykł mawiać: "Bądźcie od wewnątrz jasnymi, nie bądźcie jedynie światłem odbitym, widz zawsze odróżni autentyzm od fałszu". Myślę, że ta właśnie prawda, żywiołowość, energia jest największą siłą zespołu. To swoisty konglomerat radości, fantazji i młodości - mówił Kempa.
Ciekawą historię podczas trasy w Grecji, w 1962 roku, przeżył Mirosław Zaworowski.
Zwykle podczas wyjazdów zagranicznych artyści otrzymywali diety. Tym razem żywili się indywidualnie, a hotel zapewniał im jedynie śniadania. Jak nietrudno się domyślić, każdy oszczędzał jak potrafił, najczęściej kosztem własnego żołądka.
- Grupa artystów wypoczywała po koncercie na tarasie hotelowym, kiedy nagle zjawił się Mirek ze słoikiem miodu w rękach, oznajmiając, że ma takich kilka, co pozwoli mu zmniejszyć wydatki, a przy okazji miód ma wysokie wartości odżywcze - wspomina pan Stanisław.
Pomysł okazał się jednak mało trafiony, bo codziennie na hotelowych śniadaniach królował miód. W ostatnim, piątym tygodniu trasy, artysta ze złością, ale i satysfakcją, wyrzucił cały swój zapas złocistej słodyczy.
Z kolei w Hongkongu, w ramach oszczędzania na dietach, jeden z artystów udał się do miasta w poszukiwaniu czegoś, co nie będzie zbyt drogie, ale jadalne. Nie znając języka, swój wybór opierał na etykietach. Niestety smakowicie wyglądające kurczaki na obrazku nie miały nic wspólnego z drobiowym pasztetem czy potrawką z kurczaka. W zakupionym zapasie konserw znajdowała się… pasza dla drobiu. Ta jednak ani smaczna, ani odżywcza nie była.
Z Chinami wiąże się jeszcze jedna ciekawa historia. Na jednym z koncertów w Szanghaju w 1965 roku, obecna była załoga polskiego statku "Kościuszko", która sowicie nagradzała artystów "Śląska" oklaskami.
Po zakończonym koncercie polska część publiczności zaczęła krzyczeć "bis", a następnie "mało, mało". W pewnym momencie, ku zdziwieniu Polaków, cała sala ryknęła zgodnym "Mao, Mao, Mao".
- Na początku nie bardzo wiedzieliśmy, co się właśnie wydarzyło. Nagle wszyscy wstali z miejsc i zaczęli skandować imię swojego przywódcy. Skończyło się na tym, że na zmianę śpiewaliśmy finałowego krakowiaka i chiński hymn - śmieje się pan Stanisław.
Wpadki językowe zdarzały się zresztą częściej. W 1964 roku zespół "Śląsk" koncertował w teatrze Drury Lane w Londynie. Na schodach przed wejściem do budynku siedziała młoda, urokliwa malarka, która rysowała na kartkach bloku kolorowe postaci z afisza "Śląska".
Uroda dziewczyny nie umknęła uwadze kilku artystów z zespołu. - Przechodząc obok Jurek Nowiński powiedział: "Moglibyśmy ją ze sobą zabrać za kulisy, bo tu sobie dupcię przeziębi". Dokładnie takich słów użył. Na co ona podniosła wzrok i zapytała: "Naprawdę, proszę panów, za kulisy?" - śmieje się Kempa.